Czy kobieta jest w Kościele kimś gorszym?

Czy kobieta jest w Kościele kimś gorszym?
(fot. shutterstock.com)

Dobrych kilka miesięcy temu Zuzanna Radzik, teolożka, współpracownica "Tygodnika Powszechnego" opublikowała książkę "Kościół kobiet". Dyskusja i refleksja o tej pracy jak dotąd nie wyszła chyba poza opłotki tzw. Kościoła otwartego. Czy wynika to ze swoistej "zmowy milczenia"?

Może dla innych katolickich środowisk ta książka, poruszana w niej tematyka, to niewygodne lub nieważne treści? A może jeszcze inaczej. Może w katolickich środowiskach (podobnie jak w wielu zupełnie świeckich, tych na prawo i na lewo) raczej prowadzi się wewnątrzśrodowiskowe monologi, w odpowiednio dobranych grupach "samych swoich"?

DEON.PL POLECA

Choć z tego co wiem, akurat w przypadku tej książki udało się zorganizować przynajmniej jedno spotkanie, w którym obok autorki udział wzięła Małgorzata Terlikowska, publicystka portalu internetowego Fronda.pl. Podobno Panie rozmawiały dość zgodnie i dopiero nieco później Małgorzata Terlikowska stwierdziła, że Radzik reprezentuje "agresywny feminizm". Ale sam fakt, że do takiej dyskusji doszło, zasługuje na podkreślenie.

Kościół kobiet czyli kłopot?

O czym właściwie jest "Kościół kobiet"? Możliwe, że przede wszystkim jest próbą opisania przez autorkę jej własnego miejsca w Kościele. I to zarówno w jego wymiarze powszechnym, jak i bardziej lokalnym, czyli polskim (ten "mniejszy Kościół" oczywiście mieści się w większym). Radzik stwierdza: "wielu współczesnym kobietom obraz Kościoła zaciemnia się tak, że trudno im dostrzec w nim jakikolwiek sens; drażni je tak bardzo, że nie mogą wytrzymać. Mnie też drażni. (…) Osobiście nie znalazłam bardziej karmiącej rzeczywistości, i w rozdarciu między tym, co karmi, a tym, co drażni, przyjdzie mi na razie trwać. Nie znam opowieści bardziej przepełnionej nadzieją niż ta, którą przekazał mi chrześcijańska tradycja, ale w tej samej tradycji wielokrotnie napotykam myśli, zwyczaje i zasady, które trzeba by traktować co najmniej z podejrzliwością".

Oczywiście, kogoś może oburzyć taka szczerość, szczególnie gdy "pozwala sobie" na nią osoba deklarująca się jako katolicka feministka. Ale w rzeczywistości wielu z nas, niezależnie od płci, doświadcza czasem w Kościele nie tyle może zwątpienia, co poczucia, że Kościół to także sprawy trudne, czasem przemilczane.

I że katolikom nie wypada o nich dyskutować zbyt głośno, żeby nie narazić tej wspólnoty i jej dobrego imienia. W takich sytuacjach pojawia się pytanie: czy to jeszcze roztropność i zawierzenie Bogu, czy już tylko konformizm i zła wola, ukierunkowanie na zamiatanie problemów pod dywan? Ale to szerszy problem.

Mężczyźni kontra kobiety?

Uspokoję czytelników. "Kościół kobiet" nie jest oskarżeniem pod adresem Kościoła powszechnego. Od strony opisowej rzecz przynosi wiele interesujących informacji o Kościele w czasach współczesnych, a autorka nie szczędzi krytycznych uwag także zachodnim szkołom feminizmu katolickiego. Choć trudno ukryć, że pada w książce wiele gorzkich stwierdzeń pod adresem "Kościoła mężczyzn", odnoszących się na ogół nie tyle do służebnej, co podrzędnej roli kobiet w Kościele.

Skąd się bierze różnica między podrzędnością a służebnością? Przecież, teoretycznie, największymi sługami w Kościele (i dla wspólnoty Kościoła) są jego najważniejsi hierarchowie. Termin "posługa kapłańska" wprost odsyła nas do służebności.

Z drugiej strony znamy w Kościele przykłady żenującej wręcz czołobitności wiernych wobec hierarchów; wiemy, że ścieżki kapłanów i wiernych w normalnym życiu parafii rzadko się przecinają, że duchowieństwo świeckie (życie zakonne ma swoje własne reguły wyznaczane przez śluby) po prostu stanowi odrębną kastę społeczną względem wiernych. I doświadczają tego zarówno kobiety, jak mężczyźni, jako pewnego standardu, który czasem okazuje się mniejszym lub większym kłopotem, a czasem życiowym dramatem.

Sługi czy niewolnice?

Czy możemy mówić o jakimś "typowo kobiecym" problemie z Kościołem i w Kościele? Radzik przypomina, że w 2011 r. we wszystkich żeńskich zakonach było tylko 355 nowicjuszek, gdy dwadzieścia lat wcześniej - około 1200. To znaczny spadek powołań.

Czy katoliczki nie chcą już służyć Bogu poprzez życie konsekrowane? Autorka książki pyta: "A może chcą dla siebie innych ról?". I opowiada, że rzuciła to pytanie przy piwie ze znajomymi zakonnikami. Pada odpowiedź z ich strony: "To proste, nie chcą być niewolnicami". Radzik dopytuje: "A kto u was pierze i gotuje, też macie swoje niewolnice?". I dopowiada czytelnikom: "Spuszczają wzrok i przytakują".

Przyznam, że zmroziła mnie ta opowieść. Nie dlatego, że oświeciło mnie nagle, że siostry zakonne wykonują "niższe posługi" wobec księży/zakonników. W tym fragmencie - niestety jego istotni bohaterowie są anonimowi - dobrze widać znacznie poważniejszy problem.

To kompletne zamazanie różnicy między służebnością a podległością, cecha bardzo typowa dla naszej kultury, dla współczesnej polskiej mentalności. Wykonujesz ciężką/cięższą pracę fizyczną? I to jeszcze "za darmo"? Nie jesteś "człowiekiem sukcesu". Jesteś niewolnicą/niewolnikiem.

Jeśli tak służbę kobiet w Kościele (ale pewnie także służbę braci zakonnych) postrzegają przynajmniej niektórzy duchowni, zagadani o to nie na ambonie, ale w sytuacji towarzyskiej, gdy bywa się o wiele bardziej szczerym, to mamy poważny problem.

Dlatego podawane przez autorkę antidotum, czyli sugestia, by więcej zakonnic zajmowało uczelniane katedry, większa ich liczba mogła pracować w duszpasterstwach akademickich (bądź prowadzić je samodzielnie), by wreszcie więcej sióstr zakonnych mogło wykonywać "typowo biurowe" prace wydaje się być tylko cząstkowym rozwiązaniem problemu.

Jego sednem jest zagubienie poczucia świętości służby. Nie jest to przecież ani wyłącznie problem duchownych, ani osób świeckich. Zakonnica pracująca na uczelni, za bibliotecznym biurkiem, zarządzająca projektami internetowymi swojej parafii wciąż będzie pełniła służbę wobec swojej wspólnoty.

Miejsce w Kościele

Trudno mi z pozycji mężczyzny odpowiadać na wszystkie pytania i wątpliwości dotyczące miejsca kobiet w Kościele. Choć, co intryguje, często jest tak, że kobiety nie chcą zabierać głosu w tego typu dyskusjach. Wyręczają je w nich mężczyźni. Przyczyny bywają różne. Część katoliczek obawia się, że to "woda na młyn" feministek; część nie ma czasu, bo gdy mąż wypisuje kolejne komentarze pod artykułami w Internecie, żona akurat daje jeść dzieciom; część kobiet uważa, że dobrze jest, jak jest. Niektóre wolą milczeć.

Z drugiej strony, katolickie media nie mają dziś problemu z pisaniem o kobietach nie tylko jako żonach, ale także kochankach (swoich mężów). Pisze się o kobiecej seksualności, o podziałach obowiązków w małżeństwie, o życiu singielek. Nawet jeśli tematyka kobieca jest mniej obecna "na ambonie", to stanowi dużą część przekazu okołokatolickich mediów, także tych o bardziej lajfstajlowym zabarwieniu. Może dla wielu świeckich kobiet problem pod tytułem "moje miejsce we wspólnocie Kościoła" w ogóle nie istnieje?

Chciałbym przeczytać głosy deonowych czytelniczek w tej sprawie. Czy angażujecie się w życie kościelnych wspólnot i jest to dobre doświadczenie? Czy Waszym zdaniem kobiety zajmują w Kościele gorsze miejsce? Czy myślałyście o życiu konsekrowanym, ale wydało się Wam zbyt wielkim ciężarem? Czy Kościół wspiera Was w waszym macierzyństwie, życiu zawodowym, w sytuacjach życiowych kryzysów?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy kobieta jest w Kościele kimś gorszym?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.