Dwa obrazy Kościoła

Fot. Florian Kurz/Pixabay

Tak bardzo patrzymy na grzech duchownych, że zapominamy o byciu świętymi.

Przez moje towarzyskie podwórko przetoczyła się ostatnio mała burza. Pewna dziewczyna wyciągnęła swojemu byłemu chłopakowi różne mało fajne przewinienia; zrobiła to publicznie na Facebooku, bo ów chłopak jest też przy okazji katolickim dziennikarzem, twarzą kilku katolickich inicjatyw. Ten rozdźwięk między życiem a słowami sprawił, że owa dziewczyna nie chciała dłużej milczeć – dla dobra ewentualnych dziewczyn kolejnych. Nie będę oceniać, kto komu co zrobił, bo to nie moje zadanie; ale w całej sprawie uderzyła mnie inna rzecz.

W zasadzie nie słyszymy ostatnio o grzechach świeckich, choć media z każdej strony niemal prześcigają się w donoszenie o paskudnych, bolesnych sprawach, których autorami są duchowni. Dlaczego tylko duchowni? Bo właśnie z nimi przede wszystkim się kojarzy Kościół, zwłaszcza osobom od Kościoła i wiary dalekim. Nic dziwnego – o wiele bardziej o istnieniu Kościoła przypomina ktoś, kto chodzi w sutannie, habicie czy zakłada ornat. Świeccy w codzienności są o wiele bardziej incognito.

A my w Kościele wiemy, że Kościół to nie hierarchia, księża, ojcowie i siostry, ale my, my wszyscy, w większości świeccy. Wiemy, a i tak zaczynamy przyjmować optykę ludzi z zewnątrz, dla których Kościół to czarna, chciwa, pedofilska mafia – i to najłagodniejsze określenia, które udało mi się znaleźć w sieci. A świeckie grzechy – to już nie Kościół; to kryminał albo polityka. Stąd przekonanie, że jeśli Kościół grzeszy, robi to tylko rękami swoich kapłanów. Świeccy są w takiej perspektywie albo ofiarami, albo niezorientowanym tłumem, albo kandydatami do rychłej apostazji.

DEON.PL POLECA

Takie patrzenie jeszcze bardziej nas od siebie w Kościele odróżnia i oddziela, jakby tych podziałów między świeckimi a duchownymi było mało.

Cudzy grzech jest prostszy do zauważenia – jasne, ale to nas nie zwalnia z obowiązku zaglądania we własną duszę i regularnego czyszczenia jej z tych kiepskich nawyków, przywiązań i zaniedbań, które jak równia pochyła prowadzą nas prosto w gęsty, lepki, ciężki grzech. I czasem łatwo go przegapić, gdy się człowiek zapatrzy w telewizor albo przyjmie za dużą dawkę informacji z własnego Facebooka. I łatwo przywiązać się do jednego z dwóch obrazów Kościoła, które przewijają się przez wszystkie media, wszystkie dyskusje, wszystkie kazania i wszystkie kłótnie.

Pierwszy z nich pokazuje Kościół uciśniony, który się oczyszcza. To ta wizja, w której czujemy się prześladowanymi męczennikami i cieszymy się z apostatów, bo gdy odejdą, to średni poziom świętości i zaangażowania wzrośnie. Problem w tym, że nie jesteśmy uciskani za wierność Bogu, tylko za grzech. Prześladowani nie z powodu świętości, ale z powodu jej braku.

Drugi z obrazów pokazuje Kościół jako instytucję przestępczą, związek zawodowy pedofili, z którego należy uciekać, narzędzie opresji, uciskające dzieci, kobiety i mniej lub bardziej zdefiniowane osoby LGBT. Taki Kościół, który trzeba wyrzucić z publicznego życia, któremu trzeba wymordować księży i sprofanować świątynie, by dać upust swojej nienawiści. Problem w tym, że Kościół to o wiele więcej niż hierarchia, o wiele więcej, niż duchowni, stanowiący w końcu mały procent ogółu wierzących.

Dwie wizje Kościoła, obie równie kiepskie i nieprawdziwe.

Bo Kościół nie jest ani siedliskiem grzechu, ani wzorowym przykładem świętości. Jest święty i grzeszny naraz, i dlatego tak trudno jest rzeczywistość Kościoła zrozumieć. I dlatego tak łatwo jest się dać uwieść jednej z dwóch wizji, tej, która mniej pracy nad sobą od nas wymaga. Tej, która pozwala nam czuć się lepszymi niż ci po drugiej stronie, jakkolwiek ich sobie nazwiemy.

Co możemy z tym zrobić, będąc w Kościele?

Być tak dobrymi i pięknymi ludźmi, żeby nasze osobiste dobro i piękno było ważniejsze od wszystkich newsów świata. Być takimi ludźmi, z którymi chce się rozmawiać i być, niezależnie od tego, czy ktoś, kto nas spotyka, ceni sobie Kościół czy go nienawidzi. Tworzyć swoim życiem przestrzeń do spotkania, do rozmowy, która w innych przestrzeniach: medialnej, publicznej, internetowej - staje się coraz bardziej i bardziej trudna, a może już nawet - niemożliwa.

Robić ze swojego życia przeciwwagę dla zła.

I nie pozwolić sobie wmówić, że to takie małe i proste, że nie zrobi światu żadnej różnicy.

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dwa obrazy Kościoła
Komentarze (8)
JB
jan bayda
27 marca 2021, 00:15
Być tak dobrymi i pięknymi ludźmi, żeby nasze osobiste dobro i piękno było ważniejsze od wszystkich newsów świata. Być takimi ludźmi, z którymi chce się rozmawiać i być, niezależnie od tego, czy ktoś, kto nas spotyka, ceni sobie Kościół czy go nienawidzi. Tworzyć swoim życiem przestrzeń do spotkania, do rozmowy, która w innych przestrzeniach: medialnej, publicznej, internetowej - staje się coraz bardziej i bardziej trudna, a może już nawet - niemożliwa. Robić ze swojego życia przeciwwagę dla zła. TYLKO, ŻE DO TEGO WSZYSTKIEGO MOŻNA NIE MIEĆ NIC WSPÓLNEGO Z KOŚCIOŁEM, CHRZEŚCIJAŃSTWEM I JAKĄKOLWIEK RELIGIĄ ; WYSTARCZY BYĆ dobrym człowiekiem (tylko tyle i aż tyle)...
AS
~Antoni Szwed
28 marca 2021, 12:15
Człowiek sam z siebie nie może być dobry jeśli łaski bycia dobrym nie udzieli mu Bóg. Tylko Bóg jest DOBRY, człowiek o tyle jest dobry o ile żyje z Bogiem, zgodnie z Jego wolą (także wyrażoną w Jego znanych przykazaniach, a najpełniej przez Jezusa Chrystusa). Jeśli natomiast ktoś ŚWIADOMIE odrzuca Boga i zwalcza Jego Kościół, nie może być dobry. Grzechy poszczególnych duchownych (duchowni też są rozliczani przez Boga, nie martwmy się zanadto) nie powodują, że Kościół Boży jest zły, ani nie usprawiedliwiają odejść z tego Kościoła. Nawet jeśli jakiś ksiądz czy biskup gorszy innych swoimi grzechami, i nie daje przykładu, to jest Jezus Chrystus, który daje Przykład i jest Wzorem do naśladowania dla wszystkich. Jego się trzymajmy, a nie wierzmy w swoją wątpliwą "doskonałość".
IW
~Ireneusz Warciak
26 marca 2021, 16:14
Problem Kościoła polega na tym, że nie wypełnia swego powołania. Wytyka grzech tam, gdzie potrzebna jest realna pomoc w prawidłowych relacjach, które gdy zaistnieją zredukują grzech do zaniedbywalnego marginesu wymagającego bardziej specjalistycznej interwencji. Deklaracje „Kościół nie zostawia ich samotnych w obliczu życiowych zmagań.”( http://episkopat.pl/swiadkowie-ewangelii-zycia/ ) pozostają w drastycznej sprzeczności z podejmowanymi akcjami propagandowymi i zaniechaniem rzeczywistych działań.
~Kazimierz Żeleński
26 marca 2021, 12:47
Szanowna Pani Redaktor, byłbym ostrożny w ocenianiu świadomości teologicznej ludzi dalekich od Kościoła. Fakty są takie, że nierzadko wiedzą oni jaki powinien być Kościół lepiej od biskupów i to wedle prawd wiary stanowionych na soborach czy przez następców na Tronie Piotrowym. Dlatego też zgorszenie siane przez ludzi Kościoła tak potężnie oddziałało, bo w skład ludzi odległych wchodzą wszelcy wątpiący/szukający/itd. To szeroka i różnorodna grupa. A ludzie "obrażeni na Kościół" przedstawiani jako większość odchodzących to tylko żałosny stereotyp, którym próbujemy się pocieszać. Czy jest to mądre, zostawiam to Wam do rozstrzygnięcia Czytelnicy. Pozdrawiam serdecznie :)
KS
Konrad Schneider
26 marca 2021, 21:14
Napisalem podobnie, ale mi tego nie przyjeto :-(
AM
~Alicja M.M.
26 marca 2021, 22:52
Ale ja np. w ogóle nie wyczytałam w artykule takiego stereotypu. raczej krytykę tych, którzy (zostając w Kościele) budują sobie iluzoryczny obraz własnej "lepszości" i nadają pozytywny (tzn. pozytywny dla budowanego obrazu Kościoła) sens aktom apostazji (jako oczyszczania z tych "gorszych", letnich, "obrażonych"). Co do tego, że zgorszenie ma potężną siłę oddziaływania, w pełni się zgadzam. I że może ono zamykać drogę szukającym... Dla mnie sednem tego artykułu jest myśl, że nasze ("zwykłych" wierzących) życie, toczące się z dala od medialnego (negatywnego czy pozytywnego) rozgłosu jest równie istotne, tzn. jakość tego życia, jego realny związek z wyznawaną wiarą.
WG
~W Gedymin
27 marca 2021, 12:32
@Konrad Schneider - też zauważyłem, że jest kilku moderatorów, którzy dbają o to aby komentarze były "właściwe", jedni kasują, inni pozostawiają niezaakceptowane, a niektórzy kasują ze względu na autora komentarza.
KS
Konrad Schneider
27 marca 2021, 16:17
~W Gedymin: Dlatego ten sam komentarz daje o roznych porach dnia :-)