Gdy spowiedź nam powszednieje i boimy się Bożej sprawiedliwości
Okres wielkanocny i zbliżające się Święto Bożego Miłosierdzia mogą być dla katolików pewnym wyzwaniem… Czasem jest tak, że spowiedź nam spowszednieje. Warunki sakramentu pokuty dobrze znane, od lat. Sama spowiedź przed świętami też „zaliczona”, a jakże. Gorzej, że nie ma to przełożenia na codzienność.
I że nie przekłada się na takie życie duchowe, które dawałoby przestrzeń do oddechu pełną piersią – mimo dużej chęci poprawy i szczerego żalu za zło, które pojawia się w naszym życiu. Wkrada się powierzchowność, bylejakość, brak chęci do ignacjańskiego magis – więcej, bardziej, mocniej, świadomiej i piękniej. Może warto spojrzeć na ten czas, jaki mamy teraz głębiej, inaczej?
Święto Bożego Miłosierdzia może być niezrozumiałe, wszak wielu z nas nosi w sobie obraz Boga, który jest sprawiedliwy, ale miłosierny może już nie bardzo. Jak groźny dziadzio na chmurce, który czeka, aż się potkniemy, żeby docisnąć nas kolanem do ziemi i zmieszać z błotem. Ukarać, dobić, pokazać jacy jesteśmy mali i beznadziejni.
Patrząc na to jak, Jezus rozmawiał z grzesznikami, widzimy zupełnie inny obraz. Kobieta pochwycona na cudzołóstwie, którą Jezus obronił przed tymi, którzy chcieli ją ukamienować. Druga kobieta przy studni, której obiecuje wodę życia i bardzo delikatnie, choć jednoznacznie wskazuje, gdzie leży jej problem. Piotr, który zaparł się Mistrza, a Jezus stawia go na czele swojego Kościoła. Kiedy przestaniemy traktować te biblijne historie jako zwykłe opowiastki, które owszem kiedyś miały miejsce, ale dziś, tutaj, w moim życiu nie mają znaczenia, może to zrewolucjonizować nasze duchowe życie. Jezus mówi do nas nieustannie: „wystarczy ci mojej łaski”. Pytanie, czy potrafimy tę łaskę przyjąć…
Kiedy patrzę na przygotowania do spowiedzi i komunii mojego syna i jego kolegów, widzę, jak łatwo jest skupić się na powierzchowności. Wkuć porządnie formułkę spowiedzi to nie jest wielki problem, większym jest zrozumienie tego, co się w niej mówi i jakie to ma znaczenie. Dorośli, spowiadający się od lat bez głębszej refleksji, sami pewnie wiedzą o tym najlepiej… Z drugiej strony pierwsza spowiedź okraszona jest lękiem, niewiadomą, zagubieniem. Pierwsza i jeśli nie wyjdziemy z mentalności dziecka przed pierwszą komunią – każda kolejna również. Całe życie możemy spowiadać się, nawet regularnie i nie widzieć owoców tego sakramentu w swoim życiu.
Jezus działa, żyje, daje swoje łaski. Tylko nam nie zawsze udaje się to dostrzec, albo jesteśmy na Jego obecność tak zamknięci, że tego nie doświadczymy. Jezus jednak wlewa w nasze serca pragnienie spotkania z Nim, skoro ciągle do konfesjonału wracamy, skoro jesteśmy, choć patrząc po ludzku, nie widać owoców. Być może one wyjdą za jakiś czas, bo to, co ważne dopiero w nas kiełkuje?
Mam bardzo dobre i głębokie doświadczenia spowiedzi. Mam też jednak takie, że spowiadałam się przez wiele miesięcy i nie widziałam w tym przełożenia na moją codzienność. Choć wtedy wiedziałam, że to,co mogę dać ze swojej strony to wierne trwanie, nie był to czas łatwy. Zdarza się jednak i tak, warto wtedy trzymać się dobrych postanowień i wracać regularnie do spowiedzi, być może poszukać stałego spowiednika, który zobaczy coś, czego my sami nie potrafimy dostrzec.
Miłosierdzie Boga jest dla nas niepojęte, bo świat mówi nam, że trzeba się ze wszystkiego rozliczać, tłumaczyć, wszystko kalkulować. Tutaj przychodzi Bóg, który nie tylko odpuszcza grzechy, ale miażdży na krzyżu każde zło. On już to zrobił, tylko czy my potrafimy o tym pamiętać i to przyjmować? Czy chcemy miłosierdziem żyć na co dzień, gdy będzie to wymagało od nas tego, by być Jego świadkami - być człowiekiem cierpliwym, kochającym, uprzejmym, pomocnym. Człowiekiem podnoszącym innych, gdy zdarzy im się upaść - z godnością, łagodnością, empatią. Czy nas dziś stać na to, by traktować miłosierdzie serio?
Skomentuj artykuł