Jaszczuroludzie opanują mózgi chrześcijan?
„O nie, jeszcze jeden tekst o odmienianym przez wszystkie przypadki koronawirusie i zrobi mi się słabo” - pomyślałam kilka dni temu, siadając do napisania tego felietonu i zastanawiając się, czy jest w ogóle jeszcze w tej kwestii coś oryginalnego do powiedzenia.
To, że światowa pandemia bezlitośnie każe nam zweryfikować nasze wartości, również te odnoszące się do przeżywania wiary, zostało już szeroko i głęboko opisane przez głowy daleko tęższe niż moja. Gdybym tylko mogła, schowałabym teraz komputer na dnie szafy, włączyłabym mój ulubiony tryb samolotowy w komórce i wyjechała gdzieś, gdzie do woli można rozkoszować się pierwszymi promieniami wiosennego słońca, z dala od bombardujących z każdej strony statystyk zachorowań i zgonów, prognoz epidemicznych oraz modeli zarządzania kryzysowego.
A jednak, w tym całym informacyjnym zgiełku i zamieszaniu jest jeszcze coś, co sprawia, że nie mogę zaszyć się w swojej domowej jaskini i milczeć. Tym czymś jest niepokojące przekonanie, że walka ze śmiercionośnym wirusem po raz kolejny obnażyła słabość Kościoła (a przynajmniej niemałej jego części), w którym żyję.
Ale to już było
Podobne tąpnięcia były już przecież w nie tak dawnej przeszłości - wypierające rzeczywistość reakcje części duchowieństwa i świeckich katolików na dokument braci Sekielskich o pedofilii w Kościele rozdrapały fałszywie zasklepione rany, dopełniły mroczny scenariusz o oprawcach unikających kary (czy chociażby skruchy za swoje czyny) i obwinianiu ofiar. Podobnie bolesne były wypowiedzi niektórych hierarchów na temat osób LGBT, czy demontujące autorytet Kościoła od wewnątrz medialne przepychanki biskupów-emerytów atakujących papieża Franciszka za to, że uczynił ze swojego pontyfikatu jeden wielki manifest Bożego miłosierdzia. Obecny kryzys, uwidaczniający się szczególnie wyraźnie w czasie pandemii, wydaje się niczym innym jak konsekwencją narastających od lat tarć między dwiema dominującymi rodzajami duchowości, okraszonych przy okazji charakterystycznym stosunkiem do instytucji Kościoła i osób duchownych.
Problem w tym, że o ile grzechem pierwszej z nich jest najczęściej pewna naiwność podyktowana chęcią zadowolenia wszystkich na raz i niestety często jeszcze spotykane poczucie wyższości nad katolickim „ciemnogrodem”, o tyle środowiska rozrastające się na marginesie nurtu, nazwijmy to, „konserwatywnego”, nie tylko coraz częściej prowadzą do teologicznych wypaczeń (takich jak to, że koronawirus jest karą za grzechy), ale w obecnej sytuacji stają się zagrożeniem dla ludzkiego zdrowia i życia. Trudno inaczej określić publiczne przekonywanie, że komunikant po konsekracji nie przenosi cząstek wirusa.
Jak zachować spokój, gdy i tak zestresowani i niepewni co do przyszłości własnej i bliskich ludzie są karmieni groźbami tego, że światowa pandemia jest początkiem apokaliptycznego końca?
Do czego prowadzi wiara w to, że obrzęd lavabo polegający na zanurzeniu przez kapłana koniuszków palców w kilku kroplach wody to skuteczna „dezynfekcja”? Jak, jeśli nie w kategoriach wzywania do naruszenia zasad sanitarnych, rozumieć nawoływania niektórych kapłanów do tego, by „nie bać się” przyjmować Komunii Świętej do ust? Wreszcie, jak zachować spokój, gdy i tak zestresowani i niepewni co do przyszłości własnej i bliskich ludzie są karmieni groźbami tego, że światowa pandemia jest początkiem apokaliptycznego końca? W tym ostatnim przodują w ostatnim czasie dwaj kapłani - ks. Paweł Murziński (ten sam, który wyrażał swego czasu głębokie zaniepokojenie postępującą emancypacją kobiet) i ks. Grzegorz Bliźniak.
Zamiast korony dla Chrystusa, korona z wirusa. Polacy zasłużyli na epidemię?
Pierwszy z nich, ks. Murziński, udzielił wywiadu bliżej nieokreślonej dziennikarce (nazywanej przez rozmówcę po prostu „panią Krystyną”), którego można wysłuchać na podobnie tajemniczym youtube’owym kanale o wiele mówiącej nazwie Telewizja Chrystusa Króla w Chicago. Prowadząca wywiad kobieta całkiem na serio zadaje pytanie o to, czy przed apokalipsą (spowodowaną oczywiście koronawirusem) nastąpi oświetlenie sumień, a potem, uwaga cytuję, „będą nas szczepić i czipować”. Pada też pytanie o to, czy światowa pandemia jest karą za grzechy, i czy przypadkiem Polacy sobie na nią nie zasłużyli za to, że nie doszła do skutku ogólnonarodowa intronizacja Chrystusa na króla Polski: „Nie chcieli korony dla Chrystusa, to mają koronę z wirusa” - kwituje w pewnym momencie dziennikarka.
I o ile nie mam zamiaru pastwić się nad anonimową kobietą wypytującą ks. Murzińskiego o duchowe konsekwencje pandemii, o tyle wypowiedzi samego kapłana wołają o - nomen omen - pomstę do nieba. Duchowny przekonuje bowiem, że koronawirus może być próbą wprowadzenia na świecie „szatańskiego nowego porządku” i zachęca, by na czas epidemii zaopatrzyć się w… sól egzorcyzmowaną. Oczywiście pada z jego strony także szereg zarzutów dotyczących przyjmowania Komunii na rękę: „Kościół może zezwolić na przyjmowanie komunii na rękę, ale nie oznacza to, że niebo na to zezwala” - twierdzi ks. Murziński, sugerując, że taki sposób przyjęcia Pana Jezusa jest niegodny i „ściąga potępienie”: „Gdybym miał wybierać między przyjęciem do ręki a przyjęciem duchowo, chyba lepiej jest już duchowo i będzie z tego łaska” - dodaje kapłan, zachęcając wiernych do tego, by szukali wspólnot domowych i kościołów, gdzie komunia święta jest udzielana bezpośrednio do ust.
Oprócz tego białostocki wikariusz roztacza wizję, w której jesteśmy świadkami „wypełniającego się czasu” i rychłej Paruzji (tak jak byśmy nie byli od dwóch tysięcy lat, hmmm). Swoją apokaliptyczną tyradę kończy zaś słowami: „Niedługo wszyscy prorocy zamilkną, a do głosu dojdzie Boża sprawiedliwość”. Cóż, jeśli tym „prorokiem” ma być ks. Murziński, wprost nie mogę się doczekać, by ta „przepowiednia” stała się faktem.
Trevignano Romano i objawienia z WhatsAppa
„Módlcie się za Chiny, bo stamtąd przyjdą nowe choroby. Wszystko już gotowe, by zanieczyścić powietrze nieznanymi bakteriami”. Takie słowa miała wypowiedzieć Matka Boża we wrześniu zeszłego roku, czyli wtedy, gdy jeszcze nikt nawet nie podejrzewał, że dziś będziemy się borykać z pandemią wirusa z Wuhan. Na wszelkie materiały traktujące o objawieniach Giselli Cardy i jej męża panuje dziś ponadprzeciętny popyt - książka autorstwa Ferdinanda Carignaniego „W drodze z Maryją” powoli staje się bestsellerem (także w Polsce), a konferencje i nagrania dotyczące objawień osiągają zawrotną liczbę wyświetleń w internecie.
W promowaniu włoskich objawień na polskim gruncie przoduje ks. Grzegorz Bliźniak, założyciel wspólnoty Misjonarzy Jezusa Miłosiernego, który sam siebie nazywa „świadkiem Trevignano” i „wielokrotnym uczestnikiem” tamtejszych objawień. Choć wydawałoby się, że nazwa zgromadzenia sięgająca do duchowego dziedzictwa św. Faustyny Kowalskiej i bł. ks. Michała Sopoćki powinna zobowiązywać, w wypowiedziach jego założyciela na próżno szukać Dobrej Nowiny o Bożym miłosierdziu. Zamiast tego, w konferencjach ks. Bliźniaka dominują wątki dotyczące sprawiedliwości Boga i „bolesnego oczyszczenia” świata. Kapłan, który przekazuje najświeższe doniesienia w cyklu internetowych konferencji pt. „Świadek Trevigano Romano”, powołuje się na bliską zażyłość z „widzącą” Gisellą.
W jednym z filmów, powołuje się nawet na słowa Maryi, które Gisella przekazała mu za pomocą… WhatsAppa. „Przyszłam na ziemię i przychodzę tak często, by ludzi upomnieć, żeby się nawrócili do mojego Syna, żeby mnie słuchali. Przychodzę, apeluję, proszę, natomiast ludzie mnie nie słuchają. Wielu, pomimo moich nieustannych apeli, nie słucha - napisała mi Gisella 15 minut temu na WhatsAppie” - przekonuje ks. Bliźniak. Hmm, ktoś jeszcze ma skojarzenie z rozsyłanymi przez łatwowiernych seniorów (głównie ciocie i wujków po sześćdziesiątce) fejkowymi łańcuszkami autorstwa internetowych trolli…?
Ksiądz Bliźniak mówi jak jest
Problem z ks. Bliźniakiem polega nie na samej treści propagowanych przez niego objawień (co do których nie mam zamiaru zajmować stanowiska, dopóki oficjalnie, po ich ustaniu, nie uczyni tego Kościół), ale na formie, w jakiej to robi. Okazuje się, że wszelka próba zakwestionowania związku pandemii z „karą za grzechy” czy - nie daj Bóg - podważenia autentyczności objawień „widzącej” Giselli, spotyka się z ostrą reakcją kapłana i zarzutem, że formułujący takowe wątpliwości jest „na usługach szatana”. Natomiast w obliczu narastających kontrowersji, czy aby na pewno to, co dzieje się w Trevignano, nie służy do zarabiania pieniędzy i żerowania na ludzkiej naiwności, ks. Bliźniak „uspokaja”, przypominając, „że ojciec Pio, wielki mistyk, wielki święty, również zajmował się tak zwanym - w cudzysłowie - biznesem”.
W przekazie płynącym od ks. Bliźniaka zatrważa nie tylko zaciętość, z jaką broni swoich przekonań, ale również merytoryczna słabość jego wypowiedzi. Kapłan arbitralnie twierdzi na przykład, że badania „potwierdziły” autentyczność krwi, która miała wypłynąć z oczodołów figury Maryi i z obrazu Jezusa Miłosiernego znajdujących się w miejscu domniemanych objawień. Ksiądz nie potrafi jednak nawet wskazać, jaki konkretnie ośrodek naukowy zajmował się tymi badaniami. Podobnych nieścisłości jest więcej, a wszelkie wątpliwości zgłaszane przez wiernych kwituje krótkim „diabeł walczy i będzie walczyć”. Kapłan ten, niczym Mariusz Max Kolonko częstujący co chwila internautów kolejnymi teoriami spiskowymi, „mówi jak jest” i zdaje się nie dopuszczać do siebie przesłanek, które w konsekwencji wymagałyby większej ostrożności w mówieniu o tym, co dzieje się w Trevignano.
Jeszcze wiara, czy już magia?
Powie ktoś, niezupełnie bez racji - to przecież tylko kilka przypadków, ledwie parę kropel w całym morzu dobra, jakie dzieje się w Kościele (także tym w Polsce): szeregu rekolekcji internetowych, wykładów, duchowych streamów i transmitowanych coraz chętniej mszy świętych. Nie mówiąc o kolejnych akcjach społecznych, zbiórkach pieniędzy na szczytne cele i gestach solidarności. Wszystko to prawda, niemniej jednak zasięg - zwłaszcza internetowy - opisywanych wyżej teologicznych potworków jest zbyt duży, by uznać je za marginalne zjawisko.
>> Jacek Prusak SJ: kiedy religia zaczyna być magią?
Niemała część przywołanych tu przykładów jest efektem znanych i wielokrotnie opisywanych mechanizmów z pogranicza psychologii i religijności, jak na przykład ten o złudzeniu „sprawiedliwości świata”. Ludzie ulegający tej pięknej, ale z gruntu fałszywej idei, w każdym nieszczęściu widzą konsekwencje złego postępowania (trochę jak uczniowie pytający Jezusa o niewidomego od urodzenia: «Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym - on czy jego rodzice?»). Mści się Bóg, matka natura, wymierzająca sprawiedliwość fortuna, a może i rządzący potajemnie światem reptilianie - w zależności od naszej wiary, poglądów i wrażliwości podstawimy sobie tu proste wytłumaczenia. Na gruncie religii jest to o tyle groźne, że wypacza obraz Boga, tworząc ze źródła wielkiej miłości posępnego urzędnika, który doskonale bawi się w systemie nakazowo-zakazowym, chłoszcząc niewierny lud chorobami, lękiem i śmiercią.
Epidemia koronawirusa, obarczona szeregiem trudnych do zniesienia zaostrzeń (także na poziomie dostępności do kościołów, sakramentów i księży) każe nam zrewidować swoje nierzadko szufladkowe, pełne stereotypów z pogranicza magii, pojmowanie chrześcijaństwa.
Być może, tak specyficznie przeżywany czas kryzysu, będzie dla nas wszystkich szansą, by przemyśleć sens naszej indywidualnej relacji z Bogiem. Im więcej upadnie w tym czasie mitów i wyobrażeń (nawet jeśli czasem w trudny, a może i bolesny sposób), tym pełniejsi, a na pewno prawdziwsi wejdziemy do naszych kościołów, gdy czas epidemii się skończy.
Skomentuj artykuł