Jeśli się Go boisz, jesteś bezpieczny

Jeśli się Go boisz, jesteś bezpieczny
(fot. shutterstock.com)

Temat bojaźni Bożej nie należy do najchwytliwszych. Samo to słowo - bojaźń - wydaje się archaiczne, a na dodatek kojarzy się ze strachem i jakimś niejasnym ponagleniem, że "trzeba się pilnować". Tymczasem to klucz do intymnej, czułej relacji z Bogiem. Dlaczego?

Czym nie jest

Temat bojaźni jest tak kompleksowy, jak tylko się da. Na początku dużą pomocą jest uczciwe uświadomienie sobie, czym ona nie jest:

DEON.PL POLECA

Owszem, jest strachem - ale nie przed Bogiem, lecz przed Jego brakiem.

Tak, jest jak lęk - ale nie przed Bogiem, lecz jak przed zranieniem bliskiej Osoby.

Strach jest domeną sierot. I nie chodzi mi tu o biologiczny fakt posiadania albo nieposiadania rodziców. Mam na myśli to, czy rzeczywiście przekonaliśmy swoje serca, że Bóg poświęcił wszystko, żeby nas adoptować. Czy pozwoliliśmy Duchowi Świętemu przepracować w nas tę skandaliczną wiadomość, że kwestia naszego rzeczywistego synostwa w relacji z Bogiem okazała się dla Niego cenniejsza nawet niż życie Jego własnego Syna.

Nikt, kto naprawdę czuje znaczenie tych faktów, nie będzie działał motywowany lękiem - ale wszystko prześwietli mu miłość. Duch Pański rozlewa mu ją w sercu tak, że nie patrzy już na Boga jak na surowego sędziego, wiecznie spodziewając się kary choćby za drobne uchybienie. Wie, że ma dobrego Ojca, który nie czyha, żeby mu tylko coś odebrać, kiedy się pomyli.

Ubezpieczenie

Bojaźń to inaczej uniżenie. Nie oznacza to jednak przybierania postawy feudalnego "bidulka", który przeprasza, że żyje. Ani o fałszywą pokorę - jak to wyraził C. S. Lewis: "nie chodzi o to, aby myśleć o sobie gorzej, tylko mniej". To właśnie uniżenie ściąga nas samych z pierwszego planu, a wtedy może wejść w to miejsce Bóg. Niezmiennie potwierdza mi się teza, że to, za czym człowiek w głębi serca najbardziej tęskni, to usłyszeć, że w tym wszystkim naprawdę nie chodzi o niego. Ludzie nigdy nie mieli dźwigać ciężaru przesadnego mniemania o sobie samych.

Egocentryzm jest straszny, to nasze podstawowe więzienie, nawet jeśli sprawia pozory komfortu. I tutaj właśnie wkracza bojaźń - antidotum i ubezpieczenie. Na wypadek pychy, na wypadek głupoty, na wypadek chęci rywalizacji i wyniosłości, na wypadek osądu. Jeśli boisz się, że to nie "Jezus z ciebie wystaje" tylko ty sam i przez to świat nie ma szansy się zmienić, kiedy się pojawiasz, to weryfikuje twoje myśli, słowa, uczucia i reakcje. Robisz Mu miejsce. I paradoksalnie zaczynasz dostrzegać, że to wcale cię nie umniejsza jako osoby, nie czujesz się wygryziony, pominięty czy nieciekawy. Przeciwnie, czujesz, że jesteś o wiele prawdziwszy, bardziej twórczy i wolny, i celebrujesz ten dziwny nieekonomiczny cud: że kiedy realizujesz w sobie Jego, On realizuje ciebie, najlepszy PR-owiec.

Język miłości

Nie lubimy bojaźni, bo nikt nie lubi tracić siebie. Nikt też nie lubi lekarstw bez cukru. Defekt grzechu. Ale takie właśnie jest chrześcijaństwo: kto chce kurczowo zachować, straci, a kto nie obawia się straty, zyska wszystko. Wydasz owoc, kiedy zgodzisz się obumrzeć. A kiedy już go wydasz, twój owoc zostanie usunięty, żeby zrobić miejsce na kolejny, a do tego czasu będziesz goły, ale dzięki temu nic ci nie zgnije. Jednak nie bój się - On jest Panem sprzeczności i procesu. Sam jest jednocześnie Barankiem i Lwem, a na dodatek jeszcze Pasterzem; Księciem Pokoju, który pasie żelazną rózgą. Nasz misterny Bóg. Wyobraź sobie czułego Króla, który czeka na gest miłości. Żaden żądny afektów tyran, to zakochany ze zmienną wzajemnością Oblubieniec, serce na dłoni. Czeka.

Przygląda się światu, szukając nieobrażonego serca, które zapragnie do realizmu codzienności wpuścić nadprzyrodzony smak, troiście pulsującą Osobę gotową na wszystko. Bojaźń to język miłości Boga. Uniżenie przyciąga Jego uwagę, bo na Nim wrażenie robi tylko miłość. Stwarza przestrzeń, by z apatycznego podpieracza ścian stać się koneserem Jego Obecności. Przestajesz być słoniem skupionym na sobie i wyłapujesz coraz większe subtelności. Robisz coś nie z lęku przed karą, ale dlatego, że chcesz Mu się podobać. Bo jesteś zakochany i będziesz się popisywał miłością. Będziesz tańczył na palcach w składzie porcelany. Twoja miłość będzie prosta i ekstrawagancka, bo oczarowało cię bezwarunkowe światło. Nic cię nie powstrzyma, by jaśnieć, bo masz krwiobieg ze złota, masz Ducha Jezusa, życie w sobie.

Obietnice

Wierzę, że żyjemy w czasach, kiedy potrzebujemy prawdziwej mądrości. Bo rzeczy się polaryzują: mamy czasy ponadnaturalnych przejawów dobra oraz ponadnaturalnej przewrotności, ponadnaturalnego objawienia oraz ponadnaturalnej głupoty, ponadnaturalnej jedności i ponadnaturalnej wrogości. Co ma do tego bojaźń Boża? Ona nie tylko normuje nasze osobiste życie (oczywiście, przecież wbrew pozorom wszystko nie sprowadza się do nas). Słowo Boże podpowiada: początkiem mądrości jest bojaźń (Ps 111,10).

Bez uniżenia będziesz po prostu działać głupio, bo nie masz takiej perspektywy jak Bóg, a On chętnie chce ci jej udzielić, jeżeli zrobisz Mu miejsce. Zanim zrobisz krok w przód, zrobisz krok w tył, żeby posłuchać, uhonorować Wszechwiedzącego i zyskać pewne dane. Oprócz tego, zapewnisz sobie cudownie niepoliczalny węzeł zaopatrzenia: wystarczy wpisać w aplikację z Pismem Świętym słowo "bojaźń", aby przekonać się, ile obietnic zyskują ci, którzy decydują się na postawę uniżenia przed Bogiem. Bojącym się Pana niczego nie zabraknie (Ps 34,10). Będą błogosławieni, będą mieć Jego przychylność, będą mieć zdrowe kości, będą znani z radości.

Marzenie

Chciałabym widzieć Kościół, który boi się Boga. Ludzi, którzy bez względu na funkcję i stan, po prostu boją się Boga. I nie wpadają dzięki temu w skrajności, stając się wobec Boga albo zimnymi "fachowcami", albo spoufalonymi "ziomeczkami".

Wiedzą, że Jego Duch jest jak gołąbek i tak łatwo Go zasmucić. Potrzebujemy wierzących, którzy tak kochają Jezusa, że nie stać ich na hejtowanie siebie nawzajem, na osąd, na wojenki o rację. Potrzebujemy Kościoła, który tak kocha Jezusa, że nie stać go na brak bojaźni. To po tym nas poznają, że jesteśmy Jego, On Ojca, że naprawdę tu był - i wraca.

Maja Sowińska - absolwentka judaistyki i lider uwielbienia, pasjonatka architektury modernizmu i reportaży. Na co dzień wraz z mężem celebruje życie w Skierniewicach

absolwentka judaistyki i lider uwielbienia, pasjonatka architektury modernizmu i reportaży. Na co dzień wraz z mężem i córką celebruje życie w Skierniewicach. Prowadzą kanał na YouTube i stronę na Facebooku, za pośrednictwem których chcą dzielić się swoimi talentami, aby budować królestwo Boże na Ziemi

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jeśli się Go boisz, jesteś bezpieczny
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.