Jesteśmy Kościołowi potrzebne
Gdy słyszę hasło "kobiety w Kościele", uśmiecham się lekko, bo od razu przypominają mi się rozmowy z moją sąsiadką, seniorką koło siedemdziesiątki, która jakiś czas temu opowiadała mi, jak zwróciła uwagę młodemu księdzu, iż nie życzy sobie zwracania się do niej na "ty". Przypomina mi się też sytuacja z rekolekcji dla kobiet, w której prowadzący jakby zapomniał kogo na sali jest więcej oraz do kogo przyszedł i zaczął przywitania od "czcigodnego ojca proboszcza", na co jedna ze słuchających wyraźnie i głośno odpowiedziała, że wyszła mu słoma z butów. Tak, kobiety w Kościele. Te kusicielki, które uśmiechnęły się do wikarego i były dla niego miłe, więc z pewnością szukają romansu. Kto widział ten potworny mem, ten wie o czym mówię…
Zaczęłam zaczepnie, od tej gorszej strony, wiem. Patrzę jednak na współczesne kobiety. Te, które są w Kościele, które chcą w nim być i nie chcę tego obrazka obsypywać brokatem. Wokół nas jest wiele różnych patologii, choćby paniczny lęk przed normalną i zdrową relacją damską męską, albo klerykalizm wymieszany z przewielebnością tak silny, że aż oślepia. Jednak to tylko kawałek prawdy. Bolesny, ale nadal tylko kawałek.
Dziś trochę o kobietach, skoro niebawem nasze święto, a że sama jestem osobą zaangażowaną w różne dzieła w Kościele, właśnie z tej perspektywy chciałabym spojrzeć. Może inaczej niż często same patrzymy. Jesteśmy Kościołowi potrzebne. Jako matki, to jasne. Bez kolejnych pokoleń, bez naszych dzieci wychowanych w wierze katolickiej nie będzie Kościoła, wymrze śmiercią naturalną. Jesteśmy potrzebne jako "zwykłe parafianki", sąsiadki zainteresowane problemami innych, te które pomogą, gdy jest taka potrzeba. Pomodlą się, zaopiekują, załatwią, uśmiechną się - tak po prostu. Jesteśmy potrzebne jednak też na wielu innych płaszczyznach. Narzeczonym albo parom w nieuregulowanych związkach, by zobaczyli, że małżeństwo to nie relikt przeszłości, ale droga na której można się spełniać i nie jest się na niej niewolnicą, ale kobietą szczęśliwą i spełnioną. Jako te, które wykorzystując swoją wrażliwość, empatię i czułość mogą wspierać najsłabszych i zagubionych. Jako mentorki, przewodniczki, towarzyszki w trudnościach, wszak wiele kobiet - matek - opanowało do perfekcji system zarządzania, którego pozazdrościć może niejedna korporacja. Mamy cały zasób zdolności, umiejętności, siły i samozaparcia, by być dla innych, spełniając się w tym jednocześnie. Pytanie czy chcemy i czy jesteśmy gotowe na to, by przebijać się przez mury, które spotkamy, bo to że je spotkamy, jest niestety pewne.
Bardzo lubię obserwować kobiety, które tworzą różne dzieła w Kościele. Wsparcie dla innych kobiet i tworzenie dla nich przestrzeni do rozwoju. Rekolekcje dla narzeczonych i małżeństw w kryzysach. Grupy wsparcia i rozwoju dla rodziców. Praca na rzecz najuboższych. Wiele jest dzieł, w których kobiety są liderkami. Rzeczywiście słoma w butach tego, kto zacznie podziękowania za dane dzieło od przewielebnego proboszcza, pomijając tę, która stoi obok i powinna zbierać pochwały. Jednak te liderki wiedzą, po co działają i uśmiechną się tylko pod nosem, a jutro będą działać dalej, bo widzą sens i cel w tym co robią i niewiele jest rzeczy, które są je w stanie zatrzymać. Siła jest kobietą, w tym przypadku dosłownie.
Ileż kolejnych, pięknych i potrzebnych dzieł mogłoby powstać, gdyby biskupi i księża przestali traktować nas jako kogoś mniej wartościowego od siebie, a my same miałybyśmy siłę i odwagę by podejmować się tego wszystkiego, co już teraz potrafimy robić idealnie? Myślę, że sporo, choć widząc moje znajome, zaangażowane katoliczki, widzę jednocześnie, że otwartość Kościoła (i jej części hierarchicznej) jest - dzięki Bogu! - coraz większa. A wraz z nią rośnie też szacunek wobec tych, które robią kawał dobrej roboty.
Droga Kobieto, czego ci dziś brakuje w Kościele? Może zrób sobie samej prezent na Dzień Kobiet? Wyjdź ze swojej skorupki i zacznij się spełniać. Poszukaj wokół siebie innych kobiet, które chcą, potrafią działać, znalazły przychylne miejsca i mądrych ludzi u boku. Inspiruj się, spełniaj marzenia. Nie poza Kościołem, ale w nim. To jest możliwe.
Skomentuj artykuł