Kocham Jezusa, nienawidzę religii
Jakiś czas temu wielu moich znajomych zachwyciło się filmikiem "Why I hate religion but love Jesus". To dobrze nakręcony i ciekawie zmontowany klip, który starał się udowodnić, że religia i Jezus to sprzeczność.
Jak mówi lektor, jedno wiąże, drugie uwalnia. Jedno sprawia, że jesteśmy ślepi, a drugie przywraca widzenie. Słyszymy również, że religia to droga człowieka do Boga, a Jezus to droga Boga do człowieka. Temat ten pojawia się niejednokrotnie w dyskusjach z ludźmi, którzy, z jednej strony, doświadczają czegoś głębokiego, z drugiej, wydaje im się, że między nimi a Kościołem istnieje zbyt wiele różnic. Spróbujmy przyjrzeć się tematowi z bliska.
Bardzo nie lubimy, by jakkolwiek nas określano. Kojarzy nam się to z etykietowaniem, czyli z myśleniem opartym na schematach, piętnowaniem, uniemożliwianiem rozwoju. I tak, można spotkać ludzi, którzy, chodząc do kościoła, nie chcą być określani jako katolicy - bo to takie ograniczające. Poza tym, jeszcze trzeba byłoby wziąć na siebie część odpowiedzialności za nie zawsze szczytną historię Kościoła. Mamy też problem z wytrwałością, bo przecież człowiek się zmienia. "Skąd mam wiedzieć dziś, jaki będę jutro?" I tak, młodzi ludzie dziś mają duży problem ze stałym związkiem, "bo czy na pewno nasze uczucie przetrwa wszystko?" Ta awersja do określania się jest znacznie poważniejsza. Dotyczy nawet także sfery seksualności, także tej najgłębiej pojmowanej jak określenie swojej płciowości.
Jesteśmy bardzo zorientowani na życie wewnętrzne. Koncentrujemy się na własnym doświadczeniu wiary, doświadczeniu osobistego spotkania z Bogiem, które jakoś wymyka się naszym systemom pojęciowym. Dlatego też podważamy jakiekolwiek systemy, które mają czelność nam coś sugerować, albo, nie daj Boże, narzucać. Inna sprawa, z powodu której czujemy awersję do jakiejkolwiek religii, to kontrast, jaki widzimy pomiędzy współczesną wspólnotą religijną (szczególnie w przypadku Kościoła katolickiego), a tym, co czytamy w Piśmie Świętym. Dlatego podkreśla się konflikt Jezusa z faryzeuszami, widząc w nim przede wszystkim krytykę wobec religii jako takiej.
A co z tego wynika? Chyba niewiele. Często jest tak, że ci, którzy ogłaszają powrót do źródeł, nawołują do skończenia z ideologią, sami proponują rodzaj ideologii, tyle że kompletnie oderwanej od rzeczywistości i jakiejkolwiek refleksji. Bardziej przecież atrakcyjna jest wizja okazyjnie spotykających się ze sobą wierzących, którzy modlą się tak, jak chcą, niż obraz uporządkowanej, hierarchicznej wspólnoty, w której panują relacje zależności i posłuszeństwa. Problem w tym, że to ta druga wizja jest bliższa temu, jak wyglądały pierwsze wspólnoty wierzących.
Gdzie szukać opisu pierwszej wspólnoty? Rzecz jasna w Dziejach Apostolskich - przecież opisują one to, co działo się zaraz po Wniebowstąpieniu Jezusa. Choć, chcąc podejść do tematu w sposób rzetelny, trzeba pamiętać, że Dzieje zostały napisane wiele lat po wydarzeniach, które opisują. Lepiej więc szukać takiego opisu w księdze, która powstała jako pierwsza, a dziś jest zaliczana do Nowego Testamentu - 1. listu św. Pawła do Koryntian.
Święty Paweł pisze, aby upomnieć wspólnotę w Koryncie. I to z powodu nie byle jakich zaniedbań czy grzechów. Pisze więc o kazirodztwie (syn współżyjący z własną matką - 1 Kor 5, 1nn), o podziałach we wspólnocie (1 Kor 1, 10nn), o chaosie na modlitwie (1 Kor 11, 17nn), o niedojrzałości (1 Kor 3, 1nn). Ten obraz jest bardzo daleki od tzw. "opisu pierwszej wspólnoty" (Dz 2, 42-47), który znajdujemy w Dziejach Apostolskich, gdzie czytamy o jedności pierwszych wierzących, o wielkich znakach, jakie czynili Apostołowie i o tym, że Pan im błogosławił, pomnażając wiernych.
Kościół w listach Pawła nie jest też ahierarchiczny (2 Kor 13, 1nn). Oczywiście, pierwsze wspólnoty były inaczej uporządkowane niż te dzisiejsze, nie można jednak powiedzieć, że nie były uporządkowane w ogóle - o czym świadczy Pismo Święte.
Czy zatem, gdy Jezus krytykuje faryzeuszy, wypowiada się również krytycznie wobec systemów religijnych? Biorąc pod uwagę, że Ewangelie powstały we wspólnotach Kościoła i dla tych wspólnot, bardzo wątpię, by takie było przesłanie spisanych słów Chrystusa.
Spotkanie z Bogiem wzywa, aby być mu wiernym w codzienności. Wzbudza w nas odpowiedzialność. Z jednej strony, jest to odpowiedzialność moralna - za Bożą obecność, z drugiej, jest to wezwanie do ucieleśniania tego doświadczenia, by ono "stało się ciałem". Samo jednak doświadczenie będzie zawsze przerastało naszą rzeczywistość. Nie tylko dlatego, że jesteśmy grzeszni, ale i dlatego że Ten, którego spotykamy, jest naszym Stwórcą. Skoro tak, to Kościół zawsze będzie się "zmagał" ze skarbem, który stara się wyrazić, zresztą na wezwanie samego Boga. I powiem szczerze, moment, kiedy będzie nam już wygodnie z wiarą i z Bogiem, będzie chwilą, gdy nasza wiara będzie już dawno martwa.
Religia wyraża zatem spotkanie z Bogiem, opowiada o nim. Bóg zaś nieustannie wzywa człowieka do nawrócenia, które jest przecież coraz głębszym doświadczeniem jedności z Nim. Czy między Jezusem, a religią jest jakaś sprzeczność? Od chwili, gdy Bóg stał się człowiekiem, nie ma nic ludzkiego, co nie byłoby udziałem Boga. Co więcej, to w Jezusie widzimy, czym jest prawdziwe człowieczeństwo. Tylko jedna rzecz nie ma nic wspólnego z Bogiem - grzech.
Film, o którym mowa w tekście
Skomentuj artykuł