Kościół, lewica, emerytura
Trudno dziś prowadzić w Polsce dialog między ludźmi Kościoła a lewicy. Wiele jest uprzedzeń, zarzutów, płaszczyzn sporu. Podnoszone są przede wszystkim sprawy obyczajowe, rzadko kto tłumaczy dziś Katolicką Naukę Społeczną w nurcie myślenia solidarystycznego.
W ubiegły czwartek w Belwederze odbyła się kolejna z cyklu debata młodych środowisk ideowych "Idee Nowego Wieku". Słowem wyjaśnienia: od czerwca 2011 prezydent Bronisław Komorowski zaprasza do Belwederu całkiem spore grono dyskutantów młodego pokolenia, reprezentujących m.in. przedstawicieli pism ideowych, budujących w jakiejś mierze polską debatę publiczną. Spotkania odbywają się mniej więcej co dwa miesiące. To było piąte. Temat czwartkowej debaty brzmiał: "Kościół i lewica - porzucone ideały?" Krótką relację można przeczytać na stronie prezydenckiej.
Dyskusja była wielowątkowa i trudno wskazać na jednoznaczne konkluzje, tym bardziej, że poruszaliśmy się na wielu płaszczyznach, od kwestii teologicznych przez historyczne po społeczne i stricte polityczne. Z pewnością całość przybrałaby zdecydowanie inny ton, gdyby lewicę reprezentował ktoś radykalnie antykościelny czy antyklerykalny, ale właściwie dlaczego zawsze równać do ekstremum?
W dyskusji o relacji Kościół a lewica warto pamiętać o następujących kwestiach. Katolicka Nauka Społeczna nie potępia kapitalizmu jako takiego, ani tym bardziej własności prywatnej. Poszukuje raczej "trzeciej drogi" między skrajnościami neoliberalizmu i komunizmu. Można by powiedzieć, że w tej materii nauczanie Kościoła spotyka się z nurtami socjaldemokracji, które są reformistyczne, szukają raczej sposobów na "naprawienie" kapitalizmu niż na obalenie go drogą rewolucyjną. Trzeba też pamiętać o tym, jak bardzo niejednoznaczny jest dziś termin "lewica". Mamy tzw. "nową lewicę" zainteresowaną głównie kwestiami obyczajowymi. W parlamencie zasiada Sojusz Lewicy Demokratycznej, formacja historycznie postkomunistyczna, ostatnio skupiona na antyklerykalizmie. Istnieje też dużo grup lewicowych, którym na sercu leży sprawiedliwość społeczna, prawa pracy, właściwa redystrybucja dóbr, gospodarka społeczna, rola państwa w edukacji, służbie zdrowia, infrastrukturze społecznej. Są one mniej widoczne w mediach.
O czym mówiłem w Belwederze? Przytaczam za relacją na stronie prezydent.pl: "Krzysztof Wołodźko ("Nowy Obywatel"), nawiązując do wystąpienia Prezydenta, zauważył, że lewica nie występuje tylko w obronie wykluczonych, ale zajmuje się całością spraw społecznych. - Lewica nie ma dogmatów i nie powinna być ortodoksyjna - podkreślał, dodając również: - Poparcie Kościoła dla idei lewicowych zawsze będzie warunkowe, bo naczelną misją Kościoła jest zbawienie człowieka. Stwierdzał także, że solidarystyczny nurt nauki Kościoła jest w Polsce pomijany. - Zarówno w Kościele, jak i na lewicy brakuje dziś środowisk, które mogłyby prowadzić ze sobą dialog - zakończył".
Moje postrzeganie relacji między Kościołem a lewicą determinują zatem dwie sprawy. Po pierwsze to, że Kościół został ustanowiony dla najwyższego dobra człowieka, jakim jest jego zbawienie. Po drugie, ta troska o człowieka ma także swój wymiar ludzki, społeczny, solidarystyczny, że skierowana jest także przeciw bezdusznym mechanizmom neoliberalnej ekonomii, która chce sobie dziś na różne sposoby przywłaszczyć człowieka, tak w jego życiu jednostkowym, jak społecznym. W kwestiach sprzeciwu wobec ekonomii współczesnego wyzysku, dogmatycznej i doktrynerskiej pewności, że "rynek ma zawsze rację", Kościół i lewica mogą współdziałać. Stąd dla wielu nieuprzedzonych ludzi lewicy punktem odniesienia mogą być choćby takie dokumenty jak encyklika Benedykta XVI "Caritas in veritate". Z drugiej strony publikacje tej miary co książka arcybiskupa Monachium i Fryzyngi Reinharda Marxa, "Kapitał. Mowa o obronie człowieka" są pisane także dla katolików w Polsce, o ile mają oni do powiedzenia coś więcej, niż to właśnie, że "rynek ma zawsze rację". Zresztą, błąd ekonomizmu krytykował wyraźnie Jan Paweł II w encyklice "Laborem exercens".
Podczas debaty w Belwederze zwracałem uwagę, że lewica nie zajmuje się tylko wykluczonymi i nędzarzami, ale także problemami ogólnospołecznymi. Takim zagadnieniem jest na przykład kwestia podniesienia wieku emerytalnego do 67 lat. Nie zdążyłem jednak podać przykładu na to, że lewica społeczna i ludzie Kościoła mogą w tej sprawie mówić jednym głosem. Spieszę więc dodać: ks. Witold Jałocha, socjolog i teolog z Instytutu Nauk o Rodzinie i Pracy Socjalnej KUL, w wywiadzie dla ubiegłotygodniowego "Tygodnika Solidarność" mówi o zagrożeniach, związanych z podniesienia wieku emerytalnego: "Powstanie grupa osób w wieku przedemerytalnym, która wypadnie z rynku pracy i będzie zawieszona w próżni - już bez dochodu z pracy i jeszcze bez uprawnienia do pobierania świadczeń emerytalnych. Sytuacja niepewności ekonomicznej zawsze przekłada się na napięcia i konflikty w rodzinie. (...) Nie trzeba mieć wielkiej wyobraźni, by przewidzieć taki scenariusz w rodzinach, w których jedno lub oboje małżonkowie wypadną z rynku pracy i w przeciwieństwie do młodego pokolenia nie będą mieli żadnych szans na przekwalifikowanie się. Straty dla rodziny w postaci konfliktów, nieporozumień, być może i głębokich kryzysów będą nader widoczne".
Chciałbym doczekać dnia, gdy ludzie odpowiedzialni za nasze państwo, decydujący o ważnych kwestiach społecznych, reprezentujący zarówno myślenie katolickie jak i lewicowe, będą w stanie faktycznie występować razem w sprawach istotnych. Ale nie oczekuję wiele. Choć mam też pewność, że rację ma arcybiskup Reinhard Marx, gdy powiada: "Kapitalizm bez człowieczeństwa, solidarności i sprawiedliwości jest niemoralny i nie ma przed sobą przyszłości".
Skomentuj artykuł