Kuria Plus Minus
Niestety papież Franciszek nie zna polskiego, a tymczasem "Plus Minus" opublikował na jego powitanie teksty, które niechybnie uratują Kościół. Jaka szkoda, że redakcja nie przygotowała wersji włoskiej!
Tomasz Terlikowski postawił się na miejscu prefekta Kongregacji ds. Biskupów. Uświadamia Franciszka, że Kościół jest w zagrożeniu, bo z tylnego siedzenia sterują nim niemieccy hierarchowie, którzy zniszczyli już swój Kościół lokalny, robiąc "wyrób kościołopodobny" - a przecież są sposoby, żeby się ich pozbyć! (Na marginesie: nie wiedziałem, że ten sam tekst można pisać na okrągło).
Filip Memches wczuł się z kolei w prefekta Kongregacji Nauki Wiary. O dziwo, pochwalił Franciszka za głoszenie zdrowej nauki. Memches zrecenzował zbiór środowych katechez papieża poświęconych rodzinie i ucieszył się krytyką wymierzoną w "inżynierię społeczną genderyzmu".
Jednak najbardziej zaangażowana okazała się (czy to nie przesłanka do większego docenienia roli kobiet w Kościele?) Ewa Polak-Pałkiewicz, która wcieliła się w rolę Sekretarza Stanu tej swoistej "Plus Minus" Kurii Polskiej. To artykuł "niezależnej publicystyki" i autorki rozmów z byłym premierem Janem Olszewskim jest rdzeniem materiałów odnoszących się w tym numerze pisma do papieża Franciszka. Choć przy okazji razy dostają dominikanie, Lednica i w ogóle Kościół po Soborze Watykańskim II, to Ewa Polak-Pałkiewicz świetnie wie, jak ten Kościół poprowadzić należy.
Złośliwy ton zostawiam już na boku. Miałem wątpliwości, czy w ogóle odnosić się do tych tekstów. Dałem się sprowokować przebijającej z tych głosów pewności siebie co do diagnoz, które stawiają autorzy, i recept, które na łamach wypisują (te, oczywiście, są głównie aluzjami). Ale jeśli mają to być słowa płynące z wewnątrz wspólnoty Kościoła, to nie można się zgodzić na obecny w nich ton pychy i pogardy.
O postawie autorów "Plusa Minusa" do papieża Franciszka pisałem już jesienią, gdy po raz pierwszy bezpardonowo potraktowali papieża. Niestety podtrzymuję wyrażoną wtedy opinię, że wiara we własną wiarę jest dla nich wystarczająca i nawet papieża mogą odbierać jako zagrożenie dla niej, jeśli ten nie pasuje do ich wyobrażeń.
Niedawno - po kolejnej fali redakcyjnej niechęci do papieża - zaproponowałem pogłębienie pytania: jaka wizja Kościoła stoi za publicystyką pisma? Podtrzymuję również to przeświadczenie, że jest to wizja Kościoła jako wieży Babel: zamiast iść na cały świat i głosić, ludzie zamykają się w jednym miejscu i tworzą bastion. Widzę teraz, że redakcja i autorzy są konsekwentni w swoim stanowisku.
Próbuję szukać dalej. Niektórzy z nas, tak samo jak uczniowie Jezusa po Jego śmierci, utknęli w Wieczerniku. Poznali Boga, ale celebrują chrześcijaństwo żałoby, a nie chrześcijaństwo radości. Zatrzymali się na grzechu i śmierci, ciężko im, dopóki nie spotkają Zmartwychwstałego, zobaczyć faktycznego Zwycięzcę. Po Golgocie nie chcą nigdzie iść - z obawy. Wolą się zamknąć we własnym gronie, bo wtedy zyskują poczucie bezpieczeństwa, budowane paradoksalnie na przekonaniu o złu poza nimi, choć ich otaczającym. Chrześcijaństwo żałoby żyje w przekonaniu, że Bóg jest i ludzie Go spotkali, ale teraz już odszedł, Boga nie ma między nami, więc sami musimy zaprowadzać porządek.
Jezus konfrontował uczniów i apostołów, ich wyobrażenia i rozumienie, z własnymi działaniami. Nieraz uczniowie mieli dla Jezusa lepszy plan, sugerowali Mu dobrą zmianę. Tak było, kiedy zapowiadał swoją mękę, dopytywał o swoją tożsamość czy zapowiadał zaparcie się Piotra. Często Jezus był też prowokowany, żeby na pokaz, pod oczekiwania innych, dowodzić kim jest: tak kusił Go na pustyni szatan, tak przed śmiercią kusili Go ludzie.
Chętnie przekonujemy Pana Boga do tego, co powinien zrobić! Pana Boga, a co dopiero papieża. Ale jakim jesteśmy w tym Kościołem? Chcemy wiele, ale chcemy sami. Autorzy przywołanych tekstów nie tylko chcą sami, ale są wręcz przekonani o swojej samowystarczalności. Nie tylko bez papieża byłoby im łatwiej zaprowadzić porządek, ale bez nieobliczalnego Boga tym bardziej. Sami sobie!
W chrześcijaństwie - zawsze chcemy razem. Bóg i człowiek, człowiek i Bóg. Tam, gdzie w Kościele brakuje miejsca dla Ducha Świętego, tam pojawia się lęk. Potrzebne jest więc zaufanie. Przede wszystkim zaufanie do Pana Boga. Po ludzku nieraz sprawy zdają się wyglądać kiepsko. Ale ten, kto chce ratować Kościół, nie może tego robić sam, tylko musi nauczyć się działać "razem". Dlatego jest sens zacząć od przywołania Ducha Świętego, zamiast wywyższania się, pouczania i, niestety niekiedy również, pychy i pogardy. Pycha i pogarda zamykają na Ducha Świętego, a jak widać Kościół bez Boga wciąż jest pokusą.
Następnego dnia po napisaniu tego tekstu, dzień w pracy rozpocząłem od lektury homilii Benedykta XVI, jeszcze po polsku niepublikowanych: "…musimy na nowo uwierzyć, że Pan rzeczywiście jest obecny i działa w naszym świecie. U początku Kościoła stoi zawsze akt wiary. Jeśli nam jej zabraknie, jeśli nie ma w nas odwagi wiary w Jezusa i Jego żywą moc w świecie, wtedy wszystko inne okazuje się niewystarczające. Może wówczas powstać tylko nasz Kościół, będący naszym własnym dziełem, i każdy będzie mógł słusznie wytknąć jakiś feler w tym, co wymyślił ktoś inny. Ważne, żeby Kościół nie był nasz, tylko Chrystusowy. Tylko Jego Kościół, którego nie stworzyliśmy my sami, który pochodzi od Niego, i który przerasta nasze pomysły, może przetrwać. Potrzeba nam pokory i wiary, aby się na Niego otworzyć".
Tomasz Ponikło - zastępca redaktora naczelnego wydawnictwa WAM. Tekst ukazał się pierwotnie na jego stronie autorskiej
Skomentuj artykuł