Mit miesiąca miodowego

Mit miesiąca miodowego
Fot. stockasso/depositphotos.com

Czy czasem nie jest tak, że daliśmy się wkręcić w myślenie, że wszyscy wokół są szczęśliwi, a my jacyś nie do końca dopasowani? Oni się cieszą, a ja chcę wiać. Czy to normalne? Mówię: tak, normalne!

Mija tydzień od rekolekcji dla narzeczonych, które przygotowywaliśmy we wspólnocie małżeństw Kochać i Służyć. Tydzień na poukładanie w sobie emocji i zobaczenie z choćby minimalnym dystansem tego, co się tam wydarzyło.

Przyznaję, że jesteśmy z mężem w takiej sytuacji, że mówienie o konfliktach i kryzysach było dla nas emocjonalnym wyzwaniem. Sami czujemy się jak jeden wieki kryzys. Gdzieś podświadomie słyszeliśmy w naszych głowach, że w związku z tym się do tego nie nadajemy.

Z drugiej strony słowa znajomego księdza, przyjaciela naszej rodziny, dodały nam odwagi. Prosto z Włoch wysłał nam ogromne słowa wsparcia i zapewnienie, że do ludzi najlepiej wychodzić z czymś, co samemu się przeżywa.

DEON.PL POLECA


Treści było sporo, większość oparta na naszym osobistym doświadczeniu. To, co jednak wywołało w uczestnikach największe reakcje, to zagadnienia związane ze zdrowym spojrzeniem na swoje problemy i z nauką proszenia innych o pomoc. Coś tak oczywistego, a tak odkrywczego...

Opowiedziałam historię pewnej pary, którą spotkałam jakiś czas temu. Długo przygotowywali się do małżeństwa, wydawali się pasować do siebie idealnie. Jednak miesiąc po ślubie zadzwonili i opowiadali z ogromnym bólem, że czują, iż się pomylili. Mieli wrażenie, że ich małżeństwo to błąd.

Uwierzyli bowiem w mit idealnego związku. Która para po miesiącu małżeństwa ma takie dylematy? Przecież to właśnie wtedy na Facebooku wrzuca się radosne zdjęcia z wesela. Oni mieli jednak chęć się rozstać, a nie cieszyć. Zobaczyli,  jak trudne może być życie razem, gdy podczas podróży poślubnej nie było pracy, osób z zewnątrz, gdy przebywali ze sobą cały czas. Jak jest więc naprawdę?

Słowa które powiedziałam na kursie głośno, wywołały pewne poruszenie: nie ma idealnych małżeństw. Nie wierz tym, którzy twierdzą, że nie mają żadnych trudności - widocznie je wypierają, nie chcą ich widzieć, albo nie potrafią ich nazwać.

Czy czasem nie jest tak, że daliśmy się wkręcić w myślenie, że wszyscy wokół są szczęśliwi, a my jacyś nie do końca dopasowani? Oni się cieszą, a ja chcę wiać. Czy to normalne? Mówię: tak, normalne!

Gdy opowiadałam o naszych trudnych doświadczeniach – choćby o niespodziewanych komplikacjach przy porodzie albo śmierci mojego teścia (która zburzyła cały nasz poukładany świat), mówiłam o tym, jak bardzo moje emocje ściągały mnie w dół. Nie miałam siły żyć. Miałam ochotę zawinąć się w kokon i obudzić w lepszym świecie. Przyszedł jednak taki moment, który okazał się wyjściem w stronę życia – czas, gdy poprosiłam osoby z zewnątrz o wsparcie.

Mam od lat ogromne trudności w nazywaniu swoich uczuć i przyznaję, że wyjście do osoby z zewnątrz zawsze wiąże się dla mnie z ogromną emocjonalną i duchową walką. Opowiedziałam o tym wprost. Mówiłam, gdzie szukam pomocy i w jaki sposób dobieram znajomych. Dlaczego to takie ważne?

Zauważyłam, że nie każdy słucha tak samo. Z jednej strony mam wielu znajomych, którzy nakręcają moje negatywne doświadczenia, ściągając mnie w dół. Być może nie proponowali mi wprost rozwodu, ale sugerowali coś w stylu: „jak taki głupi, to nie gadaj z nim. Po co się męczyć?”. Z drugiej strony były osoby, które słuchając tego, co mówię, zawsze ciągnęły mnie w górę, mobilizowały do otwartości, wierności przysiędze, powtarzały: mąż nie jest twoim wrogiem! Dawały kopa do przodu, mobilizowały.

Jeden z uczestników rekolekcji podszedł do mnie ze słowami, że to było najważniejsze co usłyszał:

żeby nie zamykać się w swojej bańce; uciekać od ludzi, którzy jako rozwiązanie proponują rozwód/podział. By nauczyć się prosić o wsparcie, bo kryzys to rzecz normalna i spotyka każdego.

W teorii wszystko wyszło pięknie. Chciałabym nauczyć się wdrażać ją w moją codzienność wtedy, gdy coś nie idzie po mojej myśli. Jestem wdzięczna ekipie, które przygotowywała te rekolekcje za naszą różnorodność i za to, że nieustannie dają mi kopa w stronę jezuickiego magis. Za to, że są. Też wtedy, gdy czuję się nienormalna, bo przecież mam takiego fajnego męża, a czasem nie mogę już na niego patrzeć. Wtedy słysząc: też tak mam, widzę, że świętość małżeństwa nie przychodzi sama i że wcale nie polega na tym, że przeżywamy życie bez konfliktu, ale na tym, że przeżywamy je wspólnie. W drodze, ramię w ramię.

 

Z wykształcenia pedagog i doradca rodzinny. Z wyboru żona, matka dwóch synów. Nie potrafi żyć bez kawy i dobrej książki. Autorka książki "Doskonała. Przewodnik dla nieperfekcyjnych kobiet". Prowadzi bloga oraz Instagram.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Betty Drescher, John Drescher

Każdy dzień to okazja, żeby pokochać na nowo

Jedną z najtrafniejszych definicji miłości wypowiedział ktoś, kto miał za sobą wiele lat małżeństwa: „Miłość jest tym wszystkim, przez co się razem przeszło”.

John i Betty Drescherowie...

Skomentuj artykuł

Mit miesiąca miodowego
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.