Nie „nasz” papież. Polaków zabolały słowa Franciszka

Nie „nasz” papież. Polaków zabolały słowa Franciszka
(fot. Nacho Arteaga / Unsplash)

Twitterowy wpis papieża o tym, że „Bóg nie potrzebuje być przez nikogo broniony”, idealnie wpisał się w trwającą w Polsce wojnę kulturową. Tym bardziej dziwi, jak zareagowali na niego katolicy. Bo przecież chyba nie chcą religii, która niesie przemoc. A może się mylę?

Polskie problemy z papieżem Franciszkiem są jak powracający bumerang. Namnożyło się ich tak wiele, że właściwie co kilka miesięcy odtwarza się kolejny odcinek serialu, który mógłby nosić tytuł „Nie »nasz« papież”. Bo przecież myśmy papieża już mieli. Takiego, który nas rozumiał, który wiedział, o co chodzi w Kościele. Nie jakiegoś przebierańca, co tylko się prosi o pytania, czy to jeszcze katolik.

„Bóg nie potrzebuje takiego przedstawiciela jak Papież Franciszek, który nie wiadomo czyim przedstawicielem wiary jest, bo chyba najmniej katolików”, „Czy papież jest jeszcze w stanie bronić własnej religii, której głową ma być? Czy już całkowicie oddał się politycznej poprawności, co doprowadzi do tragedii?”, „Świat oszalał. Pytanie, kiedy Papież przyłączy się do ruchu LGBT i zacznie profanować symbole własnej religii i ją zwalczać”, „Mam tylko dwa policzki i nie mam zamiaru bez końca ich nadstawiać”. To pierwsze z brzegu odpowiedzi na tweeta papieża z ostatniej soboty. Przypomnę, co przekazał wtedy papież światu:

DEON.PL POLECA

„Bóg nie potrzebuje być przez nikogo broniony i nie chce, aby Jego imię było używane do terroryzowania ludzi. Proszę wszystkich o zaprzestanie używania religii w celu budzenia nienawiści, przemocy, ekstremizmu i ślepego fanatyzmu”. Takie słowa podniosą ciśnienie tych, którzy zapamiętale zaciągają się do kulturowej wojny o czystość wiary czy Kościoła. Ale właściwie co w nich złego? Dlaczego niektórych, a zwłaszcza Polaków, uwierają? Czy papież chciał w ten sposób jakoś odnieść się do polskich konfliktów?

Nigdy nie prześladowano mnie za wiarę

Ostatni miesiąc przyniósł kolejną odsłonę wojny kulturowej, która będzie tylko ostrzejsza. Gniew już jest, przemoc też, a podejrzewam, że z tygodnia na tydzień będzie tylko gorzej. W tym wszystkim są ludzie będący przynajmniej nominalnie członkami jednej wspólnoty, mający jednak radykalnie inne poglądy na świat, samych siebie i tych drugich, a przy tym bywa, że darzący się wzajemnie pogardą i nienawiścią. Powyżej pisałem w liczbie mnogiej, bo choć sam uważam Franciszka za legalnie wybranego przy asystencji Ducha Świętego papieża, a przy tym człowieka wielkiego serca i proroka naszych czasów, to jestem członkiem tej samej wspólnoty, co ludzie, którzy nie chcą iść za jego głosem. Jeśli nawet nie wspólnoty Kościoła, to tej polskiej wspólnoty, która choć podzielona, wierzę, że jest ciągle jedna. Sam się zastanawiam, co właściwie w tej sytuacji robić, co myśleć, a ze strony Kościoła katolickiego w Polsce w tym całym zamęcie pomocy nie dostałem.

Obawiam się, że w imię obrony chwalebnych wartości czy w obronie Kościoła ludzie na ulicach będą się coraz bardziej nienawidzić, skoro już teraz są w stanie zaatakować drugiego tylko i wyłącznie za to, że niesie gdzieś tęczową flagę. Obawiam się też, że poszczególne akcje aktywistów będą coraz częściej obliczone na uderzenie we wrażliwość drugiego człowieka albo będą się tym człowiekiem posługiwać. Przy tym nie zamierzam budować żadnej osi symetrii, bo jej nie ma. Choć nie lubię tych licytacji na męczeństwo, to wiem, że statystycznie chrześcijanie są grupą najliczniej prześladowaną na świecie. Ale Polski to nie dotyczy. Nigdy nie zostałem zaatakowany za swoją wiarę. Nigdy mnie nikt za to nie pobił, nie opluł, nie zwyzywał. Mogę w przestrzeni publicznej dowolnie ją manifestować. Tymczasem są tacy, którzy tu i ówdzie widzą zamach na wiarę. Widzą ją na przykład w tym, że ktoś Jezusowi dał do ręki tęczową flagę. Albo w tym, że Maryi podkolorowano aureolę. Nie zamierzam polemizować z czyjąś wrażliwością. Sam nie dostrzegam w tym żadnych prześladowań, ale może jestem ślepy.

Nie tylko polskie problemy

Zdecydowanie bardziej od rzekomych prześladowań niepokoi mnie powracająca potrzeba obrony tego Kościoła, a nawet samego Boga, tak jakby jakiś pomnik, nawet najbardziej istotny i historycznie ważny, miejsce Boga zajmował. A „Bóg nie potrzebuje być przez nikogo broniony i nie chce, aby Jego imię było używane do terroryzowania ludzi” – jak napisał papież, który tymi słowami nawet nie odnosił się konkretnie do polskich realiów. Pomimo jakiejś ambicji do wyjątkowości, nasza walka o pomniki nie jest czymś unikalnym, bo choćby Czechach trwa nie mniej ciekawy spór wokół powrotu kolumny Maryi Panny na praski rynek. Nie wchodząc w złożone detale, opisane na łamach „Więzi” w szalenie interesującym tekście „Kolumna niezgody” przez Tomasza Maćkowiaka, przejdę tylko do podsumowania, w którym autor przywołuje słowa ks. Tomaša Halíka:

„Naród czeski nie będzie ani o włos bardziej czy mniej katolicki, pobożny czy maryjny z tego powodu, że ta kolumna tam stoi. (…) Byłem się tam w ciszy pomodlić o uzdrowienie naszej historii. Gdyby kardynał Duka był jeszcze w stanie poważnie traktować odmienne poglądy, poradziłbym mu, aby zrobił to samo, zamiast organizowania tryumfalistycznych uroczystości. Między modlitwą a kościelno-polityczną demonstracją nostalgii za przeszłością jest bowiem ogromna różnica” – pisze praski proboszcz, komentując narodowe napięcia, jakie urosły wokół figury. Czytam te słowa i myślę, jak łatwo je sparafrazować na kontekst warszawski, bo przecież naród polski nie będzie bardziej pobożny od tego, że jego członkowie zaczną „bronić pomników”. Nie stanie się bardziej uczciwy, ludzki i braterski od tego, że Polacy będą w stanie komuś przyłożyć za to, że tym figurom włoży jakąś flagę. Wreszcie nie będzie bardziej katolicki od tego, że ktoś w ręce figury inną flagę włoży, a Falubaz Zielona Góra nie zdobył żużlowego mistrzostwa świata w 2011 roku, bo wstawiał się za nim świebodziński Chrystus, na którego szyi zawisł szalik tego klubu. Licytacja na flagi może być albo obojętna i pozwalać na pełny permisywizm ubierania świętych wizerunków w dowolne barwy, albo będzie zawsze jakoś te wizerunki naruszać, ujmując w zawężonych, czy to państwowych, czy światopoglądowych, kategoriach. Jeśli uczucia religijne obraża flaga tęczowa, to czemu nie obrażają ich falangi na Jasnej Górze?

Nie będę bez końca nadstawiał drugiego policzka

Prześladowania widzę tam, gdzie pojawia się pragnienie zniszczenia drugiego człowieka, niezależnie, czy wychodzi ona z ręki w tęczowych, czy w brunatnych barwach. Czy w tej ręce jest kastet, czy różaniec. Czasem ma formę przemocy fizycznej, innym razem symbolicznej. Tym gorzej, jeśli ta przemoc ujmowana jest w kategoriach religijnej wojny, bo wtedy niszczy istotę religii. Wbrew temu, co twierdzą niektórzy komentatorzy, ekstremizm nie ma oblicza jednej religii. Właśnie to stanowi kontekst wypowiedzi papieża, który w sobotę wręcz dosłownie zacytował fragment katolicko-muzułmańskiego dokumentu o wzajemnym braterstwie. To w nim padły te słowa: „Stanowczo oświadczamy, że religie nigdy nie mogą nakłaniać do wojny, postaw nienawistnych, wrogości i ekstremizmu nie mogą też nakłaniać do przemocy ani do przelewania krwi. Te tragiczne realia są konsekwencją odstępstwa od nauk religijnych. Wynikają one z politycznej manipulacji religiami i interpretacji dokonywanych przez grupy religijne, które na przestrzeni dziejów wykorzystywały siłę uczuć religijnych w sercach ludzi, aby skłonić ich do działania w sposób, który nie ma nic wspólnego z prawdą religii. Ma to miejsce w celu osiągnięcia celów politycznych, gospodarczych, doczesnych i krótkowzrocznych. Dlatego wzywamy wszystkich, których to dotyczy, do zaprzestania posługiwania się religią w celu wzbudzania nienawiści, przemocy, ekstremizmu oraz ślepego fanatyzmu, do zaprzestania używania imienia Boga dla usprawiedliwiania zabójstw, eksterminacji, terroryzmu oraz ucisku”.

O czym zatem pisał papież i dlaczego część Polaków te słowa zabolały? Skoro cytował tekst sprzed roku, skoro – jak twierdzi polska sekcja portalu Vatican News – te słowa w zamierzeniu były apelem wystosowanym w związku z Międzynarodowym Dniem Pamięci o Ofiarach Przemocy na tle Religijnym, to dlaczego dotknęły? Może dlatego, że niektórzy odnajdują się w nich jako ich podmiot, bo towarzyszy im nieustająca potrzeba obrony Boga? Potrzeba tak wielka, że już nie będą nadstawiać bez końca policzków, jak to określił jeden z internetowych komentatorów papieskiego tweeta. Ale nie pojmuję, skąd się bierze opór wobec słów głoszących, że religii nie można wykorzystać w celu budzenia nienawiści czy przemocy? Jeśli ktoś się na takie zdanie nie zgadza, to jaką wizję religii posiada? Czy ktoś taki w ogóle wierzy? Bo jeśliby wierzył, to przecież by wiedział, że policzki trzeba nadstawiać bez końca, a przebaczać nie siedem, a siedemdziesiąt siedem razy.

Kogo wybierasz?

Bóg nie potrzebuje, żeby Go bronić. Jaki był ostatni cud, którego Jezus dokonał przed męką? To uzdrowienie Malchosa, któremu Piotr odciął ucho w Ogrodzie Oliwnym. Po ludzku nie sposób tego zrozumieć, przecież sługa arcykapłanów przyszedł, by Jezusa pojmać i zaprowadzić na sąd, który miał Go skazać na śmierć. Ale choć to trudne i niezrozumiałe, to przecież właśnie do tego jesteśmy powołani jako katolicy – na tym ma polegać nasze podobieństwo do Jezusa i uświęcanie, by miłować naszych nieprzyjaciół. Być jak Samarytanin, który uleczy ich rany. Czy umiałbyś uzdrowić tego, kto cię nienawidzi? Trudne pytanie, aż wstyd się przyznać do pierwszej odpowiedzi.

Gdy Piłat postawił przed Żydami Jezusa i Barabasza, to prosili o tego drugiego. Ponoć dlatego, że bardziej pasował do ich wizji świata, był politycznym liderem, silnym człowiekiem, który bronił Izraela przed okupantem. Jezus nie wpisywał się w takie oczekiwania, które przecież wobec Niego żywiono. Nie wygnał Rzymian z Judei, nie ustanowił żadnej „cywilizacji chrześcijańskiej”, a gdy głosił królestwo, to nie było ono ciałem politycznym. Jezus rozczarował ówczesnych, bo mówił rzeczy, których większość nie chciała słyszeć. Nie kierował Nim żaden partykularyzm, lecz niezrozumiała z perspektywy człowieka „konstytucja” wyłożona w ewangelicznych błogosławieństwach. Jezus nie zbudował partii, ale wspólnotę, zawiązał relacje między ludźmi, których uczył o bezwarunkowej, bardzo konkretnej miłości do drugiego człowieka. Pomimo użytych powyżej czasowników to nie jest czas przeszły, lecz żywe wyzwanie wiary. Kogo ty wybierasz: Jezusa czy Barabasza?

Redaktor i publicysta DEON.pl, pracuje nad doktoratem z metafizyki na UJ, współpracuje z Magazynem Kontakt, pisze również w "Tygodniku Powszechnym"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
bp Piotr Jarecki, Tomasz Krzyżak

Czy Polska jest ziemią bez proroków?

Odważna, szczera i poruszająca rozmowa dziennikarza „Rzeczpospolitej” Tomasza Krzyżaka z biskupem Piotrem Jareckim. Nie tylko o polityce i relacjach państwo–Kościół, ale też o niespełnionych ambicjach, samotności i problemach księży.

...

Skomentuj artykuł

Nie „nasz” papież. Polaków zabolały słowa Franciszka
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.