Niewidomy Paryżanin
Trzecia niedziela Wielkiego Postu przynosi opowieść o niewypowiedzianej, ale zrealizowanej prośbie niewidomego. "Jezus przechodząc, ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia" i - jak opowiada św. Jan - z własnej inicjatywy go uzdrowił. Niewidomy o nic Go nie prosił.
W ostatnią niedzielę marca tego roku znalazłem się wraz z moją żoną, kuzynem i znajomym na placu św. Piotra i dzięki serii szczęśliwych przypadków (i pomocy Pani Ani) dostałem wejściówkę na tzw. riparto speciale, a więc do sektora, który od reszty różni możliwość skorzystania z krzesła. Poza jednak pierwszym rzędem, dającym przywilej podania ręki papieżowi, pozostali muszą się cieszyć samym widokiem papieża. Po audiencji Franciszek tradycyjnie przywitał się z dziesiątką purpuratów, a potem zszedł do sektora z kilkudziesięciu chorymi (dużo wózków inwalidzkich), z którymi zabawił chyba z pół godziny, zatrzymując się przy każdym z nich. Potem, jak co tydzień, szedł wzdłuż barierek, witając się z większymi i mniejszymi "vipami" pierwszej linii dwóch sektorów "specjalnych", plus z sektorem nowożeńców. Tempo było już szybsze, ale i tak trwało to jak zwykle dość długo.
Obok nas, w tłumku pozbawionym przywileju podania ręki papieżowi, stał niewidomy z białą laską (takim nie przysługuje sektor dla chorych, bo przecież chodzą…), który okazał się paryżaninem, więc w oczekiwaniu na koniec audiencji rozmawialiśmy z nim i z jego żoną, oboje okazali się związani ze znanym także w Polsce ruchem Focolari. Od papieża oddzielały nas, zwykłych szaraczków, dwie solidne barierki, a między nimi rząd krzesełek "pierwszej linii". Ale najważniejsze było to, że za chwilę zobaczymy go z odległości dwóch czy trzech metrów, więc wszyscy szczęśliwi.
I wtedy nastąpiła niespodzianka. Swym bystrym okiem Franciszek wypatrzył białą laskę naszego sąsiada, "ujrzał człowieka niewidomego". Najpierw bezradnie popatrzył na barierki, a potem zdecydowanym głosem rzucił do swej asysty: "odsuńcie mi to, muszę dojść do niego". Pan każe, sługa musi, więc dwóch mocnych w pośpiechu rozsuwało barierki, a papież znalazł się przy naszym Paryżaninie (i zarazem pół metra od nas…). Wyściskał go i wybłogosławił na wszystkie strony, i wtedy nas spostrzegł, obdarzając miną tak zarazem zaskoczoną i radosną, że chyba na zawsze zostanie nam ona w pamięci (chętnych odsyłam na stronę photovat.com). Mogliśmy przywitać się i zamienić kilka słów, Papież pod koniec zażartował, że nieźle byłoby spotkać się w Warszawie - ale dyskrecja każe mi na tym zakończyć relację z naszej rozmowy.
Bo w całej tej historii najważniejsze okazało się dla nas, że peregrynując wzdłuż barierek, papież nie szukał znajomych twarzy ani osób ważnych, którym wypadałoby podać rękę i zamienić kilka choćby banalnych słów. On szukał kontaktu z niepozornymi, tymi trochę odsuniętymi na bok, którzy nigdy nie wpychają się na pierwszą linię - właśnie z takimi jak nasz Paryżanin. Oboje z moją żoną byliśmy jedynie efektem ubocznym tego wyboru, po prostu "załapaliśmy się" na niewidomego…
Próbuję w tych moich cyklicznych refleksjach pisać o "kręgu Franciszka", do którego z pewnością należy zaliczyć Paryżanina. Tak samo, jak wlicza się weń milion uczestników niedawnego spotkania w Mediolanie - mieście mocno przecież zlaicyzowanym, w którym w swoją wizytę papież wpisał miejscowy kryminał, spotykając się z osadzonymi tam osobami wątpliwej przecież konduity, zjadł z nimi posiłek w stołówce, potem odsapnął chwilkę w celi więziennego kapelana i wreszcie dotarł do tego miliona. Ten milion był dla niego ludem "składającym się z tysiąca obliczy, historii i miejsc pochodzenia, ludem wielokulturowym i wieloetnicznym". "Krąg" okazuje się ogromny i z pewnością nie nakłada się na tradycyjne hierarchie ważności osób i środowisk, a zwłaszcza na podział między "swojaków" i "obcych", szacownych i mniej szacownych.
Przypomniał mi się sposób, w jaki już kilka lat temu Franciszek spotkał się z niewidomymi dziećmi z Lasek lub z s. Małgorzatą Chmielewską i jej współpracownikami. Będąc bezpośrednim świadkiem tych spotkań, mogę zaświadczyć, że to oni - te dzieci i ich opiekunowie, i ta siostra bezdomnych - byli najważniejszymi dla Franciszka figurami w czasie audiencji, w której uczestniczyli przecież kardynałowie, biskupi, ministrowie i różne inne Bardzo Ważne Osoby. To im właśnie dziękował za "wielkie dzieło".
Nie zamierzam oczywiście kwestionować tytułu Bardzo Ważnych Osób do chwały za podejmowane przez nie prace i przedsięwzięcia. Warto jednak szukać "soli ziemi" w nikomu nieznanych Paryżanach, którzy z białą laską zjawiają się na placu św. Piotra, nie licząc na cud ani nawet na szansę bezpośredniego spotkania się z papieżem. Ten papież ich wyławia z tłumu i włącza w swój krąg. A my mamy szansę się na nich "załapać".
* * *
"W kręgu Franciszka" to nowy cykl felietonów autorstwa Piotra Nowiny-Konopki. Kolejne części tylko na DEON.pl
Moje 3-letnie ambasadorowanie przy Watykanie było niespodziewanym przywilejem i okazją do codziennego śledzenia niezwykłego pontyfikatu sprawowanego przez jezuitę "z drugiego końca świata". Niemal każdego dnia patrzyłem na zwierzchnika Kościoła, który postanowił pozostać "zwykłym człowiekiem", jak każdy z nas. Od 13 marca 2013 roku Franciszek zaskakuje, a nawet szokuje, wciąż przecież gromadząc wokół siebie osoby i grupy znajdujące w nim inspirację, autorytet i wzór pasterza na nowe czasy. Chcę Państwu o tym opowiadać w sposób w miarę możności regularny, odwołując się do słów Papieża i pokazując ludzi, o których można powiedzieć, że znalazły się "w kręgu Franciszka". Stąd nadtytuł mojej pisaniny.
* * *
Piotr Nowina-Konopka - działacz katolicki, w latach 1980-1989 w opozycji demokratycznej, w latach 1991-2001 poseł, kilkukrotny minister, negocjator członkostwa RP w UE, przewodniczący Polskiej Fundacji im. Roberta Schumana, były ambasador RP przy Stolicy Apostolskiej, obecnie na emeryturze.
Skomentuj artykuł