O czym wolno i o czym nie wolno dyskutować podczas synodu
Od miesiąca trwa w Kościele synod. Zainaugurowany w połowie października w Rzymie jest teraz na etapie diecezjalnym. To dość wyjątkowy synod, bo nie dość, że skończy się dopiero w 2023 roku, to papież jeszcze postanowił, by jego autentycznymi uczestnikami byli wszyscy. Nie jak dotąd sami tylko biskupi i jakaś garstka świeckich, ale wszyscy. I tu zaczynają się schody…
Idea synodu sprowadza się do wysłuchania tych, którzy coś o Kościele chcą powiedzieć. Jak się w nim czują, jakie widzą jego bolączki, jakie są najpilniejsze sprawy, które powinien załatwić. Jak zawsze przed synodem zostały opracowane zagadnienia, punkty wyjścia do dyskusji. Są ankiety synodalne. W zasadzie wszyscy, którzy są w jakiś sposób w Kościele obecni, i którym nie jest on obojętni powinni się cieszyć. Oto ktoś chce posłuchać ich głosu. Euforii jednak nie widać. Wydaje mi się – mogę się oczywiście mylić – że idea synodu nie została jeszcze dostatecznie dobrze przedstawiona wiernym albo wcale do nich nie dotarła. Jedno nie wyklucza drugiego. Nikt nie zrozumie bowiem sensu synodu jeżeli ktoś inny mu o tym nie powie… Choć nie mam na to namacalnego dowodu, to jednak śmiem twierdzić, że w większości polskich parafii – na pewno zaś w parafiach wiejskich – poza lakonicznym komunikatem, że synod jest, niewiele więcej ludziom powiedziano. Niewykluczone, że jest to wynik jakiegoś oporu części duchownych, którzy nagle odpowiedzialnością za parafię musieliby podzielić się z wiernymi, od których mogliby usłyszeć trochę szczerych słów. Niewykluczone także, że sami idei synodu nie pojmują.
O tym jak wielkie jest niezrozumienie świadczyć może np. fakt niezdrowego podchwycenia przez cześć środowisk katolickich tzw. kwestii LGBT. Kiedy kilka tygodni temu, podczas prezentacji założeń synodu, biskup Piotr Jarecki został zapytany o możliwość uczestniczenia w synodzie środowisk LGBT i odpowiedział, że nikt nie może być wykluczany, podniósł się raban. Bo przecież „to zła ideologia”, której nie można legitymizować. Bo ludzie spod znaku tęczowej flagi bezcześcili niedawno nasze świątynie, obrażali Matkę Boską i Chrystusa. Bo przecież oni dążą do tego, by całkowicie zmienić naszą kulturę i wartości też…
Jeszcze ciekawiej zrobiło się, gdy kilka osób z fundacji „Wiara i tęcza”, umówiło się na spotkanie w warszawskiej kurii z osobami odpowiedzialnymi za synod. Pochwaliły się tym spotkaniem na Facebooku, podkreślając, że „po raz pierwszy” zostały w Kościele wysłuchane. Zapytany o te rozmowy biskup Jarecki odparł, że naprawdę nie widzi powodu, dla którego osoby o innej orientacji seksualnej miałyby być spychane na margines. Komentarzy jakie pojawiły się w tym kontekście w internecie nie przytoczę, bo nie bardzo jest jak. Ilość inwektyw, jakie wyszły spod piór ludzi uważających się za chrześcijan, jest po prostu przerażająca. Można odnieść wrażenie, iż ludzie ci myślą, że samo spotkanie się z osobami o innej orientacji całkowicie zmieni nauczanie Kościoła. A przecież doskonale wiemy, że tak nie będzie. Jakoś trudno przychodzi zrozumienie tematu wyłożonego choćby w Katechizmie, gdzie wyraźnie napisano o „nieuporządkowaniu” osób o innej orientacji, ale jednocześnie podkreślono, że należy im się szacunek.
Prawdą jest, że środowiska LGBT są krzykliwe, organizują różne parady, itp. Ale czy wszyscy? Czy rzeczywiście wolno nam generalizować? Czy nie ma wśród nich takich osób, które głęboko wierzą i chcą o Kościele rozmawiać? Oczywiście, że są. Ale „prawdziwym” katolikom jakoś się to w głowach nie mieści. Pedał, żyd, czarny (celowo używam tych określeń) – to ich prawdziwi wrogowie. Nie ma sensu się z nimi spotykać, a co dopiero rozmawiać. Zwłaszcza, że oni nie ukrywają się z tym co robią… Takie niestety powszechne myślenie.
Paradoksalnie całe zamieszanie wokół udziału środowisk LGBT w rozmowach synodalnych może przysłużyć się samej idei synodu. Pies z kulawą nogą nie zainteresowałby się synodem o rodzinie, gdyby nie towarzysząca mu debata o możliwości dopuszczenia osób rozwiedzionych, które żyją w nowych związkach, do komunii świętej. Na tym samym synodzie pojawiły się zresztą także wątki dotyczące osób homoseksualnych. Synod o Amazonii stawiał dyżurnych do pionu, gdy podniesiono kwestię udzielania święceń kapłańskich żonatym mężczyzną. Gorące debaty i dyskusje skupiały się co prawda na kilku wybijających się wątkach, ale właśnie dzięki temu ludzie coś o synodzie usłyszeli.
Osobiście preferuję inną drogę, którą podąża wielu księży, wiele osób świeckich – drogę szczerej rozmowy bez oglądania się na orientację seksualną, przekonania polityczne, kolor skóry. Kościół jest przecież piękny w swojej różnorodności.
Skomentuj artykuł