Po co nam wizyty księdza

Po co nam wizyty księdza
Fot. depositphotos.com

Uśmiecham się widząc fejsbukowe nagłówki „plotkarskich” portali. Ostatnio jednym z głównych tematów stała się wizyta duszpasterska, zwana potocznie kolędą. Ileż to historii podają nam media. O tym, że ksiądz okazał się gburem, chamem i dusigroszem, którego nigdy, przenigdy nie wpuścimy już za próg. Tak, śmieję się z tego, bo mimo że znam księży lekko oderwanych od rzeczywistości, większość tych, którzy przewinęli się przez moje życie to ludzie przyzwoici, którzy nijak nie pasują do plotkarskich nagłówków.

Bardzo lubię kolędowe wizyty, choć nie jesteśmy w parafii anonimowi i mamy kontakt z częścią naszych duszpasterzy w codzienności. Głównie za sprawą naszych dzieci, które mają tutaj swoje wspólnoty. Odchodzi więc z automatu obawa, że przyjdzie ktośm kto okaże się być kosmitą, bo na ile znamy naszych księży, możemy spodziewać się szczerej i głębokiej modlitwy, fajnej rozmowy i dobrej przestrzeni na to, by lepiej siebie poznać i zrozumieć.

Po co nam więc kolęda, skoro można spotkać się tak po prostu? Nie zawsze mamy możliwość prosić o błogosławieństwo domu. Noszę w sobie takie wspomnienie, gdy mój wówczas sześcioletni syn, poprosił księdza, by pomodlił się w jego pokoju, bo ciągle ma koszmary, których bardzo się boi. Można się z tego śmiać, albo uznać, że dziecko magicznie traktuje modlitwę – jednak znając jego małe serduszko i motywację, wiedziałam, że on w błogosławieństwie widzi nadzieję na Boże wsparcie w tym, co było dla niego trudne. Postawmy sobie szczerze pytanie: jak traktujemy błogosławieństwo mieszkania? Jako zwykłe pokropienie ścian wodą, czy może jako oddanie naszej życiowej przestrzeni Bogu? Może warto się zastanowić nad słowami i gestami, które padają podczas błogosławieństwa i całując krzyż podczas kolędy, poprosić Jezusa, by pomógł nam dźwigać nasze krzyże, które gdzie jak gdzie, ale właśnie w domu często wydają się najcięższe? Może choćby tylko ze względu na tę modlitwę, warto spojrzeć na kolędę inaczej…

DEON.PL POLECA

Oboje z mężem jesteśmy ludźmi, którzy lubią rozmawiać z innymi. Z kapłanami również, choć być może jest nam trochę łatwiej, bo pracowaliśmy z księżmi, więc nie czujemy przed nimi nadmiernego lęku, ani nie traktujemy jak półbogów, choć jest w nas ogromny szacunek do kapłaństwa samego w sobie. Oboje z mężem mamy obecnie swoich kierowników duchowych, więc nie ma w nas potrzeby by rozmawiać na głębokie tematy podczas kolędy… Pamiętam jednak jedną z takich wizyt, gdy przyszedł do nas kapłan, do którego miałam na tyle zaufania, że zapytałam go o coś, co lekko wprawiło go w osłupienie. Przyznał później, że nie spodziewał się, że ktoś strzeli mu pytaniem, w taki sposób jak ja to zrobiłam. Zrodziła się wtedy z tego głęboka rozmowa, dostałam odpowiedź na takim poziomie, na jakim oczekiwałam… I choć kolęda jest świetną okazją do tego, by zadawać księdzu pytania, które są dla nas ważne, które pojawiają się w naszym życiu duchowym – to ilu z nas z tego korzysta? Ilu z nas jest otwartych na to, by szczerze z księdzem pogadać, bez ukrytej złośliwości, czy uprzedzeń? Co jeśli kapłan nas zlekceważy? Może się tak stać, owszem… Może się jednak okazać, że będzie inaczej… Czy nie warto spróbować, jeśli rzeczywiście mamy taką potrzebę?

Koperta. Temat, z którego śmiejemy się co roku podczas kolędy, bo zawsze o niej zapominamy. Zawsze, zaraz po wyjściu księdza, widzę, że została na stole. Gonię więc ministrantów żeby przekazali ją księdzu, albo łapię w locie samego zainteresowanego, gdy wychodzi z mieszkania sąsiadów. Nigdy nikt nie upominał się w moim domu o pieniądze, mimo że leżały przygotowane na stole. Często zdarzało się, że księża tej koperty nie chcieli w ogóle wziąć. Nie wiem więc jaka jest skala tego, o czym grzmią świeckie portale - wiem, że chodzą po świecie księża biznesmeni, ale czy aż na taką skalę? Wątpię…

Kilkanaście lat temu, gdy mieszkałam w akademiku, czekałam na wizytę duszpasterską naszego kapelana. Nagle ktoś zaczął charakterystycznie pukać w drzwi. Święcie przekonana, że to współlokator zza ściany, który codziennie przychodził po cukier, krzyknęłam „właź, co tak walisz?”. No i wlazł, ksiądz kapelan, w całej swej okazałości. Nie wiem czy moje słowa, czy bardziej moja mina rozbawiły go do łez, ale to była najradośniejsza kolęda w moim życiu. Z wpadką na wejście, a i owszem, ale też z ogromną otwartością i szczerością, której życzę nam podczas tegorocznych kolęd.

Z wykształcenia pedagog i doradca rodzinny. Z wyboru żona, matka dwóch synów. Nie potrafi żyć bez kawy i dobrej książki. Autorka książki "Doskonała. Przewodnik dla nieperfekcyjnych kobiet". Prowadzi bloga oraz Instagram.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
ks. Józef Tischner

Głęboka wiara i wielkie pytania ks. Józefa Tischnera

Jak wierzyć w świecie, który żongluje iluzjami? Czy kierować się sumieniem, jeśli inni idą na kompromis? Dlaczego Bóg tak często milczy wobec naszego cierpienia? Ile w Jego...

Skomentuj artykuł

Po co nam wizyty księdza
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.