Słuch to my mamy może i dobry ale wybiórczy
Kojarzycie "Macarenę"? Chyba nie będzie to przesada, jak stwierdzę, że na dzisiejsze standardy jest to utwór o statusie dyskotekowego evergreenu. Czy jednak wywijając rękami w zabawnym tańcu, myślimy o tym, co śpiewamy? "Nie martw się moim chłopakiem/Chłopakiem, który ma na imię Vitorino/Ha! Nie chcę go, nie mogę go znieść/Nie był dobry, więc ja, ha ha ha/ Daj spokój, cóż miałam zrobić? Był poza miastem, a jego dwaj koledzy byli taaaaacy świetni". Konia z rzędem temu, kto, wywijając na parkiecie, ma świadomość, że oto cieszy go rozwiązłość pewnej Hiszpanki.
Liczy się muza, a nie słowa
Od dłuższego czasu toczymy w przedszkolu naszego synka nierówną walkę z nagminnym puszczaniem dzieciom tzw. muzyki popularnej. Raz po raz okazuje się, że dla opiekunek skoczny refren "Pedro, Pedro, Pedro" świetnie nadaje się do rozładowania niespożytej energii kilkulatków, a "polewanie się szampanem" łatwo zmienić na "szamponem" i już mamy kapitalny song dla małych dzieci. "Nie przesadzaj. Kto dziś wsłuchuje się w słowa piosenek?" - przewróciła oczami jedna z mam, którą próbowałam zachęcić do wsparcia mnie w reakcji na te praktyki. Cóż... Kto? No ja na przykład. I przyznam, że w tamtym momencie poczułam ogromną frustrację, bo mam wrażenie, że mimo wszystko jestem w zdecydowanej mniejszości. Należę do tych, którzy kochają śpiewać, ale lubią też rozumieć słowa, jakie wychodzą z moich ust do świata. Co więcej. Jestem głęboko przekonana, że zawsze warto być ich świadomym, a już zwłaszcza my, ludzie Słowa, powinniśmy być na nie wyczuleni. Od małego.
Inflacja słów
Jest to rzeczywiście bardzo trudne wyzwanie, bo w kakofonii współczesnego świata wartość słowa mocno się zdewaluowała. Powiedzieć można obecnie naprawdę wszystko i choć, oczywiście, raz po raz wybucha jakaś afera dotycząca wypowiedzi tej czy innej osoby, to na ogół jest ona tyleż bulwersująca, co ... bezowocna. Ludzie z danych stron konfliktu pokrzyczą na siebie, przedstawią swoje racje i posłuchają co najwyżej tych, którzy wyrażą podobne zdanie. A jutro, najdalej za tydzień, uwagę skradną inne słowa i nikt już nie będzie pamiętał, co było wczorajszą aferą. Ponieważ jednak jako katoliczka zaraziłam się nieuleczalnym (dajże Boże!) bakcylem nadziei, to przy okazji ostatniego, medialnego zamieszania wokół komentarza Przemysława Babiarza do słów piosenki "Imagine" Johna Lennona pozwoliłam sobie na maleńką, optymistyczną myśl. "Jejku, może dzięki tej aferze choć przez chwilę ten i ów zacznie się zastanawiać, o czym sobie śpiewa pod prysznicem czy w samochodzie!"...
Niewiedza, ignorancja czy zła wola
Kilka lat temu znajomy Anglik opowiadał mi z irytacją swoje doświadczenie z wyprawą do jednej z wrocławskich siłowni. Gdy wszedł do tego przybytku zdrowego ducha, pierwsze, co zwróciło jego uwagę, to muzyka, która dochodziła z rozmieszczonych w całym budynku głośników. Agresywne, wulgarne, pełne pogardy i nienawiści teksty w języku angielskim wbijały mu się w uszy i nie potrafił ich nijak zignorować. Przez pewien czas łudził się, że być może to jakaś feralna playlista, ale kiedy po 20 minutach nic się nie zmieniło - postanowił zareagować. Podszedł do recepcji i zapytał siedzącego tam młodego człowieka, czy zna angielski. Ów, przytaknął, że owszem, zna. Z tym większym zdziwieniem mój znajomy, rozglądając się po przestrzeni, w której tu i ówdzie przechadzały się nastolatki i mamy z malutkimi dziećmi, zapytał, czy rozumie sens słów, które rozbrzmiewają z głośników. Odpowiedź była cokolwiek wymijająca: „To jeden z najpopularniejszych raperów słuchanych w Polsce”. „No dobrze, ale czy Pan ROZUMIE, jak opresyjne są teksty, które puszczacie w przestrzeni publicznej?!!?!” - dopytywał Garreth z niedowierzaniem. „To jeden z najpopularniejszych raperów słuchanych w Polsce” - młody człowiek niczym rasowy polityk zaczął powtarzać zdanie, które, jego zdaniem, wyjaśniało wszelkie wątpliwości i odpowiadało na każde zastrzeżenie. Wezwano starszego managera. Mój znajomy koniec końców nie dowiedział się, czy obsługa siłowni rozumie teksty piosenek, które puszcza, ale po jego interwencji zmieniono muzykę. Nie cieszył się zbyt długo swoją radością, bo następnego dnia, gdy wszedł do tej samej siłowni, usłyszał dokładnie ten sam bluzg w języku angielskim, którego nie był w stanie ignorować. Tym razem już nie dyskutował. Oddał karnet i zrezygnował z członkostwa.
Przez uszy do rozumu
Jestem gotowa założyć się, że młody człowiek z recepcji nie do końca rozumiał sens słuchanych piosenek i - z dużą dozą prawdopodobieństwa - nie miał zielonego pojęcia, o co Garrethowi może chodzić (zwłaszcza, że - gwoli formalności zaznaczę - mój znajomy to były marines i zdecydowanie nie wygląda na purystę językowego ;-)). Nie zmienia to jednak faktu, że bardzo łatwo przychodzi nam bezrefleksyjne powtarzanie zasłyszanych fraz i słów. I - bywa - że niepostrzeżenie piosenki, które nucimy pod prysznicem, zaczynają kształtować nasze postrzeganie świata.
Ta myśl towarzyszyła mi także, gdy kilka lat temu czytałam książkę Michała Rusinka "Zero zahamowań". W tej zabawnej skądinąd publikacji autor w typowy dla siebie humorystyczny sposób podejmuje się interpretacji językowej popularnych tekstów muzycznych. Pierwsze rozdziały - dotyczące piosenek disco-polo czy serialowych hitów - bawiły mnie do łez. Ale im głębiej w las, tym było mroczniej. I choć we fragmentach omawiających hity heavy metalu, rapu czy piosenki popularnej autor nic a nic nie tracił z błyskotliwości i humoru swoich uwag, to ja ze strony na stronę czułam coraz większy smutek i przygnębienie. Bo nie mogłam się opędzić od myśli, że ktoś te pełne wulgaryzmów, pogardy i głupoty teksty wyśpiewuje na koncertach i w domowym zaciszu.
Słuchać, by usłyszeć
Rozumiem, że muzyka jest formą ekspresji człowieka i jako taka może wyrażać rozmaite skrajne emocje i poglądy. Dlatego zarówno w przypadku dyskusji z paniami w przedszkolu mojego syna, jak i czytając komentarze pod artykułami na temat "afery Babiarza" nie chodzi mi, by wymazać z przestrzeni publicznej tę czy inną piosenkę. Chciałabym tylko, byśmy słuchając muzyki, zwracali każdorazowo uwagę na jej tekst na tyle uważnie, by o nim móc z bliźnim porozmawiać. Swoją drogą, to się tyczy każdego utworu, także tych, które słuchamy w kościołach. Ileż inspirujących rozmów odbyłam z dziećmi, próbując im wytłumaczyć znaczenie góralskich pastorałek śpiewanych w okresie bożonarodzeniowym w moich rodzinnych stronach! Często nasze dyskusje dochodzą do punktu, w którym musimy odnieść się do jakiegoś konkretnego kontekstu kulturowego czy historycznego. Ale to przecież każdorazowo zwiększa nasze zrozumienie świata i pomaga lepiej zrozumieć własną tożsamość. A także świadomie podjąć decyzję, czy chcemy się (czy naszych bliskich) danym słowem dalej karmić, czy nie.
Skomentuj artykuł