Tak czy nie? Komunia po adhortacji
Czy rozwodnicy żyjący w powtórnych związkach mogą już teraz przystępować do Komunii św., czy nie? Odpowiedzi na takie pytanie oczekiwano od adhortacji papieskiej. Czy się doczekano? Myślę, że tak.
Papież nie ustanawia nowej normy dla całego Kościoła. Nie mówi: teraz już wszędzie można lub jeszcze nie można. Mówi o drodze rozeznawania wraz z kapłanem (najlepiej przy okazji spowiedzi), który powinien postępować zgodnie z zaleceniami ich biskupa. Stąd wniosek, że bardzo dużo zależy od biskupa danej diecezji. Co zależy? Głównie sposób włączania takiej pary w życie Kościoła. Bo niewątpliwie powinniśmy umożliwiać takie włączenie. To jest jakby poza dyskusją. Tutaj adhortacja jest niezwykle jasna. Natomiast "stopień" takiego włączenia zależy od wielu czynników, generalizując: od sytuacji takiej pary i od środowiska, w jakim żyją.
Nie ma tu żadnego automatyzmu. I w tej sprawie, i w wielu innych. Automatyzm w naszym duszpasterstwie doprowadził do jego wynaturzeń, sprowadził Kościół do instytucji usługowej ("płacę, więc żądam"). Szafarze sakramentów stali się urzędnikami, strażnikami przepisów.
Papież zaleca rozeznanie, odwołuje się do sumienia wchodzącego w dialog z duszpasterzem reprezentującym wspólnotę Kościoła. Chodzi o wspólne znalezienie tego, co najlepsze w danej sytuacji, a nie tylko "ślepe" posłuszeństwo normie.
Adhortacja, dając duże pole do popisu dla indywidualnego procesu dojrzewania, do rozeznawania specyfiki własnej sytuacji, do wzrastania w czynnej miłości (bo jeśli sakramenty nie wyrażają miłości, są tylko pustym obrzędem), jednocześnie uwrażliwia na konsekwencje społeczne. Tzn. mówi, że co prawda w swoim sumieniu (po rozeznaniu) możemy dojść do wniosku, że już wolno nam przystępować do Komunii św., ale dla tych, którzy na to będą patrzeć, to może być źródłem zamieszania, może osłabić ich wysiłki na rzecz zachowania wierności małżeńskiej itp. Mogą np. dojść do wniosku, że teraz to już wolno się rozwodzić. Nasz powrót do wspólnoty Kościoła ma ją budować, a nie osłabiać.
To zależy oczywiście również od kondycji danej wspólnoty (od jej kultury, tradycji, stopnia wyrobienia, otwarcia na miłosierdzie, znajomości Ewangelii...). Jednakże, jeśli bierzemy pod uwagę słabości poszczególnych ludzi, nie możemy nie dostrzegać słabości wspólnot. Trzeba się z tym liczyć. A jednocześnie właśnie stopniowy proces integracji ludzi żyjących w powtórnych związkach powinien przyczyniać się do dojrzewania tych wspólnot. To jest szansa dla Kościoła.
Papież Franciszek jest oczywiście bardzo "duszpasterski". Dogmatyczna brama miłosierdzia jest otwarta: jeśli ktoś żyje w powtórnym związku, nie oznacza to, że na pewno żyje w grzechu. Ale wrażliwość duszpasterska nie pozwala na automatyzm, na to, by wszystkie sytuacje były traktowane tak samo. Potrzeba widocznego nawrócenia. I tak było zawsze w Kościele. Wokół tych, którzy wyparli się Chrystusa podczas prześladowań, a potem chcieli wrócić do Kościoła, też było wiele sporów. Ale skoro się nawrócili...
Teraz jest jednak pewne "novum". Do tej pory (jeśli chodzi o rozwodników) znakiem nawrócenia było wyrzeczenie się współżycia. Teraz, biorąc pod uwagę to, że współżycie buduje wspólnotę małżeńską, że deficyty emocjonalne rodziców są zagrożeniem dla dzieci, że po prostu jest to ważki element budowania zdrowego środowiska rodzinnego, odpowiedzialne rodzicielstwo może skłaniać do odrzucenia "takiej" praktyki. Zbyt wielkie szkody, zbyt wielkie zagrożenia.
Nieprzypadkowo chyba papież w tej adhortacji, więcej niż poprzednicy, poświęca miejsca docenieniu erotycznego wymiaru miłości.
To, co proponuje Franciszek, jest wymagające. Najbardziej zainteresowani muszą być bardzo szczerzy wobec siebie. Wspólnoty (parafialne, diecezjalne, krajowe) muszą się odwracać od formalizmu i automatyzmu. Kapłan musi się ćwiczyć w trudnej sztuce towarzyszenia. A biskup nie może zadowolić się wydaniem komunikatu lub instrukcji, musi nadzorować długi proces formacji: świeckich i duchowieństwa.
Zdziwiłoby mnie, gdyby to nie spotkało się ze sprzeciwem, zwłaszcza tych, którzy woleliby ostre tak lub nie, zamiast zaproszenia do stopniowego jednoczenia się z Chrystusem.
Osobiście wydaje mi się, że gdy ludzie zobaczą kogoś zaangażowanego, kochającego, pomagającego potrzebującym i w ten sposób naśladującego Jezusa, to się nawet będą dziwili, czemu nie przystępuje do Komunii św. Natomiast fircyk, co porzucił rodzinę dla "bardziej rozrywkowego" życia, zgorszy ich, gdy klęknie przy balaskach.
Jacek Siepsiak SJ - redaktor naczelny kwartalnika "Życie Duchowe".
Skomentuj artykuł