Triumf nie jest potrzebny chrześcijanom
Jest w nas pokusa, by chrześcijaństwo było religią triumfu nad wrogami. W niejednym chrześcijaninie jest taka myśl, a nawet nie raz wypowiedziane pragnienie, byśmy byli silni militarnie jak choćby fundamentaliści muzułmańscy. Jest w nas coś takiego, co sprawia, że po Eucharystii potrafimy siąść przy stole i zacząć rozmawiać o tym, że trzeba w końcu zrobić porządek ze złymi ludźmi.
W Czwartek była akcja. Przygotowanie Paschy, jedzenie, modlitwa, pojmanie, ciężkie przesłuchiwania, zdrady - jedna po drugiej. W Piątek w ogóle wszystko przyśpieszyło, choć wszyscy się spodziewali, że to się wszystko może źle skończyć. Nie zdawali sobie sprawy, że to będzie tak drastyczne i brutalne. I że On naprawdę znajdzie się w grobie. Że będzie nieżywy.
W końcu przyszedł Szabat. Cisza. Jedni świętowali ze swoimi rodzinami, inni w końcu, po pozbyciu się problemu, odetchnęli z ulgą, ale była cała grupa ludzi, którzy nie mieli już sił na nic, nawet na płacz. Może wypili tego dnia trochę wody i zjedli kawałek placka. Milcząc, zastanawiali się co dalej.
Ta Sobota to jeden z najważniejszych dni dla Marii - Matki Jezusa. Kiedy Jej Syn w tym "momencie" zstąpił do piekieł, kiedy Jej Syn wyprowadzał dzieci Ojca z Otchłani, na Jej barkach spoczął ciężar wspólnoty. Podtrzymywała tę małą grupę swoją cichą modlitwą i obecnością. Ona była wtedy jedyną żywą częścią Jezusa na Ziemi, z Niej wziął swoje Ciało, które teraz zimne leżało w grobie. Ta Cisza była potrzebna też do tego, by cały wszechświat mógł usłyszeć potężny krzyk zwyciężonego przez Króla - diabła.
Sobota pokazuje nam, że możemy odrzucić pokusę triumfalizmu i siły opartej na militariach. To nie apostołowie w Sobotę przygotowali plan Zmartwychwstania, to nie uczniowie wraz z kobietami przygotowali spektakularny spektakl o Zwycięstwie ich Mistrza.
On wstał z grobu o własnych siłach, to On już zwyciężył. Ta Sobota uczy nas, że zadaniem Kościoła jest czuwać, oczekiwać Jego przyjścia. To nie jest siedzenie i nicnierobienie, ale to jest pytanie się Boga o to, kiedy przyjdzie, to jest czuwanie, w którym na serio nazywam swój lęk i proszę Boga, by to On mnie z niego uzdrowił.
Ta Sobota przeżyta w Ciszy, w obecności Matki sprawi, że w Nocy będziemy zmieszani jak kobiety przy grobie, ale w końcu Go rozpoznamy w codzienności. Przy jedzeniu, w pracy, w usłyszeniu, że dalej nam ufa, po naszej zdradzie i posyła do misji głoszenia temu światu, że jest nadzieja.
W końcu ta Sobota jest szansą na to, że kiedy siądziemy w wieczerniku z innymi, zrozumiemy w końcu, że wszyscy Go zdradziliśmy, a to znaczy, że nikt z nas nie jest lepszy. Zrozumiemy, że wszyscy jednakowo potrzebujemy Mistrza. Nie po to, by załatwić sobie jakieś miejsca w Jego Królestwie, ale potrzebujemy Go jako Zbawiciela, który już tu na ziemi może i chce nas wyrwać z otchłani lęku i zwątpienia.
Sobotnia Cisza przemieniła uczniów i ich myślenie. Jeszcze w Czwartek chwytali za miecze, by bronić swojego Pana i tego, co razem tworzyli. W Ciszy doszło do nich, że to zbyteczne, zresztą sam im kazał, by schowali miecze. Później już nigdy za miecze nie chwycą.
Jedyny miecz jakiego będą z sukcesem używać to miecz Słowa. Tak, to doprowadzi ich do śmierci, ale oni od Soboty będą wiedzieć, że śmierć nie jest ostatnim słowem, choć przez chwilę tak się zdawało.
Grzegorz Kramer SJ - duszpasterz powołań Prowincji Polski Południowej TJ, bloger
Skomentuj artykuł