Trzeba wyjść z oblężonej twierdzy
Seks, seksualizacja, deprawacja, LBGT+, gender, ideologia, wojna - tych kilka słów zdominowało język naszej debaty publicznej w ostatnich tygodniach.
Karierę robią nie tylko w polityce, że ale przebojem wdarły się również do homilii, które w niedziele i święta, a niekiedy także w tzw. zwyczajne dni, rozbrzmiewają w kościołach i na placach publicznych. Nierzadko wykorzystywane przez mówców do budowania przedziwnych konstrukcji frazeologicznych są potem bardzo szeroko komentowane. Budzą emocje, wzniecają podziały i coraz częściej spotykają się z niechęcią. I nie tylko tych, którzy poznali ich treść przez media, że bo ich noga w kościele dawno nie stanęła.
Przyznam, że i ja mam tak zwyczajnie dość. O czających się tuż za rogiem zagrożeniach słyszałem w tym miesiącu nie tylko przy okazji rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, na pielgrzymce do Częstochowy, na którą się wybrałem, a także w rodzinnej parafii. Przy okazji Roku Miłosierdzia papież Franciszek mówił, że na świecie jest wielu ludzi, którzy tęsknią za Chrystusem, szukają swojej drogi dojścia do Niego, trzeba ich odnajdować i próbować im towarzyszyć. Zostawiać dla nich w kościołach przynajmniej lekko uchyloną furtkę - tyle tylko, by między nią a słupek można było wsunąć nogę. I tak się zastanawiam ilu ludziom wszystkie te nadużywane słowa owe furtki i drzwi zatrzasnęły z wielkim hukiem. Wydaje mi się, że nawet jeśli była to tylko jedna osoba, to i tak strata jest duża.
Nie chcę powiedzieć, że sprawy poruszane przez biskupów i księży w kazaniach są bez znaczenia. Próby wprowadzenia do szkół różnych programów edukacji seksualnej, w których znajdują się elementy nie tylko sprzeczne z nauką Kościoła, ale i zdrowym rozsądkiem, istnieją. Tak samo jak od lat podejmowane są działania w kierunku zmiany myślenia Polaków w odniesieniu do małżeństwa, rodziny, itp. Mamy również do czynienia z nachalną wręcz promocją ruchów LGBT. O wszystkich tych sprawach trzeba mówić. Ale potrzebny jest przede wszystkim inny język i pewien umiar. Skupianie się tylko i wyłącznie na jednym temacie, budowanie atmosfery napięcia i zagrożenia przynosi bowiem skutek odwrotny od zamierzonego. Zresztą, czy poza tzw. marszami równości coś przy instytucji małżeństwa zaczęli kombinować politycy? Czy w Sejmie procedowana jest ustawa, która zezwoli na małżeństwa osób tej samej płci i przyzna im prawa do adopcji dzieci? Nie. Skąd zatem ten cały hałas i kopanie okopów? Owszem, trzeba się sprzeciwić aktom profanacji, nie wolno przechodzić obojętnie obok aktów nienawiści wobec chrześcijan. Jednak nie może to stać się naszą obsesją!
Myślę, że na kilka lat przed swoim wyborem, dużo lepiej ujął to papież Franciszek. W 2009 roku, będąc metropolitą Buenos Aires udzielił on dwójce dziennikarzy wywiadu-rzeki (wyszedł on w Argentynie w roku 2010, a w Polsce w 2013). Kard. Jorge Bergoglio zgadzał się ze spostrzeżeniami swoich rozmówców, że niektórzy duchowni bardziej w kazaniach zajmują się tematami seksualności niż istotą przesłania religijnego. Stwierdzał, że faktycznie "nie głosi się kerygmatu, a od razu przechodzi się do katechezy, a najlepiej z dziedziny moralności" i podkreślał mocno: "odsuwamy na bok niezwykle bogatą katechezę zawierającą tajemnice wiary, credo, a koncentrujemy się na tym, czy mamy zorganizować marsz przeciw projektowi ustawy zezwalającej na używanie prezerwatyw".
Słowa te wypowiedziane dekadę temu, na innym kontynencie i w kraju o innej niż nasza kulturze, ale jakże dobrze pasujące do polskiej rzeczywistości roku 2019. W tym samym wywiadzie przyszły papież opowiedział jeszcze taką historię: "Seminarzysta o skrajnych przekonaniach zostaje księdzem. Kilka dni później ma udzielić Pierwszej Komunii Świętej dziewczynkom ze szkoły prowadzonej przez zakonnice. Czy mogło być coś wspanialszego niż opowiadanie im o pięknie Jezusa? Ale nie, przed Komunią ksiądz przypomniał dziewczynkom warunki jej przyjęcia: godzinny post, stan łaski uświęcającej oraz… nieużywanie środków antykoncepcyjnych! Miał przed sobą dziewczynki, wszystkie ubrane na biało, a on im rzuca w twarz antykoncepcję. Czasem doprowadzamy do takich wypaczeń. To miałem na myśli, gdy mówiłem o zejściu z piękna kerygmatu do moralności seksualnej". Jakbym przy tym był...
I jeszcze jeden obszerniejszy cytat: "Kościół nie sprzeciwia się edukacji seksualnej. Osobiście uważam, że powinna ona towarzyszyć dzieciom w całym procesie wzrastania, odpowiednio do każdego etapu. Tak naprawdę Kościół zawsze prowadził wychowanie seksualne, choć przyznaję, że nie zawsze w odpowiedni sposób. Problem w tym, że obecnie wiele osób, które noszą na transparentach hasła dotyczące edukacji seksualnej, postrzegają ją w oderwaniu od całej osoby ludzkiej. Wtedy zamiast wypracowywać ustawę o wychowaniu seksualnym dążącą do osiągnięcia pełni osoby, do miłości, schodzi się do poziomu genitaliów. Tego dotyczy nasz sprzeciw. Nie chcemy, żeby istota ludzka była degradowana. Tylko tyle".
Można powiedzieć prosto, na temat i zrozumiałym językiem bez odwoływania się do totalitaryzmów i ideologii oraz obrażania? Można. Trzeba tylko wyjść z oblężonej twierdzy.
Tomasz Krzyżak - autor jest dziennikarzem, kierownikiem działu krajowego "Rzeczpospolitej". W wydawnictwie WAM wydał: "Nie mam nic do stracenia - biografia abp. Józefa Michalika" oraz "Wanda Półtawska - biografia z charakterem"
Skomentuj artykuł