Władza, polityka i święci młodziankowie
Czas Bożego Narodzenia - a konkretniej kalendarz rzymski liturgiczny - zawiera chyba wszystkie możliwe emocje. Jest w nim i ciepło domowego ogniska i męczeństwo i głębia życia samotnego i wreszcie wstrząsający traktat o polityce.
Tak właśnie o polityce. Święto Młodzianków, męczenników - to bowiem nie tylko opowieść o męczeństwie dzieci, które oddają życia za Chrystusa, nie tylko historia absolutnie niewinnych, którzy zostają zabici dla dobra innych (która tak często utożsamia się w naszych umysłach z obroną życia), ale również niesamowita historia o naturze władzy, o tym, jak łatwo wypaczyć się może polityka, i o tym, kto staje jej ofiarą.
Ewangelia tego dnia daje nam dwa obrazy, dwie postacie osobowe. Jedną jest Józef, który ucieka wraz z rodziną ze swojego kraju, porzuca swoje zajęcie, by tylko ratować dziecko i matkę. W nim ukrywa się historia nie tylko wielu pokoleń uciekinierów z własnych krajów (także z Polski), mężczyzn i kobiet, którzy by zapewnić swoim dzieciom godne życie, by uciekać przed prześladowaniami musieli rzucić wszystko, także świat, który znali i uciekać. Ale to także świat ojców i matek, którzy by móc utrzymać dzieci chowali gdzieś głęboko własne aspiracje i plany i codziennie, cierpliwie przez lata robili to, co było im potrzebne. Rodzina, jej ciepło i stabilność, były dla nich ważniejsze, niż wielkie sukcesy tego świata. Ich codzienny trud, powroty do domu, a czasem wyjazdy w nieznane z rodziną, byle tylko ją utrzymać, uśmiech i ciepło budują bezpieczny świat.
Ale jest i druga postać. Herod jest władcą, który za wszelką cenę chce utrzymać władzę. I żeby nie było wątpliwości nie jest władcą złym. Z historycznego punktu widzenia - niezależnie od tego, jak oceniamy jego dojście do władzy czy życie osobiste - to on doprowadził Izrael do ogromnego rozwoju ekonomicznego, zapewnił mu stabilność. Można więc powiedzieć, że jego władza zwyczajnie się Żydom (także tym, którzy z przyczyn religijno-politycznych go nie akceptowali) opłacała, była czymś dobrym dla państwa. Jeśli zaś mógł on ową władzę utrzymać, to także dlatego, że zawczasu eliminował każdego, kto mógł jej zagrozić.
I takiego właśnie Heroda widzimy w Ewangelii św. Mateusza. Gdy tylko Herod dowiaduje się o tym, że gdzieś w Betlejem narodził się król żydowski zaczyna działać, próbuje pozyskać mędrców, a gdy oni go zawodzą, załatwia sprawę tak, jak się ją wówczas załatwiało. „Posłał [oprawców] do Betlejem i całej okolicy i kazał pozabijać wszystkich chłopców w wieku do lat dwóch, stosownie do czasu, o którym się dowiedział od Mędrców” (Mt 2,16) - relacjonuje Ewangelista. Zostawmy na boku pytanie, na ile opowieść ta jest odniesieniem do opowieści o ocaleniu Mojżesza z rzezi faraona, a na ile odnosi się do wydarzeń prawdziwych (zastrzegam, że mnie bliższa jest ta druga możliwość). Istotne jest tu bowiem raczej to, co poza biblijnym odniesieniem mówi nam ona o naturze władzy i polityce.
Zacznijmy od pytania, ilu chłopców zginęło? Ilu mogło ich być w tym czasie w Betlejem i najbliższej okolicy? Starożytna tradycja mówi o ogromnych liczbach. Liturgia bizantyjska wspomina o 14 tys. zamordowanych dzieci, a tradycja syriacka nawet o 64 tys. Ale to niemożliwe. Betlejem - według biblistów - miało wówczas około tysiąca (a niektórzy uczeni mówią o trzystu) mieszkańców. Ilu chłopców mogło przyjść na świat w ciągu dwóch lat i paść ofiarą Heroda? Ostrożne wyliczenia, także te związane ze śmiertelnością niemowląt mówią, że może pięciu, może sześciu, najwyżej zaś 25-30. Taki miał być ludzki „koszt” dalszej władzy Heroda. W tamtej cywilizacja i dla człowieka, który potrafił zabijać własne dzieci, to był żadna ofiara. „Cel był wzniosły postęp wymaga ofiar” - by zacytować odnoszący się do zupełnie innej historii wiersz Zbigniewa Herberta „Damastes z przydomkiem Prokrustes mówi”. Jaka zasada leżała u podstaw tej polityki Heroda? W największym skrócie polityczny pragmatyzm i uznanie, że cel uświęca środki. Pięknie to myślenie pokazuje tekst piosenki Przemysława Gintrowskiego (do słów Jerzego Czecha) „Machiavelli”. „Lecz gdybyście słuchać moralnych praw chcieli Żegnajcie się z życiem, panie Machiavelli” - śpiewał bard. A Herod, ahistorycznie rzecz ujmując, również uznaje, że moralność przeszkadzać może jedynie w sprawowaniu władzy. Kilkunastu chłopców nie może być przeszkodą w dalszym sprawowaniu władzy.
Zostawmy teraz na moment Heroda i jego historię, a zatrzymajmy się na naturze współczesnej polityki. Ona, wbrew moralizatorskiemu tonowi, w niczym się nie zmieniła. Zasada cel uświęca środki (czyli ujmując rzecz inaczej, jeśli zakładamy, że cel polityka jest szczytny, to wybaczamy mu sprawowanie władzy niemoralnymi środkami) jest wciąż obecna w naszym myśleniu i usprawiedliwianiu polityków. Oczywiście wspierana jest ona przez inną zasadę, określaną mianem „moralności Kalego”, czyli uznaniem, że zgoda na takie postępowanie dotyczy tylko naszych, bo tylko oni mają naprawdę szczytne plany i dobre zamiary. Druga strona oczywiście robić tego nie może, a jeśli robi, to oczywiście jest pełna hipokryzji.
Dokąd prowadzi taka polityka? Zawsze do tego, że ktoś staje się jej ofiarą. W tym przypadku były to dzieci, ale - zostańmy w bezpiecznej przestrzeni literatury - w niesamowitej powieści Johna Steinbecka „W niepewnym boju” ofiarami takiej polityki (prowadzonej zarówno przez komunistów, jak i sadowników) stają się rodziny z dziećmi, robotnicy, a także ubożsi nieco właściciele sadów. W historii tej polityka i cel (z jednej strony rewolucja, a z drugiej stabilność i zysk, który umożliwia przetrwanie) uświęca złożenie ofiary z życia, dobytku, bezpieczeństwa konkretnych ludzi. Oni umierają, tracą dobytek całego życia, ale sprawa idzie dalej. To jest właśnie polityka Heroda. I widzimy ją także w przestrzeni polityki, której jednak - z powodu okresu świątecznego - będę unikał.
Skomentuj artykuł