Wszyscy święci ratują mnie przed kryzysem

Wszyscy święci ratują mnie przed kryzysem
(fot. cathopic.com)

Za często podchodzę do nich hagiograficznie. Ale zawsze, kiedy pomyślę o ludziach z krwi i kości, którzy zmagali się sami ze sobą i z wątpliwościami, którzy płonęli emocjami – bliskimi również mnie, którzy za wszelką cenę próbowali robić dobro w świecie albo ryzykowali wiarę w całej swojej niewierze – dodają mi nadziei.

Ostrzegali mnie przed nim – i jest. Dopadł, nie brał jeńców. Pojawił się niepostrzeżenie jak rasowy szpieg, wszedł niezauważony przez nikogo. Przyszedł mimo regularnej modlitwy, bycia we wspólnocie, uwielbienia, które praktykuję i sakramentów, które przyjmuję. Czym się objawia? Zniechęceniem. Zgorzknieniem. Poczuciem niemocy. Obsesyjną myślą, że na zbyt wielu frontach się sypie. I drugą – że sama niewiele robię, żeby to zmienić, a to, co robię ma niewielkie znaczenie. To z kolei wywołuje zniechęcenie, koło się zamyka.

Dzień dobry, mój kochany kryzysie, dobrze cię znów widzieć.

O co chodzi? Nic nowego pod słońcem. Sięgnijmy po ostatni tydzień: afera mobbingowa w kurii gdańskiej, zarzuty defraudacji świętopietrza w Watykanie, pojawiające się to tu, to tam kolejne oskarżenia o pedofilię. Chyba trochę tego za dużo.

DEON.PL POLECA

Nie pomagają pobożni bracia i siostry udzielający złotych rad: „skup się na tym, co dobre”, „nie przesadzaj”. Do tego oczywiście topos „dobrego księdza” z obowiązkowym refrenem: „nie wszyscy są tacy, znam wspaniałych kapłanów”. Wspaniale, ale co z tego? Nie jestem w stanie nie wpaść w dołek, kiedy słyszę o biskupie, który zastrasza swoich pracowników (i żadne anegdoty o jego „wojskowym drylu” tego nie zmienią). A zresztą podziały między nami, świeckimi, też dokładają swoje. Ja kopię po kostkach tych, którzy kopią mnie po kostkach.

I tak to się kręci: złość i zniechęcenie, zniechęcenie i złość. Ale co z tym wszystkim zrobić? Ignorować? Kiepsko. Reagować? Ale właściwie jak? Co zmieni jeden oburzony post na fejsie? Jak się z tobą, kryzysie, zmierzyć albo zaprzyjaźnić?

Nie wymyślę nic nowego: za wszelką cenę łapię się nadziei. W samą porę przychodzi jedno z najbardziej nadziejnych świąt w moim kalendarzu.

Czy zreformowali Kościół? Czasem tak. Ale czasem wcale niekoniecznie.

Rita, Augustyn, Dominik i reszta

Zaczęło się od Rity. Z całej trójki ulubionych świętych do spraw studenckich – Rita, Józef z Kupertynu i Juda Tadeusz – ona była moją ulubioną. Nie wiem czemu. Nie znałam jej życiorysu, nie miałam żadnego nabożeństwa, nie słyszałam nic o różach, a krakowski kościół św. Katarzyny kojarzył mi się tylko z monumentalną budowlą na Kazimierzu. Wzorem znajomych z Beczki po prostu zaczęłam prosić ją o wsparcie podczas sesji. Wyobrażałam sobie, jak opowiada Jezusowi o moich egzaminach, jak obydwoje mi kibicują.

Później była znajomość z Augustynem. Jego historia totalnie mnie zafascynowała; poszukiwacz, ale kiedy znalazł – zapłonął. I wcale nie był bezgrzeszny, ułożony od linijki. Pisał: „nawróć mnie, Boże, ale jeszcze nie teraz” – ile razy sama się tak mówię? Chyba tylko On to wie. Augustyn zmagał się sam ze sobą, zadawał pytania i uczył, jak się nie zatrzymywać – nawet jeśli na jeden krok do przodu przypada pięć w tył. Mój pierwszy kierownik duchowy.

Aż wreszcie odkryłam ojca i brata, przyjaciela i opiekuna. Nie pamiętam kiedy, jak i gdzie zaprzyjaźniliśmy się z moim patronem, Dominikiem Guzmanem, ale szybko między nami zaiskrzyło. Z jednej strony – wrażliwy, współczujący; znane są opisy jak nocami modlił się i, płacząc, pytał, co się stanie z grzesznikami. Z drugiej strony – konkretnie i aktywnie wcielał swoją modlitwę w działanie. Człowiek-ogień, który uczy mnie totalnego zaufania Duchowi Świętemu. Kto inny rozesłałby po Europie całkowicie nieprzygotowanych braci młodziutkiego zgromadzenia, żeby zakładali klasztory? Człowiek, któremu nie wszystko w życiu wyszło, a jego wizja z początku nie zrealizowała się jak marzył – chciał iść głosić Ewangelię Kumanom, ale jego zapał został wygaszony. I może dzięki posłuszeństwu Zakon Braci Kaznodziejów miał szansę powstać?

Balują w niebie… i na ziemi

Za często podchodzę do nich hagiograficznie. Ale zawsze, kiedy pomyślę o ludziach z krwi i kości, którzy zmagali się sami ze sobą i z wątpliwościami, którzy płonęli emocjami – bliskimi również mnie, którzy za wszelką cenę próbowali robić dobro w świecie albo ryzykowali wiarę w całej swojej niewierze – dodają mi nadziei.

I kiedy pomyślę, że to ci, którzy, niezależnie od tego, czy żyli w starożytności, czy w XXI wieku, zmagali się i z prześladowaniami, i ze zgorszeniem wewnątrz wspólnoty – dodaje mi to nadziei.

Czy zreformowali Kościół? Czasem tak. Ale czasem wcale niekoniecznie. Bł. Karol de Foucault śmiało mógłby zanucić, że znowu w życiu mu nie wyszło – tylko co z tego? Był człowiekiem bezkompromisowej miłości. Albo Dyzma – święty ostatniej chwili, przestępca, który jednym życzliwym zdaniem załapał się na to, żeby razem z Jezusem otwierać niebo. Dodaje mi nadziei jak nikt.

Ale nadziei dodaje mi też święty Paweł: „Wspierajcie świętych w potrzebach, okazujcie gościnność” (Rz 12, 13), „A teraz idę do Jerozolimy z posługą dla świętych” (Rz 15, 25), „Pozdrówcie Filologa i Julię, Nereusza i siostrę jego, i Olimpasa, i wszystkich świętych, którzy są z nimi” (Rz 16, 15). Nie pisze przecież o kanonizowanych – ale o zwykłych chrześcijanach. Bezgrzesznych? Niekoniecznie. W listach udziela im często surowych upomnień. Ale mimo to, z jakiegoś powodu, jednocześnie nazywa ich świętymi.

Chyba, drogi kryzysie, znajduję na ciebie sposób. Czas na świętość!

Redaktorka i dziennikarka DEON.pl, autorka książki "Pełnymi garściami". Prowadzi blog dane wrażliwe.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Są takie momenty, kiedy brakuje nam tchu.
Są takie chwile, kiedy nie mamy już na nic sił.
Są takie dni, kiedy trudno nam dostrzec nadzieję.

Nadziejnik, który trzymasz w swoich rękach, jest właśnie...

Skomentuj artykuł

Wszyscy święci ratują mnie przed kryzysem
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.