Zakochany ksiądz
Proboszcz ma kochankę! - taki news zaczął krążyć po jednym z niewielkich miast na Pomorzu Zachodnim. Zaczęły się dociekania: przystojny jest, obrotny, młody, inteligentny - wychodzi na to, że pogłoska może być prawdziwa. Tematem emocjonowali się nie tylko ludzie zachowujący wobec Kościoła chłodny dystans, ale także zaangażowani członkowie społeczności parafialnej.
Cierpliwość proboszcza w którymś momencie się skończyła i przy okazji niedzielnych mszy poruszył sprawę z ambony, prosząc, żeby autor teorii o księżowskim romansie się ujawnił. Proboszcz chciałby bowiem ostatecznie wyjaśnić z nim całą sprawę pod czujnym okiem niezawisłego sądu. Nikt się oczywiście nie zgłosił.
Niemal każda parafia ma na swoim koncie - przeważnie wyssane z palca, a czasem niestety prawdziwe - historie miłości między księdzem i kobietą. Najłatwiej temat "załatwić" tak, jak zrobił to "Newsweek" z zeszłego i tego tygodnia - przytoczyć kilka dramatycznych opowieści i opublikować rozmowę z panią, która zaczęła romansować z wikarym, kiedy miała 15 lat (co dla mnie jest raczej opisem jakiejś patologii, a nie związku mężczyzny i kobiety).
To (przeraźliwie!) prosta recepta na wywołanie burzy i zaciekłej dyskusji, w której jedni głupotę, nieodpowiedzialność oraz zakłamanie będą zarzucać kapłanowi, a drudzy kobiecie. Ale w życiu zdarzają się też inne historie, w inny sposób poruszające. Ciężko znaleźć je w mediach.
Wiele lat temu (miałam jakieś 22, 23 lata) intensywnie współpracowałam na niwie duszpasterskiej z pewnym młodym księdzem. Świetny człowiek - wierzący w Boga, troszczący się o ludzi, ciepły, przenikliwy. Robota szła nam doskonale, znakomicie się dogadywaliśmy, bardzo się lubiliśmy.
Pewnego razu przyszła mi do głowy idiotyczna (czyt. niedojrzała) myśl, żeby mu powiedzieć: jesteś dla mnie kimś ważnym. On, niewzruszony moim wyznaniem, wyjaśnił, że ma do mnie stosunek owszem, serdeczny, ale czysto "zawodowy" i nie powinnam liczyć na status kogoś w jego życiu wyjątkowego. Ta rozmowa, mało dla mnie przyjemna, jasno ustawiła nasze relacje na kolejne miesiące.
Wróciliśmy do niej po kilku latach - ze śmiechem, z dystansem, po długim niewidzeniu się, będąc już w zupełnie innych miejscach i na innych etapach swoich życiowych dróg. Okazało się, że ta zadeklarowana kiedyś obojętność niewiele z obojętnością miała wspólnego. Ksiądz, widząc, że ja także stałam mu się bliska, postanowił wziąć odpowiedzialność za mnie i za siebie, i uciąć to, co mogło być początkiem dramatu. Do dziś mam do tego człowieka ogromne zaufanie.
Nie tylko jakiś rodzaj zauroczenia, ale i miłość - szczera, autentyczna - między kapłanem a kobietą może się zdarzyć, jednak wcale nie musi się kończyć odejściem czy podwójnym życiem. Są ludzie, którzy w takich sytuacjach - przerażeni tym, co się zadziało, chcący dochować wierności Bogu - zdobywają się na odwagę (a czasem może nawet na heroizm) i szukają pomocy u innych w rozsupłaniu miłosnej relacji. Są też duchowni specjalizujący się w przywracaniu swoich współbraci kapłaństwu - cierpliwie, dyskretnie, z taktem i miłością. Ale o tym pewnie nie przeczytamy w "Newsweeku".
Skomentuj artykuł