Znaleźć w tłumie swoje właściwe miejsce
Uroczystość Bożego Ciała. Święto bogate w symbolikę, obchodzone hucznie (wszak na co dzień nie wychodzi się na ulicę z monstrancją...). Zaraz po oktawie Zesłania Ducha Świętego, więc można by powiedzieć, że pełni Jego darów możemy uczcić Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Bardzo lubię tę uroczystość i sposób jej celebracji. W tym roku nie tylko będę dziękować Jezusowi, że wychodzi namacalnie między nas, nasze domy, ale będę też prosiła o to, by te domy przemieniał. By przemieniał nasze patrzenie.
Moja praca i sporo codziennych zaangażowań związane są z Kościołem Katolickim. Tak się moje życie potoczyło, że pracuję jak lubię, jak marzyłam i że chcąc nie chcąc, moja praca wiąże się z byciem w Kościele. Wiąże się to też z tym, że jestem z Kościołem kojarzona, również wśród osób niepraktykujących, co w zasadzie w ogóle mi nie przeszkadza. Dostrzegam od wielu miesięcy, że większą trudność mam w kontaktach z ludźmi, którzy w tym Kościele od lat są, niż z tymi, którzy się Bogu nie chcą rzucać w oczy.
Trudność, z której być może osoby z boku będą się śmiać, ale w pewnym momencie staje się ona ogromnym ciężarem. Zazdrość. Można być zazdrosnym o to, że ktoś jest kojarzony z Kościołem. Można być zazdrosnym o jego pracę i zaangażowanie. I choć zazdrość sama w sobie nie musi być zła, może prowadzić do rozwoju, twórczych rozwiązań i do pełni życia – ta karmiona pretensjami staje się kwasem. Wyżera od środka i nawet nie widzimy, kiedy ona zaczyna być widoczna na naszych twarzach. A czasem widać ją bardzo wyraźnie.
Kiedy patrzymy z zazdrością na dziecko sąsiadki, które śpiewa w kościele Psalm, a to nasze nigdy nie miało tej szansy. Cóż z tego, że mała sąsiadka od lat chodzi na spotkania parafialnej scholi, a moje dziecko nie. Przecież nam też się należy! Co to znowu? Ona znowu się odzywa! No i co z tego, że pytają? Mogłaby milczeć, nawet (a może szczególnie!), gdy mądrze gada, bo co ja mam przy niej powiedzieć? Ona znowu poszła do tych narzeczonych, a nas nikt nie zaprasza! Co z tego, że stając na spotkaniu z nimi, nie umiem nic sensownego powiedzieć. Ja też chcę i już! Szyderczo? Nie, życiowo... Tych przykładów mogłabym wymienić jeszcze kilkanaście.
Pobożność i malowniczość - tymi słowami gazeta „Le Matin" w 1937 r. opisała procesję Bożego Ciała w Myszyńcu. Teraz ten symbol głębokiej wiary i przywiązania Kurpiów do tradycji może zostać wpisany na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego.https://t.co/BRPbZ8wOzJ
— Vatican News PL (@VaticanNewsPL) May 30, 2024
Mamy w Kościele wiele różnych możliwości zaangażowania. Pamiętam, gdy wiele lat temu, na bardzo dużym spotkaniu modlitewnym, jeden z jezuitów powiedział, że tutaj największą robotę robią osoby, które rozkładają i sprzątają kable od nagłośnienia. Podziękowania zawsze zaczynał od nich. Nie od tych, którzy modlili się, czy mówili do mikrofonu świadectwa i konferencje. Cóż z tego, że mówili pięknie? Bez panów od kabli nic by się nie udało... A w nas jest czasem to przeogromne pragnienie by być widocznym, docenianym, zauważonym, wyróżnionym. Nie tym od kabli, ale tym od stanięcia na scenie. Jednak do tego, by stać na scenie nie każdy jest powołany i nie każdy w rzeczywistości się nadaje. W rezultacie – kiedy już staniesz przy mikrofonie, i tak nie zapełni to twojej pustki. Tak, bo tu w rzeczywistości nie o konkretne zadanie chodzi, ale o to, by zapchać swoją pustkę – braku akceptacji, zauważenia, docenienia.
Kiedy więc przed nami pojawia się ktoś, kto czuje się w Kościele, jak ryba w wodzie i widać po nim, że daje mu to radość i spełnienie, to może budzić zazdrość. O to, że ja wciąż nie wiem co jest moim „kablem”. Co jest tym, co ja mogę i chcę dać Kościołowi. Nie po to, by ktoś mnie widział i podziwiał. Po to, by być tam, gdzie chce mnie dziś Jezus i gdzie moje serce zostanie zaspokojone.
Gdy po raz kolejny wyruszę w procesji Bożego Ciała, gdzieś w tłumie innych ludzi, będę prosić Jezusa, by nam pokazał palcem, gdzie jest nasze miejsce w Kościele. By to wspólne chodzenie między domami nie było pustym folklorem albo kolejną okazją do zazdrości, obgadywania i oceniania innych, ale by było okazją do głębokiej modlitwy o jedność i miłość. Bym trafiła tam, gdzie jestem dziś najbardziej potrzebna, gdzie brakuje moich umiejętności i mojego sposobu patrzenia. Co, jeśli okaże się, że mam sprzątać kable, odwiedzać samotnych i smutnych sąsiadów, albo modlić się codziennie za parafię (nie mówiąc o tym nikomu...)? Jeśli za tym pójdę, moje serce ma szansę nie tylko dojrzeć, ale i rozkwitnąć. Jeśli jednak strzelę fochem, bo chcę być widoczny, to widoczny będę, ale bez twarzy, w której widać Boże życie. Decyzja należy do mnie, jak zawsze... Prosić będę o odwagę, mądrość, otwartość i miłość. Bez nich każda, choćby największa posługa na świecie, jest nic niewarta. Nic.
Skomentuj artykuł