Została po niej spora spuścizna, wciąż do odkrycia
Premiera biografii odbyła się 25 października 2017 r. Równo sześć lat później - 25 października - pani doktor odeszła… Została po niej spora spuścizna, wciąż do odkrycia. I tylko oby nie było tak, że zapamiętamy ją tylko jako przyjaciółkę Jana Pawła.
Mój spowiednik śp. ks. Tadeusz Fedorowicz powiedział mi kiedyś, że jego życiorysem można byłoby obdarzyć co najmniej 30 osób. Ze mną jest podobnie. Za dużo wątków. Trudno je poskładać - powiedziała mi jesienią 2015 r. Wanda Półtawska. Wyposażony w solidne rekomendacje usiłowałem ją wtedy namówić na wspomnienia, na to, by wzięła czynny udział w napisaniu jej biografii. - O mnie nie warto pisać - dodała wtedy, zaznaczając twardo, że o swoim życiu mówić nie będzie. - Lepiej zająć się Janem Pawłem II - nie dała dokończyć zdania. Pod koniec tej rozmowy oświadczyłem, że mimo wszystko spróbuję - nie zgłosiła sprzeciwu.
Po jakimś - dość krótkim - czasie powtórzyłem propozycję w liście, który jednak pozostał bez odpowiedzi. W lutym 2016 roku spotkaliśmy się osobiście w mieszkaniu pani doktor. Doskonale wiedziała o tym, że zgodnie z zapowiedzią rozpocząłem zbieranie materiałów do książki - informowały ją o tym osoby, do których zdołałem dotrzeć. Przy kieliszku koniaku raz jeszcze oświadczyła wtedy, że o swoim życiu opowiadała nie będzie, bo to nikomu niepotrzebne. Coś próbowałem nieporadnie tłumaczyć, ale uparcie trwała przy swoim. Mało brakowało, a wyrzuciłaby mnie za drzwi - pokłóciliśmy się o jakiś mało istotny szczegół. Podczas tego dwugodzinnego spotkania panią doktor odwiedzili przyjaciele, zajrzał także prof. Andrzej Półtawski (zmarł w 2020). Także przy nich moja bohaterka podkreślała, że nic o sobie nie powie: - On walczy ze mną od dłuższego czasu - jej palec raz po raz wędrował w moim kierunku. - Tłumaczę mu, że nie dam mu wywiadu, a on chce wywiad rzekę. Jak wszyscy dziennikarze jest cholernie natrętny. - Z tą natrętnością nieco pani doktor przesadza - oponowałem. Próbowałem jedynie nawiązać jakiś kontakt.
- Ale jaki był ten kontakt, to ja pamiętam. Wiem, jak on wyglądał. Zapowiedział pan, że będzie szukał. I pan szuka i grzebie w moim życiorysie - stwierdzała twardo. - Nic nie powiem. Niech pan sobie to wybije z głowy.
Później - na różnych etapach powstawania książki, która ostatecznie ukazała się jesienią 2017 r. nakładem wydawnictwa WAM - na wspomnienia próbowali jeszcze namówić Półtawską jej przyjaciele, którzy wiedzieli o moich staraniach. Na próżno. Najczęściej dzwonili potem do mnie i mówili, że na nich - delikatnie rzecz ujmując - nakrzyczała.
Doktor Półtawska zamiast o sobie wolała mówić o pięknie miłości, pięknie życia małżeńskiego, obronie życia nienarodzonych, nauczaniu Jana Pawła II. Sama chciała pozostawać w cieniu, ukrywać się za swoim dziełem. I nie była to skromność na pokaz.
Dziś często mówi się, że współczesnemu światu brakuje autorytetów. Osób, od których można uczyć się życia, z których doświadczeń można czerpać. Ludzi, których droga jest prawdziwym Świadectwem. Nie mam wątpliwości (i nie jest to tylko moje odczucie), że Półtawska taką osobą była. Kiedyś wspominała, że Jan Paweł II powiedział jej, że gdy on odejdzie, to świat wyciągnie ręce po nią. I wyciągał. W ostatnich latach, gdy w Polsce - głównie w mediach i na politycznych salonach toczyła się zacięta dyskusja o aborcji - ludzie szukali Półtawskiej. Warszawa, Lublin, Rzeszów, Poznań, Zielona Góra, Gdańsk, Siedlce, Kraków, Limanowa, Przemyśl… Tu spotkanie z lekarzami, tam z księżmi, tu o przyjazd proszą siostry zakonne, stamtąd dzwoni dyrektor szkoły i prosi o spotkanie z młodzieżą. Rozmowy i podpisywanie książek będą ciągnęły się do późna w nocy. Tu sympozjum o rodzinie, tam o nauczaniu Jana Pawła. Tu poproszą o wykład na uniwersytecie trzeciego wieku, tam o słowo dla młodych matek. Kalendarz prawie do końca miała wypchany po brzegi, a wszędzie słuchali jej z wypiekami na twarzy. Kto? Głównie młodzież.
Pytałem ją o ten fenomen. Mówiła, że prócz świętych i błogosławionych są na świecie ludzie, którzy mogliby stać się autorytetami, ale pozostają nieodkryci. - Staram się pokazywać młodym takich ludzi, dobre przykłady i dlatego do mnie przychodzą. Powtarzam im to, co mówił Jan Paweł II: nie zadowalajcie się miernotą. Dążcie do ideału. A jak nikt od was nie wymaga, to sami wymagajcie od siebie. Tego ich uczę i chyba im się podoba. Ostatecznie będą mieli to, co zrobią sami - tak tłumaczyła zainteresowanie młodzieży swoją osobą, starannie unikając użycia w stosunku do siebie określenia „autorytet”.
A na dodatek wielu wie, że w kontakcie była czasem trudna. Opryskliwa, odpychająca, obcesowa. Wiele osób pewnie do siebie zraziła, ale jeszcze więcej do niej wróciło. I to też była jakąś jej zagadką.
Była konsekwentna i uparta. Do końca. W marcu 2017 r. w liście do ks. Andrzeja Kuflikowskiego, proboszcza warszawskiej parafii św. Ojca Pio napisała: „Mam pełną świadomość, że przeżywam końcówkę życia. Uważam, że powinnam zrobić porządek z moimi papierami i wszystkim, co mam. Nie mam żadnych materialnych skarbów ani posiadłości, ale mam skarby dla serca, pamiątki”. Te związane z Ojcem Pio trafiły zatem do Warszawy, te dotyczące dzieciństwa, czasów lubelskich, pobytu w obozie powędrowały do Lublina. Sporo rzeczy trafiło do IPN. W połowie sierpnia 2023 r. bardzo słaba, na wózku, ze sparaliżowaną twarzą, trudnościami z mówieniem, ale trzeźwym umysłem zażądała, by zawieźć ją w Beskidy - w miejsce, w którym spędzali z Wojtyłą wakacje. Nad Strumień, w okolice Góry św. Anny, w pobliże Drzewa Pięcioramiennego. Wcześniej zadzwoniła do abp. Józefa Michalika, by też przyjechał. Pożegnała się z ludźmi i bliskim jej miejscem.
PS. Ostatnie zdania wspominanej wyżej książki o Wandzie Półtawskiej napisałem 26 czerwca 2017 r. - w dniu 15. rocznicy śmierci ks. Tadeusza Fedorowicza (jej wieloletniego spowiednika) oraz 50. rocznicy nominacji kardynalskiej Karola Wojtyły (jej wieloletniego przyjaciela). Premiera biografii odbyła się 25 października 2017 r. Równo sześć lat później - 25 października - pani doktor odeszła… Została po niej spora spuścizna, wciąż do odkrycia. I tylko oby nie było tak, że zapamiętamy ją tylko jako przyjaciółkę Jana Pawła.
Skomentuj artykuł