Kryzysowa komunikacja w sprawie o. Maniury. Co można było zrobić lepiej?

Kryzysowa komunikacja w sprawie o. Maniury. Co można było zrobić lepiej?
Ta strategia nigdy nie była dobra, a w erze mediów społecznościowych i błyskawicznego rozchodzenia się informacji jest jeszcze gorsza. Fot. Askhay Chauhan / Unsplash

Odnoszę się do sprawy związanej z oblatami, ale chcę jasno podkreślić, że to nie jest tylko problem jednego zakonu. To problem dużej części Kościoła, która w kwestiach komunikacji niemal w ogóle nie uczy się na własnych ani na cudzych błędach, tylko trzyma strategii, która nigdy nie była dobra, a w erze mediów społecznościowych i błyskawicznego rozchodzenia się informacji jest jeszcze gorsza.

Dorzucę do tego jeszcze trzy uwagi. Po pierwsze – nie jest moim celem ani nikomu zaszkodzić, ani też sugerować, że Kościół mógłby nauczyć się od spin doktorów manipulowania rzeczywistością. Jestem zdania, że kluczem dobrej komunikacji kryzysowej w Kościele jest odwaga, prawda i przejrzystość, czego świetnym przykładem jest obecnie diecezja sosnowiecka. Po drugie – nie jest moim celem oceniać osoby, które rozstrzygnęły o kierunku komunikacji w sprawie ojca Maniury. Zakładam, że zapadły takie, a nie inne decyzje, bo ktoś uznał je za dobre. Zakładam, że były konkretne argumenty, by to dobro uzasadnić. I choć ja nie umiem dostrzec ani tego dobra, ani takich argumentów, to z chęcią je poznam. Po trzecie – chcę spojrzeć na sytuację od jednej konkretnej strony: od strony komunikacji kryzysowej w medialnych przestrzeniach oblatów.

DEON.PL POLECA

 

 

Od kilku lat przyglądam się Festiwalowi i bardzo mnie cieszył potencjał tego wydarzenia i jego wzrost, a także profesjonalizm, jakość i świetna komunikacja medialna. Znam też ojca Tomasza Maniurę, choć to raczej zawodowa i sporadyczna znajomość. Zawsze myślałam o nim jako o człowieku, który robi dobre rzeczy wewnątrz Kościoła na jednym z najtrudniejszych odcinków i jest wzorem dla mniej doświadczonych od siebie, a jego podejście, by w ewangelizacji najpierw być z ludźmi, po prostu działa. Boli mnie, że we wszystkim, co robił tak dobrze, coś jednak poszło tak bardzo źle, ktoś doznał krzywdy, wydarzył się grzech o trudnych do wygojenia skutkach (trudnych, nie niemożliwych!). Jest mi trudno z informacją, że kogoś skrzywdził, i bardzo współczuję temu, kogo ta krzywda bezpośrednio dotknęła, mam też nadzieję, że wsparcie zostanie udzielone skutecznie. A równocześnie boli mnie, że nie zostało komunikacyjnie zaopiekowane szersze grono ludzi zebranych wokół Festiwalu Życia i Niniwy, które też jest tym grzechem i szokiem z nim związanym pośrednio dotknięte. Nie widzę dobra w tym, że wiele osób gubi się w domysłach i niepokoju – bo brakuje jasnej komunikacji. Dlatego właśnie na komunikacji chcę się skupić.

Pięć błędów w komunikacji w sprawie o. Maniury

Zwlekanie z podaniem informacji. Publikowanie oficjalnego oświadczenia po trzech dniach od podjęcia decyzji o odejściu z funkcji o. Maniury i po dwóch dniach od opublikowania przez niego wpisu. Może to sprawiać wrażenie, że oświadczenie zakonu zostało „wymuszone” przez wpis o. Tomasza. Dlaczego informacja o tym, że duszpasterz odchodzi i z jakiego powodu, nie mogła zostać podana w tym samym momencie przez zakonnika i jego zakon we wszystkich oblackich miejscach z nim związanych?

Enigmatyczność samego oświadczenia oblatów. I nie chodzi tu o to, by epatować detalami sprawy, bo każdy rozsądny człowiek rozumie, że pewnych granic wrażliwości nie należy nigdy przekraczać ze względu na dobro osób, które doznały krzywdy. Jednak gdy chodzi o człowieka zajmującego się od wielu lat kilkoma dużymi duszpasterskimi przestrzeniami, pozostaje też odpowiedzialność zakonu za ludzi z tych przestrzeni. Dlatego dobrze byłoby poinformować, że sprawa jest albo nie jest związana z którymś duszpasterskim dziełem. Bardzo upraszczając: jeśli do „nadużycia wobec VI przykazania” doszło w zupełnie prywatnej przestrzeni niezwiązanej z byciem duszpasterzem, to ma dla tych wspólnot jednak inną wagę niż „nadużycie” wydarzające się wewnątrz dzieła duszpasterskiego. Oczywiście to jest o wiele bardziej skomplikowane, ale uważam za błąd nie informowanie o tym, czy krzywda była związana z działalnością duszpasterską, czy nie. Dlaczego? Bo bardzo wiele osób z tych wspólnot też zostało zranionych informacją zawartą w oświadczeniu i udzielenie takiej informacji jest według mnie rodzajem koniecznej opieki i wsparcia w kryzysowej sytuacji. (Słowo „nadużycie” umieszczam w cudzysłowie, bo jest złym określeniem wykorzystania: sugeruje, że używać kogoś można, ale nadużywać już nie).

Milczenie o sprawie w kanałach Festiwalu Życia. To błąd, który według mnie może kosztować najwięcej: milczenie o odejściu ważnego i szeroko znanego duszpasterza Festiwalu Życia na kanałach informacyjnych Festiwalu. I choć pierwsze godziny czy nawet dni ciszy są jeszcze zrozumiałe – jest chaos, trzeba się ogarnąć, zastanowić, przemyśleć, co teraz i jak o tym mówić – to minął właśnie pełny tydzień, a w tej sprawie w komunikacji Festiwalu panuje cisza. To tym trudniejsze, że dotąd Festiwal był jednym z miejsc o wzorowej komunikacji z mediami i światem: wszystkie informacje były bardzo profesjonalnie przygotowane, bijąc na głowę sporo innych niekościelnych imprez podobnego typu. Również dlatego to milczenie ma teraz dużą wagę. I można je odczytać jak bardzo bolesny komunikat: drodzy uczestnicy, może to i był wasz duszpasterz i autorytet, ale to nie wasza sprawa, co się stało, i nikt nie zamierza was upewnić w tym, czy na Festiwalu jest bezpiecznie, czy nie. Takie podejście to według mnie komunikacyjny strzał w oba kolana Festiwalu. I nie chodzi nawet o tegoroczną edycję i jej powodzenie, ale o niewyjaśnioną tajemnicę, która teraz może nie wydawać się problemem, ale ma potencjał się nim stać za jakiś czas, gdy plotki i niedomówienia urosną. To prosta prawidłowość: do spraw wyjaśnionych się nie wraca, bo nie ma po co: do niewyjaśnionych dorabia się dużo wyjaśnień, zazwyczaj krzywdzących i nieprawdziwych. A naiwnością jest myśleć, że w temat nie wejdą media i nie dotrą do wrażliwych informacji, niekoniecznie robiąc to uczciwie i w trosce o prawdę i dobro.

DEON.PL POLECA


Oddanie narracji mediom. Dobra komunikacja kryzysowa zakłada pewną uprzedniość: wiemy, co się może wydarzyć, jesteśmy przygotowani na różne scenariusze, zapewniamy sobie pierwszeństwo informowania o sprawie i nie czekamy z działaniem, aż pojawi się dwadzieścia skandalizujących nagłówków, a googlowska wyszukiwarka na hasło „tomasz” jako pierwsze zacznie podpowiadać pytanie „Tomasz Maniura co zrobił”. W tej sytuacji było to o tyle ważne, że pierwsza informacja wyszła od samego o. Maniury; i to jeszcze w taki sposób, że wiele osób nie zauważyło edycji wpisu i przez kilkanaście godzin żyło w przekonaniu, że to zwykłe odejście po intensywnej pracy. A to w efekcie spowodowało jeszcze większy smutek, niepokój i wzburzenie, gdy już napisały o tym media – bo część osób poczuła się w jakiś sposób oszukana przez zakonnika i przez jego milczący zakon i co więcej – ludzie mieli pełne prawo się tak właśnie poczuć: jakby ktoś chciał coś przed nimi ukryć, ale niestety się nie udało i trzeba było jednak, niechętnie, publicznie przyznać prawdę, którą dopiero media wyciągnęły na światło dzienne. To zresztą podwójny błąd, bo poza utratą panowania nad sytuacją na jej starcie takie postępowanie pogłębia też przekonanie, że Kościół woli ukrywać niewygodne fakty i odnosi się do nich tylko, gdy już sprawa wypłynie w mediach – nawet jeśli tutaj intencja wcale nie była taka. 

Milczenie, gdy spora część Kościoła gubi się w domysłach. I znowu: nie chodzi o to, by zdradzać szczegóły albo epatować grzechem. Chodzi o to, by dostrzec zaniepokojonych ludzi i nie zostawiać ich samych sobie, gdy potrzebują trochę szerszych wyjaśnień. I by udzielić wyjaśnienia publicznie, bo sprawa jest publiczna. Dlaczego działanie inaczej uważam za komunikacyjny błąd? Znowu upraszczając: gdyby chodziło o szeregowego wikarego, który się zakochał w parafiance i wdał się w romans, wyjaśnienia należałyby się jego małej wspólnocie parafialnej i kapłańskiej. Chodzi jednak o szeroko znanego duszpasterza, który miał przez wiele lat duży wpływ na bardzo wiele osób i tworzył wspólne dzieła z innymi duszpasterzami. Z punktu widzenia Festiwalu milczenie jest to o tyle słabe, że cień pada na wszystkie dzieła, ale też na współpracowników (a może wiedzieli i milczeli?), na współorganizatorów festiwalu - między innymi duszpasterzy diecezjalnych (a może to była większa ekipa i tylko jeden się przyznał?), na organizatorów (a może to było na Festiwalu i mimo takich dobrych procedur nie upilnowali?). Wyjaśnię: to nie dziennikarska zaczepka, to pytania, które słyszę od ludzi... Co więcej, jestem przekonana, że nad sprawą będą pracować te media, które marzą o tym, by zdyskredytować największy plenerowy katolicki festiwal dla młodzieży i poświęcą wiele sił i środków na to, by w wybranej przez siebie chwili odpalić bombę. Transparentne wyjaśnienie sprawy od razu, z poszanowaniem prywatności osoby (lub osób? oświadczenie jest tu dwuznaczne) które doznały krzywdy, zadziałałoby jak parasol ochronny nad tymi, którzy nie są niczego winni, ale oberwą rykoszetem – a będą to na przykład młodzi świeccy pracujący na rzecz Festiwalu. Ten błąd popsuje też relacje, zrodzi podejrzliwość, podziały na tych, którzy będą uważać, że ktoś chciał o. Maniurze zaszkodzić i na tych, którzy uznają, że naprawdę wydarzyło się coś złego, i potencjalnie może zniechęcić uczestników, gości i sponsorów – w perspektywie kolejnych lat.

Cztery podstawowe błędy, które instytucjonalny Kościół popełnia w komunikacji kryzysowej

1. Błąd pierwszy. Ukrywamy temat, póki się da, a gdy media się dowiedzą, wydajemy enigmatyczny komunikat i milczymy, aż się „samo rozejdzie” i prawda „sama się obroni”.

2. Błąd drugi. W ogóle nic nie robimy i czekamy, aż media wyciągną temat i poprowadzą narrację po swojemu (a media nieprzychylne Kościołowi naprawdę dobrze potrafią prowadzić narrację opartą na tak zgrabnie podanych sugestiach, żeby czytelnik „domyślił się” najgorszej możliwej wersji). Później ubolewamy, że media są złe i że nie mamy kontroli nad sytuacją.

3. Błąd trzeci. Gdy już połowa mediów napisze o skandalu, wydajemy spóźnione oświadczenie, które nic nie wyjaśnia i jest tak enigmatyczne, że nie wnosi nic poza przekonaniem, że „Kościół znowu chce coś ukryć”.

4. Błąd czwarty. Uważamy, że jeśli media przestały pisać, to ludzie zapomną, i ignorujemy moc wątpliwości, który jest jak proces erozji: milimetr po milimetrze podkopuje zaufanie do instytucji Kościoła, co finalnie nie pozostaje bez wpływu na serca zwykłych katolików.  

Milczące czarne łabędzie

Nie byłam obok ludzi, którzy decydowali. Nie słyszałam ich rozmów, nie mam ich wiedzy. Wiem tylko, jak sytuacja wygląda od strony osób, którym zależy na Kościele, a o sytuacji dowiedziały się z mediów lub mediów społecznościowych. A wygląda mniej więcej tak.  

Jest 30 kwietnia. Nieco po południu o. Maniura na swoim Facebooku i na Instagramie publikuje pożegnanie. Pisze, że złożył rezygnację z funkcji duszpasterza młodzieży, że „potrzebuje na jakiś czas złapać dystans i zająć się sobą i swoim życiem duchowym”, że dziękuje za to, co dobre i przeprasza za to, co złe z jego strony.  Wpis wygląda zwyczajnie: i choć wiele osób jest bardzo zaskoczonych faktem, że na dwa miesiące przed tegoroczną edycją Festiwalu jego twórca odchodzi, część osób wie też, że miał udar i że tak nagła decyzja może być podyktowana stanem zdrowia. Informację poda część katolickich mediów, ale o zmianie nie będzie żadnej wzmianki ani na stronie oblatów, ani na stronie Festiwalu – tylko Niniwa, oblackie duszpasterstwo założone przez o. Tomka, opublikuje na stronie jego wpis i pełne wdzięczności pożegnanie.

Późnym wieczorem sytuacja ulegnie jednak zmianie; po dwóch edycjach we wpisie o. Tomasza znajdzie się krótki dopisek: „Moja rezygnacja podyktowana jest krzywdą wyrządzoną przeze mnie, która została zgłoszona mojemu przełożonemu”. Wtedy informację podchwycą wszystkie media – te lokalne i te największe.

30 kwietnia to środa, dzień przed majówką. W niepewności społeczność zebrana wokół Kokotka i o. Maniury będzie aż do 2 maja, kiedy to oblaci wydadzą oświadczenie. W międzyczasie nikt nie wie, o co właściwie chodzi – co to znaczy „krzywda wyrządzona przeze mnie”? To może być wszystko. Czy dopisek pojawił się po interwencji przełożonych? Dlaczego wpis był edytowany? Dlaczego dopiero po całym dniu? Dlaczego wydanie oświadczenia zajęło aż trzy dni (pożegnalny tekst na stronie Niniwy podaje, że duszpasterz zrezygnował 29 kwietnia)?

Z oświadczenia wynika, że o krzywdzie zakon dowiedział się 4 kwietnia. Był czas na przemyślenie sprawy. Na sprawdzenie zgłoszenia prawdopodobnie też. Był czas na podjęcie decyzji. Dlaczego nie było czasu na poinformowanie dużej społeczności zgromadzonej wokół Kokotka, Festiwalu Życia i o. Maniury? Dlaczego na stronie oblatów nie pojawiła się informacja o zmianie duszpasterza? Nie ma jej zresztą do tej pory, a jest 7 maja, co więcej, o. Tomasz wciąż widnieje na stronach prowadzonych przez siebie inicjatyw jako oblacki duszpasterz młodzieży.

2 maja ukazuje się oświadczenie zakonu. Po oświadczeniu nie jest lepiej. Jest bardzo enigmatyczne – choć rzuca nieco światła na sprawę, bo okazuje się, że chodzi o szóste przykazanie. Do tej pory nic nie było wiadomo, a przecież „wyrządzona krzywda” to może być wszystko: defraudacja, wdanie się w bójkę i złamanie komuś nosa, mobbing, spowodowanie wypadku samochodowego z poważnymi skutkami dla drugiej osoby, złe kierownictwo duchowe, opcji jest wiele i każda ma swoją wagę i „procedurę naprawczą”. Teraz większość przyczyn odpada, ale wciąż nie wiadomo, o co tak dokładnie chodzi.

Społeczność znowu gubi się w domysłach: to właściwie co zrobił? Szóste przykazanie brzmi: nie cudzołóż. Co to jest „popełnienie nadużyć przeciwko VI przykazaniu wobec osób pełnoletnich”? Czy to znaczy, że miał romans? Czy to znaczy, że kogoś wykorzystał seksualnie? Różnica między romansem a na przykład gwałtem jest przecież kolosalna... Czy chodzi o jedną osobę, czy o więcej osób – bo oświadczenie używa obu sformułowań? Jedno wydaje się być pewne – że rozeznanie zgłoszenia najwyraźniej przyniosło pewność co do winy, a ojciec Tomasz według oświadczenia wyraził żal i chce wraz z przełożonymi „uzdrowić tę bolesną sytuację”. Po kilku kolejnych dniach wszystko wskazuje na to, że więcej informacji nie będzie - i faktycznie ich nie ma. 

Rozumiem, że podawanie wyłącznie minimum informacji dotyczących tego, o jaką osobę czy osoby chodzi (poza wykluczeniem osób niepełnoletnich) jest konieczne, i wszyscy bardziej świadomi tego, jak wrażliwa to sprawa dla osoby zranionej, rozumieją to słuszne ukrywanie jej przed światem. Co jednak z resztą ludzi dotkniętych sytuacją, zgorszonych, zranionych, niepewnych? Oni też potrzebują wyjaśnień i zaopiekowania. I nie można o nich zapominać. 

 

 

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem, współautorka "Notesów duchowych", pomagających wejść w żywą relację z Ewangelią. Sporadycznie wykłada dziennikarstwo. Debiutowała w 2014 roku powieścią sensacyjną "Na uwięzi", a wśród jej książek jest też wydany w 2022 roku podlaski kryminał  "Ciało i krew". Na swoim Instagramie pomaga piszącym rozwijać warsztat. Tworzy autorski newsletter na kryzys - "Plasterki". Prywatnie żona i matka. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając ciszy.  

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Hubert Wolf

Jak grzeszni ludzie dokonują świętego wyboru?

Poznaj tajemnice Watykanu

Żadne wydarzenie na świecie nie wzbudza takiego zainteresowania, jak wybór nowego papieża – konklawe rozpala wyobraźnię i fascynuje. Za murami Kaplicy Sykstyńskiej rozgrywa się rozdarty między...

Skomentuj artykuł

Kryzysowa komunikacja w sprawie o. Maniury. Co można było zrobić lepiej?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.