Mentalność wychowania się zmienia. Hodujemy w dzieciach złudne poczucie wyższości
XIV Tydzień Wychowania, który rozpoczął się 8 września, stawia przed nami wiele trudnych pytań. Obserwuję niepokojące zjawiska występujące w szkołach, wśród rówieśników moich synów, w Kościele. Zmiana mentalności w wychowaniu trwa, a współczesny rodzic to ten, który jako dziecko nie miał prawa czuć i nikt sobie nic nie robił z jego emocji, ale z kolei jego dziecku pozwala się na wiele.
Jeszcze trzydzieści lat temu dziecko nie miało prawa głosu. Często nikt nie przejmował się tym, co ono czuje, a dzieci w jakiś sposób „inne” były zepchnięte na margines rodziny i społeczeństwa. Nikogo to nie dziwiło ani nie gorszyło. Psychologia poszła jednak do przodu i choć wydawać by się mogło, że dziś rodzicom jest łatwiej, wcale nie musi tak być. Współczesny rodzic to ten, który nie miał prawa czuć, ale jego dziecku pozwala się na wiele. Nie każdy ma wystarczające kompetencje i zasoby, by wychować kolejne pokolenie mądrze.
Na naszych oczach następuje zmiana mentalności w wychowaniu
Zmiana mentalności w wychowaniu trwa. Patrząc jednak na współczesnych nastolatków i dzieciaki, zastanawiam się, czy idzie w dobrym kierunku. Kto choć przez chwilę miał styczność z rodzicami, ten wie, jak potrafią być roszczeniowi. Pretensje i oczekiwania są czasem tak ogromne i tak bardzo abstrakcyjne, że nie wiadomo, jak do nich podejść. Często nie uczymy naszych dzieci wdzięczności, ale poczucia, że im się należy. Poziom rodzicielskiej abstrakcji świetnie widać w przedszkolach, choć niestety oczekiwania nie maleją z wiekiem latorośli.
Czy dziecko, słysząc z ust rodzica kolejne oczekiwania i straszenie restrykcjami tych, którym powierzamy opiekę nad nimi, są w stanie nauczyć się nie tylko docenić to, co otrzymują, ale traktować swoich opiekunów z szacunkiem i zwykłą ludzką wdzięcznością? Wątpię… Czy jest na to jakieś antidotum? Myślę, że najlepsze byłoby zaopiekowanie się swoim sercem, by zaczęło dostrzegać dobro i mówić o nim wtedy, gdy ono się wydarza, również w obecności naszych dzieci.
"Ja mojego dziecka badać nie będę, bo jeszcze coś znajdą"
Jako mama i pedagog zawsze wychodziłam z założenia, że gdy zauważa się coś, co niepokoi w zachowaniu dziecka, warto to sprawdzić. Wielkim zdziwieniem były dla mnie słowa innych rodziców w stylu: „Po co to robisz, jeszcze coś znajdą! Ja mojego dziecka badać nie będę, niech w szkole gadają, co chcą, on nie jest debilem. Nie będę go diagnozować, bo przecież jakoś sobie radzi”. W efekcie dzieci żyją „jakoś”, bo rodzice nie potrafią dopuścić do siebie faktu, że ich skarb może przeżywać trudności albo zwyczajnie potrzebuje wsparcia np. w szkole.
Mamy tyle dobrych i wartościowych narzędzi, ale z nich nie korzystamy z lęku przed zaburzeniem idealnego obrazu naszego potomka. Czasem okazuje się, że problem jest drobny i można go rozwiązać szybko i skutecznie. Niekiedy jednak trudności są głębsze, a uczeń cierpi przez lata - przez upór rodziców. Co to mówi o nas, rodzicach? Na pewno to, że dziecko traktujemy jak swoją własność (a wcale nim nie jest!) i że żyjemy w złudnym poczuciu, iż tylko zdrowe dzieci mogą być dla nas dumą i radością. To nie jest wychowanie, to robienie dziecku krzywdy…
"Ty jesteś słoneczkiem". Hodujemy w dzieciach złudne poczucie wyższości
Szala może przechylać się też w drugą stronę. Znam mamę, która pracuje jako coach i niestety za mocno "weszły" jej mowy motywacyjne. Gdy pierwszy raz usłyszałam, jak mówi do syna, że on jest słoneczkiem, a koledzy gwiazdami, które mają wokół niego latać, myślałam, że to żart. Znamy to dziecko od pięciu lat i niestety okazało się, że te słowa wcale żartem nie były. Dziś chłopiec ma ogromny problem z szacunkiem nie tylko wobec rówieśników, ale dorosłych również. Jest słoneczkiem, więc wszystko mu wolno - bić, wyzywać, zrzucać ze schodów tych, którzy dostali wyższą ocenę od niego. To przecież on ma być najważniejszy, najbardziej podziwiany.
Czy to skrajny, odosobniony przypadek? Niestety nie. Mamy w najbliższym otoczeniu przynajmniej kilkunastu nastolatków żyjących w złudnym poczuciu wyższości, które zaserwowali im rodzice. Można powiedzieć, że to problem owych rodziców, że oni sami czują się lepsi od innych, więc takie przekonanie przekazują dzieciom. Nie zawsze tak jednak jest. Często to przekaz rodziców zaniedbanych w dzieciństwie, pokrzywdzonych, niezauważanych, którzy nie zajęli się swoim poranionym sercem w odpowiednim czasie i przekazują problem dalej, choć w odmiennej odsłonie. Co to mówi o wychowaniu? Nie można wychować dobrze i mądrze, samemu nie będąc człowiekiem dojrzałym. Z pustego się nie naleje. Czasem warto zająć się sobą i przy okazji słuchać tych, którzy sygnalizują nam, że zachowanie naszego dziecka wcale nie jest dobre. Na tym też polega mądre wychowanie.
Wielu młodych ludzi nie nauczy się w domu szacunku do drugiego człowieka
XIV Tydzień Wychowania to inicjatywa Kościoła katolickiego. Dziś, gdy trwa przepychanka w sprawie lekcji religii w szkole, mam poczucie, że często wypowiadają się w tym temacie rodzice, którzy nigdy nie zajrzeli do podręcznika od tego przedmiotu. Podręcznik do klasy piątej, poza tematami o sakramentach czy Mszy świętej, jasno pokazuje, że moje dziecko będzie słuchało na lekcjach o szacunku do drugiego człowieka. Zabierając tę szansę szkole, często odbieramy ją dziecku całkowicie, bo – powiedzmy sobie szczerze – wielu młodych ludzi nie nauczy się szacunku do drugiego człowieka w domu i nie będzie miało oparcia w jakichkolwiek autorytetach.
Autorytet, słowo klucz. Można powiedzieć, że XIV Tydzień Wychowania nie dotrze do zbyt wielu, bo Kościół przestał być autorytetem w kwestiach wychowania i dorobił się tego sam – choćby przez kolejne afery na tle pedofilskim. Owszem, może być i tak. Sama miałam ogromną wewnętrzną trudność, wysyłając moje dziecko na katechezy do Pierwszej Komunii w czasie, gdy dowiedziałam się o wyroku znajomego kapłana i jego zakazie pracy z dziećmi.
Gdy nie dajemy rady jako rodzice, także w Kościele możemy znaleźć wsparcie
Wiem jednak, i tego się trzymałam, że w Kościele jest wielu wybitnych katechetów, oddanych wychowawców, porządnych księży – i właśnie takiemu kapłanowi powierzyłam swoje dziecko. W Kościele jest bardzo wiele dobrych przestrzeni dla najmłodszych. Wtedy, gdy my nie dajemy rady jako rodzice – a wszyscy czasem nie dajemy rady – mamy pomoc, wsparcie, szansę. Szukając złotego środka między tym, jak do nas podchodzono, gdy byliśmy dziećmi, a stawianiem dziś dziecka w centrum wszechświata, warto sięgać do autorytetów, nawet jeśli sami ich dziś poszukujemy. Nie każdy kapłan jest drugim Janem Bosko, nie każdy rodzic jest kolejnym świętym Józefem. Kościół jednak uczy mądrego wychowania, opartego na wartościach, stawiającego mądre wymagania, pokazującego Boga, który kocha nie ze względu na nasze osiągnięcia, ale dlatego, że jesteśmy Jego dziećmi.
Warto by było zatrzymać się w Tygodniu Wychowania i zapytać siebie: skąd czerpię inspirację i siłę do bycia rodzicem? Sakramenty, duchowe towarzyszenie, terapia, wsparcie pedagogów, spotkania z innymi rodzicami o podobnych wartościach – to jest w zasięgu ręki i naprawdę robi różnicę. Niejednokrotnie tak ogromną, że możemy potem zwyczajnie, po ludzku spojrzeć w lustro bez wyrzutów sumienia, że zawalamy jako rodzice.
Skomentuj artykuł