Polska dziennikarka katolicka błogosławioną?

(Fot. Youtube/Portal Diecezji Tarnowskiej)
KAI/dm

Modlitwa, świadectwo wiary, zaangażowanie społeczne, pomaganie innym zarówno w spokojnej codzienności przedwojennego życia jak i w skrajnych warunkach obozu koncentracyjnego, gotowość śmierci za drugą osobę - takie było życie Stefanii Łąckiej, harcerki, dziennikarki katolickiej, więźniarki Auschwitz.

KAI: Jak wyglądało dzieciństwo Stefanii Agnieszki Łąckiej?

Maria Czerska: - Była córką Antoniego i Agnieszki z domu Cisło. Urodziła się w święto Objawienia Pańskiego, 6 stycznia 1914 r. w Woli Żelichowskiej w parafii Gręboszów, w powiecie Dąbrowa Tarnowska na terenie diecezji tarnowskiej. Sakrament Chrztu otrzymała 8 stycznia 1914 r. w kościele parafialnym w Gręboszowie. Była trzecim i ostatnim dzieckiem swoich rodziców. Cała rodzina wspólnie uprawiała niewielki kawałek ziemi, który był jedynym źródłem ich utrzymania. Stefania pracowała od dziecka. Często wspominała, że wychodzili w pole już wczesnym rankiem a wracali dopiero wieczorem. Było to konieczne, zwłaszcza, że ojciec zmarł, gdy najmłodsza córka miała zaledwie 7 lat. Stracił zdrowie jako żołnierz podczas I Wojny Światowej.

Rodzice dawali dzieciom przykład żywej wiary i wzajemnego szacunku. Rodzeństwo się kochało. Dom przyciągał wielu gości. Można powiedzieć, że był to dom słynący z działalności charytatywnej. Choć było bardzo biednie, ludzie jeszcze biedniejsi, a zwłaszcza dzieci, często mogli tam dostać coś do zjedzenia. Stefania, zwłaszcza, gdy była już starsza, dzieliła się też z przychodzącymi dziećmi swoją wiedzą.

DEON.PL POLECA

Była bardzo utalentowana. Ukończyła szkołę podstawową ucząc się najpierw w Woli Żelichowskiej, potem w Gręboszowie i w Dąbrowie Tarnowskiej. W każdej klasie dostawała nagrody książkowe – nie tylko za wyniki w nauce ale też za zaangażowanie społeczne. Religijna i patriotyczna atmosfera domu współgrała z tym, czego Stefania dowiadywała się od nauczycieli – i duchownych, i świeckich.

Na czym polegało jej zaangażowanie społeczne?

- Była harcerką. Animowała działalność teatralną, wystawiając wraz z przyjaciółmi misteria religijne czy organizując wieczornice patriotyczne. Podczas pobytu w Tarnowie, gdzie kontynuowała naukę w Pierwszym Żeńskim Seminarium Nauczycielskim im. bł. Kingi, była prezeską Sodalicji Mariańskiej. Należała też do zespołu redagującego szkolny miesięcznik „Złota Nić”. Warto wspomnieć, że podczas nauki w Tarnowie ukończyła też kurs pielęgniarstwa. Wyobraźnia podpowiedziała jej, że takie umiejętności mogą się jej przydać i faktycznie przydały się – w czasie wojny, w warunkach obozowych.

Po ukończeniu seminarium, w 1933 r. wróciła do domu. Choć marzyła o polonistyce na Uniwersytecie Jagiellońskim, rodziny nie było na to stać. Jak dawniej pracowała razem z matką na roli i pomagała w działalności Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Żeńskiej obecnego w okolicznych miejscowościach.

Była bardzo żywą osobą, bez wątpienia liderką w swoim środowisku, skarbnicą pomysłów i inicjatyw. Podejmowała je wspólnie z przyjaciółmi, których miała bardzo wielu. Świadczą o tym liczne świadectwa osób, które ją znały i wspominały.

Jak wyglądał wybór jej drogi życiowej?

- W 1934 r. rozpoczęła pracę jako dziennikarka. Dzięki pomocy ks. Piotra Halaka, proboszcza gręboszowickiego, dostała się do redakcji czasopisma „Nasza sprawa”, powołanego przez biskupa tarnowskiego Franciszka Lisowskiego. Redaktor naczelny, ks. Józef Chrząszcz powołał ją na redaktorkę specjalnego dodatku dla dzieci, pt. „Króluj nam Chryste”. Zaczęła nawiązywać kontakty z placówkami misyjnymi prowadzonymi przez polskich misjonarzy w dalekiej Afryce. Korespondowała z nimi i pisała artykuły o tematyce misyjnej. Jak na tamte czasy była to zupełnie pionierska działalność. Podejrzewam, że zaangażowanie osób takich jak Stefania mogło wpłynąć na to, że diecezja tarnowska zasłynęła z liczby misjonarzy – i duchownych i świeckich.

W dodatku redagowanym przez Stefanię można też było znaleźć rozmaite informacje nt. roku liturgicznego, o świętych oraz o tym, czym żyła Ojczyzna.

Jeśli chodzi o jej życie osobiste, niektóre osoby zastanawiały się, czy osoba tak pobożna i religijna nie wybierze drogi zakonnej. Ona jednak na pytania o to odpowiadała zdecydowanie, że chciałaby się realizować w życiu rodzinnym, tak jak jej rodzice. Jeden młody człowiek był nią bardzo zainteresowany. Z wzajemnością. Snuli poważne plany. Wszystkie te marzenia przekreśliła wojna.

Co się wydarzyło?

- Po wybuchu wojny wraz z całym zespołem redakcyjnym opuściła Tarnów i udała się na wschód. Powróciła na początku 1940 r. Pracowała w drukarni na potrzeby diecezjalne. Była to działalność nielegalna. Wszyscy pracownicy aresztowani zostali w 1941 r. pod zarzutem działalności konspiracyjnej.Stefania spędziła rok w więzieniu w Tarnowie. Była okropnie maltretowana i bita w siedzibie gestapo przy ul. Urszulańskiej. Mimo tortur, których ślady nosiła do końca życia, m.in. w postaci blizn, nie załamała się psychicznie i nikogo nie wydała

27 kwietnia 1942 r. wraz z sześćdziesięcioma innymi więźniarkami Stefania przybyła w pierwszym transporcie polskich kobiet do Auschwitz.

W jaki sposób przeżyła obóz?

- Z licznych relacji świadków wynika, że wielokrotnie była gotowa oddać swoje życie. Przytoczę relację Heleny Panek, którą jeszcze 3 lata temu, 2 kwietnia 2018 r., udało mi się odwiedzić w Warszawie. Niestety zmarła 17 listopada 2020 r. Helena była koleżanką Stefanii. Przez wiele miesięcy przebywały razem w celi w tarnowskim więzieniu, potem razem trafiły do obozu. Pod koniec czerwca 1942 r. podczas prac polowych po raz pierwszy z Auschwitz uciekła więźniarka. Za karę wszystkie kobiety stały dwie doby na placu apelowym oczekując na zapowiedziane przez władze obozu dziesiątkowanie. Co dziesiąta miała zostać wyznaczona na śmierć. Kiedy Helena stojąc obok Stefanii mdlała ze strachu, usłyszała: „Nie martw się, Helenko, gdyby wyczytali twój numer, ja wystąpię z szeregu”. Było to powiedziane głośno, wobec wszystkich. Helena była przekonana, że Stefania dotrzymałaby słowa. Całe szczęście nie było to konieczne. Okazało się, że władze w Berlinie nie zgodziły się wówczas na dziesiątkowanie. Uważano to za cud.

W obozie Stefania opiekowała się chorymi i zaraziła się tyfusem. Ten fakt znacząco wpłynął na jej zdrowie. Została przeniesiona do szpitala obozowego. Na wiosnę 1943 r. pracowała już w szpitalu obozowym jako pielęgniarka – przydały się jej wówczas nabyte wcześniej umiejętności. Usługiwała ludziom ciężko chorym, narażając własne życie chrzciła noworodki, które wkrótce po urodzeniu miały być zamordowane.

Znała bardzo dobrze język niemiecki, dlatego po pewnym czasie została przez władze obozowe skierowana do pełnienia funkcji pisarki blokowej. To dawało jej dodatkowe możliwości pomagania współwięźniom. Nadal wspierała chorych. Miała dostęp do ewidencji korespondencji, co wykorzystywała do pomocy więźniarkom w nawiązywaniu kontaktu z rodzinami. Przy wypisywaniu chorych z rewiru na obóz Stefania kryła przed wypisem te kobiety, które były jeszcze bardzo słabe lub miały wyroki do karnych oddziałów, gdzie z pewnością czekałaby je śmierć. Ratowała też chorych podczas selekcji do zagazowania lub na zastrzyk fenolu. Wykreślała ich z listy lub zamieniała kartoteki osób przeznaczonych na śmierć na kartoteki zmarłych danej nocy więźniarek. Za te wszystkie działania groziła jej śmierć. Jak wynika z niezliczonych relacji, ocaliła w ten sposób bardzo wiele ludzkich istnień.

Kilka razy udało jej się sprowadzić do bloku księdza, więźnia z grupy męskiej, który pracował na obszarze rewiru kobiecego jako hydraulik. O tym, że jest on księdzem wiedziała tylko Stefania a potem te więźniarki, które mogły skorzystać z sakramentu pokuty. Z narażeniem życia przygotowywała koleżanki do przyjęcia komunii św. Była też jej szafarzem. Zakonsekrowane hostie, zaszyte w habicie, dostarczone zostały przez siostry zakonne z Pawiaka. Przygotowała też modlitewnik zawierający 11 pieśni i 8 modlitw. Zachował się on dzięki innej koleżance Stefanii, Annie Wajdowej.

Trzeba podkreślić, że miłość i altruizm okazywała Stefania wszystkim, niezależnie od religii i pochodzenia.

Czy mógłby Ksiądz przytoczyć jakieś przykłady?

- Są świadectwa np. jej stosunku do Żydów, jeszcze sprzed wojny. Wprawdzie w regionie, w którym mieszkała, nie było jakichś szczególnych napięć we wzajemnych relacjach tych społeczności ale wiadomo było, że w obecności Stefanii nie może być mowy o żadnych niestosownych uwagach czy żartach nt. Żydów. Wszelka nietolerancja czy ksenofobia były jej obce.

Już w Auschwitz, dzięki swoim szczególnym możliwościom związanym m.in. ze znajomością języka, nawiązywała kontakty z kuchnią i z dodatkowo zdobytych kartofli i warzyw organizowała tzw. Zupy Ojczyźniane. Dokarmiała tymi zupami wszystkich, których tylko mogła – i Polaków i Cyganów i Żydów.

Jest też świadectwo jej postawy wobec Niemców, związane już z momentem opuszczania obozu w czasie jego ewakuacji w styczniu 1945 r. Mimo ostrzału prowadzonego przez wycofujących się ale wciąż pilnujących więźniów Niemców, Stefanii wraz z pięcioma koleżankami w nocy 23 stycznia udało się opuścić Auschwitz. Na moście nad rzeką Sołą zobaczyły uciekającego żołnierza Werhmachtu, który pytał o drogę do Bielska. Jedna z kobiet chciała go zepchnąć do rzeki. Stanowczo sprzeciwiła się temu Stefania przypominając słowa „i odpuść nam nasze winy…”

Przeżyła wojnę ale nie przeżyła jej udręk…

- Po wydostaniu się z obozu poprzez Kęty, Andrychów, Kalwarię Zebrzydowską dotarła do domu rodzinnego do Woli Żelichowskiej. Wojna się skończyła.

Jesienią 1945 r. Stefania rozpoczęła studia na wymarzonej polonistyce w Krakowie. Była bardzo zdeterminowana, by je podjąć. Na uczelni – zachowała się na ten temat notatka – odczytano jej niezwykły talent pedagogiczny. Studiowała niestety tylko rok. Jej organizm był całkowicie wyniszczony, słabła coraz bardziej. Miała ciężką chorobę płuc, które według diagnozy lekarza „były dziurawe jak sito” oraz niezmiernie powiększone serce.

Bolesnym przeżyciem była dla niej śmierć matki w Uroczystość Bożego Narodzenia 1945 r. Spokojniej przyjęła zawód miłosny, który też nie został jej oszczędzony. Okazało się, że jej ukochany sprzed wojny ożenił się z kimś innym. Jak tłumaczył, myślał, że Stefania zmarła. Gdy dowiedział się, że żyje, porzucił swoją żonę i chciał związać się z dawną miłością. Ona jednak odmówiła w sposób zdecydowany, podkreślając, że nie weźmie na swoje sumienie dwóch grzechów.

Jesienią 1946 r. trafiła do szpitala klinicznego w Krakowie. Nie wiemy, jakimi drogami dotarło do niej lekarstwo przekazane przez jedną osobę uratowaną przez nią w obozie. Według słów ofiarodawczyni, mogło jej ono ocalić życie. Jednak okazało się, że to lekarstwo w szpitalu… ktoś ukradł! –„Widocznie bardziej go potrzebował niż ja” – miała powiedzieć Stefania ze spokojem.

Zmarła 7 listopada 1946 r. Jej pogrzeb odbył się 11 listopada. Od tego czasu każdego roku na pamiątkę tego wydarzenia odprawiana jest Msza św., w której uczestniczą liczni wierni. To rodzaj prywatnego kultu i pamięci o tej niezwykłej dziewczynie. Pamięć ta przetrwała próbę czasu.

Przez te wszystkie lata od czasu jej śmierci, ludzie ciągle mówili o konieczności rozpoczęcia jej procesu beatyfikacyjnego. Opinia dotyczące chrześcijańskiego autentyzmu jej życia trwa do dzisiaj. Wierni dbają o jej grób, uczestniczą, jak wspomniałem, w Mszach świętych w rocznicę jej pogrzebu, proszą przez jej wstawiennictwo o potrzebne łaski Pana Boga - o zdrowie, o pomoc w trudnościach; młodzi modlą się o pomyślne zdanie egzaminu dojrzałości, dostanie się na studia. Doczekała się m.in. takich określeń jak „Kwiat Powiśla Dąbrowskiego”, „ Brylantowe Serce”, „Nasza Patronka”, „Anioł Auschwitz”. Dodałbym jeszcze jedno: „Diament pośród popiołów” .

Dlaczego zatem na rozpoczęcie procesu trzeba było tak długo czekać?

- Każdy kolejny pasterz diecezji tarnowskiej miał świadomość sławy jej świętości i byłby szczęśliwy, gdyby udało mu się doprowadzić do beatyfikacji Stefanii Łąckiej. Potrzeba jednak było na to czasu, sił i środków. Z pewnością sytuacja powojenna nie sprzyjała takim działaniom a i później możliwości były ograniczone, m.in. ze względu na inne procesy beatyfikacyjne toczące się w diecezji tarnowskiej. Mimo wszystkich niedogodności temat ten był stopniowo podejmowany. Udało się doprowadzić do beatyfikacji m.in. Karoliny Kózkówny i ks. Romana Sitki oraz kanonizacji bł. Kingi. Teraz przyszedł czas na Stefanię Łącką.

26 lipca br. po zasięgnięciu opinii KEP i otrzymaniu zgody Kongregacji ds. Kanonizacyjnych w Rzymie biskup tarnowski wydał edykt rozpoczynający jej proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny . Pierwsza uroczysta sesja tego procesu odbyła się w bazylice katedralnej w Tarnowie w uroczystość Narodzenia NMP, 8 września 2021 r. Od tego czasu Stefanii przysługuje tytuł Sługi Bożej.

Teraz naszym zadaniem jest zbieranie kolejnych świadectw, dokumentów oraz znaków nt. jej osoby i świętości. Spuścizna jest ogromna. Całość będzie przedmiotem analizy specjalnej komisji powołanej przez biskupa tarnowskiego Andrzeja Jeża.

Jakie materiały udało się już zgromadzić?

- Do tej pory zgromadziliśmy ponad 4 tys. stron wydruku rozmaitych zeznań, pism dotyczących Stefanii Łąckiej, pisanych przez Łącką ( jest autorką ok. 700 artykułów), pisanych przez jej współwięźniarki czy znajomych . Nowe dokumenty dotyczące jej osoby wciąż się pojawiają.

Wiele relacji współwięźniarek Stefanii w formie pisemnej ocalił od zapomnienia ks. prałat Jan Marszałek, były więzień Dachau i budowniczy kościoła MB Fatimskiej w Tarnowie. Dysponujemy też świadectwami byłych więźniów zgromadzonymi w archiwum Muzeum Auschwitz.

Większość świadków jej życia już nie żyje lecz dzięki pomocy specjalistów różnych dziedzin udaje mi się docierać do niektórych żyjących jeszcze osób. Zbieramy też, zwłaszcza dzięki pomocy nauczycieli, relacje tzw. „ze słyszenia”, przekazywane przez synów i córki bezpośrednich świadków.

Czy są świadectwa łask za jej wstawiennictwem?

- Tak, są spisane w specjalnej księdze łask. Będą przedmiotem badań. Czekamy też na kolejne świadectwa. Przygotowany został specjalny obrazek z podobizną Stefanii Łąckiej i modlitwą za jej wstawiennictwem do prywatnego jej odmawiania. Jeśli ktoś taką łaskę otrzyma, bardzo prosimy o pisemne powiadomienie postulatora.

Co nam dziś mówi postać Stefanii Łąckiej?

- Była osobą konsekwentnie naśladującą Chrystusa, każdego dnia, poprzez trudy i niedogodności, aż do końca. Można ją nazwać świętą dnia codziennego. Modliła się, pomagała innym, dawała świadectwo wiary, budowała wspólnotę Kościoła ale również wspólnotę ogólnoludzką, ponad wszystkimi podziałami. Ważne jest też jej misyjne przesłanie.

Stefania może nam uświadamiać, jak ważny jest sakrament chrztu. Pisała o tym w licznych artykułach Podczas pobytu w obozie chrzciła z narażeniem życia dzieci skazane na śmierć. Apostolstwo chrztu jest wyzwaniem dla współczesnych rodzin, które zwlekają z udzieleniem tego sakramentu swoim dzieciom, albo też nie chrzczą ich wcale. Stefania była w tej sprawie bardzo konsekwentna.

Jest też przykładem tego, jak zachować godność i człowieczeństwo, w najgorszych okolicznościach poniżenia. Wydaje się, że dużo się dziś mówi o godności człowieka, często jednak w sposób zakłamany, negując wartość życia osób nienarodzonych i najsłabszych.

W XX wieku teologowie i kanoniści wypracowują nową koncepcję męczeństwa, „ex aerumnis carceris”. Termin ten oznacza śmierć – nie nagłą lecz powolną, z powodu udręk, wycieńczenia, prześladowań w więzieniu czy łagrze. Ważna w tym kontekście jest gotowość na przyjęcie śmierci, co jest wyrazem wiary oraz gotowości na przyjęcie prowadzącego do śmierci cierpienia. Tę gotowość miała w sobie Stefania Łącka.

Jak wszyscy czujemy, Stefania Łącka realizowała cnotę wiary, nadziei i miłości w stopniu większym niż inni wierni. Czy w stopniu heroicznym? – zdecyduje Stolica Apostolska.

KAI/dm

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Polska dziennikarka katolicka błogosławioną?
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.