Porażająca diagnoza arcybiskupa Jędraszewskiego
Laicyzacja młodzieży - i nie tylko - jest tak szybka, że nie da się jej już pomijać opowieściami o tym, że młodzi zatęsknią i wrócą do Kościoła. Tyle, że ostatnie diagnozy arcybiskupa Marka Jędraszewskiego są z perspektywy Kościoła jeszcze bardziej dramatyczne.
To, że młodzież odeszła od Kościoła jest faktem obiektywnym. Z tym nie da się polemizować. Jedyne, co można zrobić, to szukać przyczyn tego zjawiska. Nie, nie zamierzam twierdzić, że są one łatwe do zdiagnozowania. Jest ich wiele, różnorodnych, część związanych z polską sytuacją, część z sytuacją na świecie, jedne z przyczyn są związane ze zmianami obyczajowymi, z modelem komunikacji - czyli można powiedzieć, że są niezależne od Kościoła czy szerzej instytucji religijnych (bo kryzys, o jakim mowa dotyka wszystkich wyznań i religii w świecie zachodnim), inne są bardziej związane z konkretną sytuacją katolicyzmu w Polsce i na świecie. I nie chodzi tylko o skandale seksualne (choć nie wolno ich lekceważyć), ale także o wyraźny brak modelu komunikacji odpowiedniego w czasach wirtualu i mediów społecznościowych, o brak adekwatnej odpowiedzi na intelektualne wyzwania, jakie niesie ze sobą współczesna nauka, o uwikłanie w romans z populistami części środowisk katolickich, a także o postępującą irracjonalizację przekazu religijnego. W Polsce można i trzeba dodać do tego wyraźny przechył Kościoła hierarchicznego w kierunku jednej opcji politycznej, brak przemiany mentalności wobec ofiar przemocy nie tylko seksualnej w Kościele, a także niezdolności do szukania nowych metod zarówno ewangelizacji jak i duszpasterstwa.
Tak sformułowana diagnoza nie zrzuca całej odpowiedzialności na Kościół, ale wskazuje także na słabości z Nim i z Jego działaniem związane. Unikanie ich, udawanie, że za nic nie odpowiadamy, że za wszystko odpowiadają media, wirtualna rzeczywistość i głębokie wejście w nią młodszego (ale przecież nie tylko) pokolenia czy wrogie siły, wbrew pozorom wcale nie jest obroną Kościoła, a raczej - jeśli wmyśleć się w te tezy dokładniej - to jeszcze bardziej pogrąża wspólnotę wiary. Smutnym przykładem takiej wypowiedzi jest fragment wywiadu, jakiego arcybiskupa Marek Jędraszewski udzielił w minionym tygodniu Radiu Kraków. Metropolita krakowski przyznał, że proces laicyzacji rzeczywiście zachodzi (to i tak postęp), ale uznał, że nie można za niego winić czy czynić odpowiedzialnym Kościoła. Winę ponosi - zdaniem arcybiskupa - „to, co się obecnie dzieje”. - Nie tyle Kościół wpłynął na to, co się dzieje w Kościele, jeśli chodzi o frekwencje na mszach świętych, obecność młodzieży. Kościół stał się ofiarą tego wszystkiego, co się dzieje - zaznaczał arcybiskup Jędraszewski.
I szczerze mówiąc zastanawiam się, czy metropolita krakowski ma świadomość, że tego rodzaju opinia jest dla Kościoła bardziej zabójcza i krytyczna, niż diagnozy formułowane przez liberalne i laickie media? Wynika z niej bowiem zupełnie wprost, że Kościół - zdaniem metropolity - nie jest już aktywnym podmiotem działania, nie ma wpływu na ludzi, jego zachowania, postawy, duszpasterskie programy są w istocie bez znaczenia, bo i tak odpowiedzialne za wszystkie wyniki jest „to, co się dzieje”. To w istocie powtórzenie, tyle że chyba nieświadome, diagnozy prof. Tomasza Polaka, który od dawna przestrzega, że Kościół jest w „dryfie”, w „biegu jałowym”. Jest przedmiotem wydarzeń, a nie jest ich kreatorem. I szczerze mówiąc to jest zarzut jeszcze mocniejszy, choć nieświadomy, niż te, które kierują wobec Kościoła media.
Nie kwestionuje przy tym faktu, że część z diagnozy arcybiskupa jest prawdziwa. Wirtual pożera rzeczywistość spotkania, media oddziaływują na młodych. Tyle, że odpowiedzią nie powinno być stwierdzenie - nic od nas, jako instytucji nie zależy, jeśli ktoś ma coś zrobić - to jedynie rodzice (tak, tak odpowiedzialność za budzenie wiary została złożona na rodziców). Oczywiście mamy sporo w tej sprawie, jako rodzice do zrobienia, ale uznanie, że kryzys wiary wśród młodych nie ma nic wspólnego z sytuacją instytucji Kościoła, bynajmniej nam nie pomaga. Tak jak nie pomaga w budzeniu wiary szukanie winnych w innych, w onych, a nie także w błędach i zaniedbaniach Kościoła. Nie widać też żadnych argumentów za tym, by tego rodzaju diagnoza (winni są inni, my nic nie mamy sobie do zarzucenia) miała w jakikolwiek sposób sprzyjać reformie duszpasterstwa, katechezy czy ewangelizacji. Młodsze pokolenia są odmienne od starszych, inne są modele komunikacji, ale to do nich jesteśmy posłani i jeśli uznamy, że i tak nic się nie da zrobić, to stracimy także tych, którzy jeszcze w Kościele są.
Słowa pocieszenia, obrony Kościoła, jakie kieruje arcybiskup Jędraszewski do opinii publicznej czy do katolików, w istocie są Jego pogrążaniem. I nie chodzi tylko o to, że usypiają, odbierają wolę działania, ale także dlatego, że na głębokim poziomie odbierają jakąkolwiek nadzieję na zmianę. Jeśli nic nie możemy, jeśli winę ponosi rzeczywistość obiektywna, to jedynym, co zostaje jest - by posłużyć się tytułem książki prof. Jacka Bartyzela - „umierać, ale powoli”.
Skomentuj artykuł