Trzy złote rady na wrzesień
Mówi się, że wrzesień to drugi styczeń. Jest w nas nowa energia, motywacja, jakby to był drugi nowy rok. Dla sporej części społeczeństwa wrzesień jest wyzwaniem – powrót do szkół wpływa nie tylko na uczniów, rodziców i nauczycieli. Jak oswoić i przeżyć wrzesień, żeby w październiku dobrze go wspominać?
Pierwsza złota rada brzmi: dwa priorytety. Motywacja, która płynie z poczucia, że oto zaczął się „nowy rok”, jest mocna i często zachęca do robienia, ile wlezie. Kalendarz zniesie wszystko! Widzę taki entuzjazm najbardziej w dzieciakach – natychmiast chcą skorzystać ze wszystkich propozycji, z którymi puka do nich świat, i zapisać się na judo, szermierkę, kurs programowania, warsztaty ceramiczne, jazdę konną, kurs introligatorski i jeszcze na lekcje origami, bo tam zapisała się najlepsza przyjaciółka. My, dorośli, nie mamy wcale inaczej i kochamy we wrześniu robić plany i postanowienia: codziennie ćwiczyć, trzy razy w tygodniu na siłownię, soboty z przyjaciółmi, raz w miesiącu góry, lekcje języka, żeby wreszcie zacząć mówić, i kurs gry na ukulele, które kurzy się na szafie.
Mniej więcej do listopada życie zweryfikuje nasze pomysły na siebie i najczęściej zrobi to boleśnie, zostawiając rozczarowanie i niesmak, że znowu się nie udało.
A przecież może się udać, gdy do talii kart, którymi gramy od stycznia, dobierzemy nie pięć, tylko dwie. Dwie nowe rzeczy, albo dwie stare wytypowane na górę listy, do zajmowania się przede wszystkim, zanim będzie po wszystkim. Sama we wrześniu przeżywam zazwyczaj najazd świeżutkich pomysłów i mam specjalny notes, w którym spokojnie je zapisuję. A potem daję im chwilę i uważnie się przyglądam, żeby wybrać zwycięzcę, który zostanie moim numerem jeden w kalendarzu bez konieczności rzucania wszystkiego innego, co na razie ten kalendarz wypełnia. Jedna nowa rzecz zawodowa, jedna nowa rzecz osobista – na tyle oceniam swoje możliwości. Doświadczenie mówi mi, że skupiając się na jednej rzeczy, jestem o wiele skuteczniejsza i szybciej mogę przejść do realizowania kolejnego pomysłu z listy. Poczucie sukcesu, które daje zakończenie projektu, staje się siłą napędową do podjęcia kolejnego – i tak się to ładnie kręci aż do stycznia.
Druga złota rada to łagodność. „Z łagodnością prowadź swoje sprawy” – podpowiada Syrach i naprawdę ma chłop rację. Łagodność nie oznacza bowiem ani braku determinacji, ani uległości i ustępliwości. Oznacza, że nieustannie pamiętam, że sama jestem człowiekiem i inni ludzie są ludźmi – i że jedną z naszych zasadniczych ludzkich cech jest niedoskonałość. Łagodność mówi: nie gniewaj się na ludzi i na świat, gdy jedno i drugie nie spełnia oczekiwań. Nie gniewaj się na siebie, gdy ty nie spełniasz swoich własnych oczekiwań. Patrz z miłością, czyli zawsze na początku zakładaj, że intencje były dobre, szukaj rozwiązań zamiast winnych, a gdy pytasz, dlaczego – zacznij od prawdziwego wysłuchania i zrozumienia sensu, który kryje się w odpowiedzi.
Łagodność niesie ze sobą umiejętność wybaczania – przede wszystkim sobie, gdy plan przerósł twoje możliwości, gdy podjęta decyzja nie była dobra, gdy jakaś twoja słabość zamieniła planowane zwycięstwo w porażkę. Nie chodzi tu o pobłażliwość i odpuszczanie – ale o to, by umieć także na siebie patrzeć z miłością i nie być dla siebie złym ojcem, który surowo karze niedoskonałości i używa wyłącznie negatywnych słów: beznadziejny, do niczego, głupi, naiwny, bez szans.
Wrzesień to idealny czas, by ćwiczyć łagodność – zwłaszcza dla tych, którzy mają dzieci lub z nimi pracują.
Trzecia złota rada – dbanie o swój dobrostan w małych krokach. Dobrostan to rzecz często mylona ze wygodnictwem i egoizmem i równie często łączona z osławioną asertywnością, a przez część katolików niestety przeciwstawiana duchowi służby i poświęcenia siebie bez reszty. A podstępny wrzesień wcale tu nie pomaga i cichaczem zachęca nas, żeby rzucić się w wir zadań i działać, działać najlepiej bez przerwy, bo odpoczynek należy się po śmierci.
Sztuka polega jednak na tym, żeby nie umierać każdego wieczora. By mieć w życiu źródła mocy, które napełniają nas, żebyśmy mogli napełniać innych.
Nie będzie dobrze służył ktoś, kto ze zmęczenia staje się zgorzkniałym, marudnym, przewrażliwionym i niechętnym sługą wszystkich. Nie chodzi też jednak o to, by poświęcać większość czasu na dbanie o własną wygodę i rozrywkę. Na dłuższą metę grozi to zapadnięciem się w miękki niebyt na wygodnej kanapie i marzeniem o coraz większych wyzwaniach, by zrekompensować sobie brak prawdziwych działań.
By dbać o siebie w małych krokach, nie można ignorować siebie i czerwonych alarmów, które wysyła nam organizm. I gdy alarm się włącza, udać się szybko do źródła mocy i doładować baterię, która niebezpiecznie już miga. To miganie znaczy u jednych, że zaraz wybuchną, a u innych, że się wyłączą, a od jednego i drugiego zazwyczaj dzieli nas tylko jeden mały krok. Krok w przód ku niechybnej zagładzie albo krok w tył do źródła mocy i w stronę spokoju i ogarnięcia. Dbanie o siebie to robienie we właściwym momencie kroku we właściwym kierunku.
Co może być takim źródłem mocy? Czasem zwykłe zjedzenie śniadania, spokojny kwadrans z kawą, dziesiątka różańca, mały spacer, adoracja, chwila rozmowy z kimś uśmiechniętym, telefon do przyjaciela, słuchanie pozytywnej muzyki. Każdy ma swoje – rzecz w tym, by je znać.
I tak właśnie można całkiem nieźle przeżyć aktualnie nam panujący wrzesień, żeby nie przepłynął nam przez palce w pędzie codzienności.
Skomentuj artykuł