Wenezuela: przemoc i handel ludźmi
Dramat handlu ludźmi i przemocy w Wenezueli jest konsekwencją tego, że niektórzy zamiast myśleć o dobru ludzi, myślą o swoich interesach i gardzą godnością osoby - mówi ordynariusz San Cristóbal, odnosząc się do kryzysu jaki przeżywa ten kraj. Tymczasem władze nie reagują na te problemy.
Biskup Mario Moronta w wywiadzie dla Radia Watykańskiego z jednej strony zwraca uwagę, na ogromną wiarę ludzi. Pracę kolumbijskich i wenezuelskich duchownych i świeckich przyrównuje do cudu rozmnożenia chleba. Bez wytchnienia pomagają wszystkim potrzebującym i migrantom, których jest co raz więcej.
Z drugiej jednak strony, na przykład sytuacja na granicy Wenezueli z Kolumbią, która wynosi ponad 2 tys. kilometrów, jest katastrofalna. Odcinek ten jest w pewnym sensie ziemią niczyją, gdzie od lat swoje korzenie zapuszczają partyzanckie bojówki.
- W strefie przygranicznej mamy problem obecności grup partyzanckich i band paramilitarnych, to one mają kontrolę nad terytorium. Na dodatek są chronieni przez jednostki rządowe.
Zarówno wobec ludzi jak i Kościoła używają przemocy - stwierdził bp Moronta. - Księża i świeccy non stop dostają pogróżki. Grupy paramilitarne wprowadziły pewien rodzaj godziny policyjnej, aby pokazać, kto tu rządzi, ustalając, że Msze św., uroczystości i spotkania grup duszpasterskich mają się odbywać o określonych godzinach. Dochodzi do wielu morderstw, które dokonywane są w bestialski sposób. Podrzyna się gardła, obcina głowy a potem ciała wystawia na widok publiczny, aby przestraszyć ludzi. Dodatkowo spotyka się grupy mafijne, które mają związki nie tylko z przemytem narkotyków, ale także handlem ludźmi. Nie tylko na granicy z Kolumbią, czy Brazylią. Wiele kobiet i dziewczyn zostaje przerzuconych na Karaiby, do miejsc nazywanych rajem turystyki seksualnej. Dziewczynom zabiera się paszporty i stają się niewolnicami. Nie ma żadnego szacunku do godności osoby ludzkiej. A nasze władze nic z tym nie robią.
Skomentuj artykuł