Whitney Houston miała w sobie coś Bożego, chociaż nie zawsze śpiewała o Bogu
O Whitney Houston często mówiło się, że ma w sobie coś Bożego, chociaż nie zawsze śpiewała o Bogu. Intrygowała mnie ta postać, ponieważ miałam podobne odczucia. Nie pomyliłam się. Kiedy przeczytałam książkę o niej, okazało się, że uwielbiała się modlić w pustych kościołach i czytać Pismo Święte, zwłaszcza List do Filipian.
Muzyka jest bardzo ważną przestrzenią, która oddziałuje na emocje i życie. Właściwie można powiedzieć, że bez niej trudno żyć. Nie bez powodu wiele osób lubi pracować, odpoczywać czy podróżować, słuchając muzyki, a w przestrzeni sacrum od wieków powtarzane jest powiedzenie, że "kto śpiewa, dwa razy się modli".
Od najmłodszych lat bardzo mocno odczuwałam w głębi duszy Bożą obecność, która towarzyszyła mi każdego dnia. Nie umiałam tego wytłumaczyć i nie do końca rozumiałam. Wiedziałam, że Bóg jest i bardzo Go kocham. Ciągnęło mnie do Niego. Z przekazu mojej mamy wiem, że dużo na ten temat dyskutowałam. Potem w moim życiu pojawił się sport. Chciałam nawet uprawiać go zawodowo, ale wybrałam muzykę. Pewnego dnia pod wpływem rozmowy z pewnym muzykiem, który powiedział, że powinnam spróbować śpiewać jazz, kupiłam płyty winylowe z nagraniami w tym gatunku muzycznym, chociaż nie lubiłam takiej muzyki. Wybrałam głównie wokalistki czarnoskóre. Podczas słuchania nagrań Mahalii Jackson, która jest legendą i ikoną jazzu, choć śpiewała głównie muzykę gospel, nagle poczułam coś bardzo głębokiego. W tym momencie zaczął się mój zwrot w stronę jazzu i gospel. To jest paradoks, którym Pan Bóg często się posługuje.
Ludzkie serca podobne są do kwiatów, które kwitną i tworzą ogród
Potem odkryłam przepiękną pieśń This is my feith ("To jest moja wiara"), którą Mahalia Jackson napisała do etiudy e-dur Fryderyka Chopina. Byłam tą jej inspiracją niesamowicie zaskoczona, a jeszcze większe wrażenie ten song zrobił na mnie, kiedy zgłębiłam jego treść: opowiada o tym, że ludzkie serca podobne są do kwiatów, które kwitną i tworzą ogród. Nie wiedziałam wtedy, że za kilkanaście lat spełnię swoje dziecięce marzenie i wstąpię do Świeckiego Zakonu Karmelitów Bosych. Uczyniłam to pod wpływem lektury "Pieśni duchowej" św. Jana od Krzyża. Już po przeczytaniu fragmentu pomyślałam sobie, że to jest właśnie mój świat. Poruszanie się w przestrzeni głębi duszy jest mi bardzo bliskie. Odtąd wszystko, co czytam i czym się karmię poprzez modlitwę, jest coraz głębsze i ma wpływ na moje duchowe i artystyczne życie. Nie można bowiem oderwać ducha od fizyczności. Jeśli następuje rozwój duchowy, automatycznie przenosi się on na sposób myślenia, a to z kolei wpływa na sposób śpiewania. Praca nad uporządkowaniem wewnętrznym znajduje swój oddźwięk w wypowiadaniu się, zwłaszcza w interpretacji. Muzyka jest wspaniałą przestrzenią do realizacji tej możliwości, ale trzeba pamiętać, że powołanie jest darem. Nie sposób opisać, jakie piękno poprzez nią można przekazywać do ludzkich serc, wspomagając się łaską i błogosławieństwem.
Niewątpliwie przynależność do Świeckiego Zakonu Karmelitów Bosych i zapoznanie się z duchowością św. Jana od Krzyża i św. Teresy z Lisieux bardzo pogłębiły moje relacje z Bogiem. "Karmel" to specyficzna duchowość, przede wszystkim mistyczna, co bardzo mi odpowiada, ponieważ sięga do głębi, którą czułam od dziecka. Dzięki niej moje słowa zaczynają być przestrzenne i są inaczej śpiewane. Dzieje się tak, ponieważ przechodzą przez Ducha Bożego, którym nieustannie się karmię. Zawarta w nich głębia jest nieskończona, ponieważ Bóg ma nieodgadnioną i nieodkrytą naturę. Nie sposób przecież wyobrazić sobie wieczności ani szczęścia, które nigdy się nie kończy. Mistyka polega na tym, że jeśli takie myśli są omadlane, wówczas Bóg sprawia, że można je przenieść w przestrzeń muzyki.
Bożą cudowność udaje mi się wyśpiewać, kiedy rezygnuję z własnego ja i oddaję się Bogu. Nie może być inaczej, ponieważ Jemu wszystko się udaje. On prowadzi nuty i dźwięki. Kiedy tak się dzieje, czuję, że zostały one przefiltrowane przez Ducha Bożego, mają bowiem swoiste alikwoty, wymiar, którego do końca nie zrozumiemy. Śpiewanie tekstów gospelowych jest łatwiejsze, ponieważ one bezpośrednio mówią o Bogu. Tylko On wie, czy dzięki nim ludzie się odnajdują. Drogi powrotu do Niego są bardzo różne, koncert jest tylko jedną z nich. Wiem o tym, ponieważ często słyszę od moich słuchaczy, że pamiętają mój występ sprzed wielu lat, co świadczy o tym, że muzyka przyczynia się do głębszych przeżyć i zostaje w ludzkich sercach na długo. Jeszcze większą satysfakcję mam wówczas, kiedy podobny efekt udaje mi się uzyskać, śpiewając świeckie piosenki. Zawsze proszę Boga, żeby prowadził mnie podczas koncertów, ponieważ kiedy treść jest przesączona przez Ducha Świętego, zupełnie inaczej zostaje przekazana.
Whitney Houston miała w sobie coś Bożego, chociaż nie zawsze śpiewała o Bogu
Przykładem niech będzie Whitney Houston, o której często mówiło się, że ma w sobie coś Bożego, chociaż nie zawsze śpiewała o Bogu. Również mnie intrygowała ta postać, ponieważ miałam podobne odczucia. Nie pomyliłam się. Kiedy przeczytałam książkę o niej, okazało się, że uwielbiała się modlić w pustych kościołach i czytać Pismo Święte, zwłaszcza List do Filipian. Zresztą podczas koncertów na jej szyi bardzo często można było zauważyć krzyżyk. Chcę przez to powiedzieć, że także śpiewanie świeckich treści może mocno poruszyć słuchaczy, co samo w sobie już jest Boże. Bo Bóg jest pięknem, dobrem, miłością. Nie chodzi o to, żeby ludzi "nakręcać" poprzez emocje, bo one mijają, ale za sprawą przekazywanych treści dotrzeć do głębi. Czasami czuję, jak Bóg podczas wykonywania jazzowych utworów prowadzi mnie do publiczności. Jestem Mu bardzo wdzięczna, że mogę się nimi posłużyć. My nie wiemy, jakie słowo dociera do danego człowieka, ale On już tak. Dlatego rezygnacja z własnego ja to najlepszy sposób na przekazanie boskości i cudowności.
Do budowania postawy miłości zarówno w życiu, jak i na scenie czerpię głównie z Eucharystii, na którą staram się uczęszczać codziennie. Uwielbiam podczas niej śpiewać psalmy, co - przyznam - nie jest wcale łatwe. To dla mnie rodzaj osobistej modlitwy, poprzez którą wyrażam uwielbienie i wdzięczność. Kiedy śpiewam, moje serce w sposób szczególny tęskni do Boga, w którym znajduje prawdę, zrozumienie i odpocznienie.
Cały czas łączę świat karmelitański z tym, co robię na co dzień. Nie tylko w muzyce, bo św. Teresa z Lisieux dawała przykład, jak można to robić, jedząc obiad, gotując czy ubierając się - wszystko należy czynić z Bogiem, ponieważ w Nim żyjemy. W każdym uderzeniu naszego serca jest życie, dlatego powinno ono bić dla Bożej chwały. Takie poznanie zyskałam dzięki "karmelowi". Jednocześnie mam poczucie, że im więcej wiem, tym jestem mniejsza.
Ewa Uryga - polska wokalistka jazzowa, popowa, soulowa i gospelowa.
Artykuł pochodzi z dwumiesięcznika "Głos Ojca Pio".
Skomentuj artykuł