Życie w tukulach

Życie w tukulach
Wieś była skupiskiem bezładnie rozrzuconych chat, których urok tkwił w okrągłych kształtach i stożkowych dachach. Sklecone z gałęzi nie miały okien, a koślawe deski zakrywały niskie wejścia. (fot. joodmc / flickr.com)
Logo źródła: Dziennik Polski Krystyna Słomka / slo

Przemierzając setki kilometrów urzekającej pięknem etiopskiej ziemi mijaliśmy pola uprawne, pastwiska, niewyobrażalnie ubogie wioski. Dla nas, ludzi Zachodu, jawiły się obrazem wartym uwiecznienia na fotografii, przeto zatrzymywaliśmy się przy orce sochą z zaprzężoną krową, czy pracach żniwnych z użyciem kilkadziesiąt lat temu zarzuconych u nas sierpów. Mimo, iż każdy kilometr przynosił nowe doznania, od kilku dni bez skutku wypatrywałam typowych dla północnych regionów kraju tukuli. Aż wreszcie...

Tego dnia, minąwszy porośnięte akacjowymi zagajnikami wzgórze, zobaczyliśmy zabudowania niewielkiej wioski. Słońce wisiało nad naszymi głowami, a z bezchmurnego nieba lał się żar. Wybrzuszające się dookoła pagórki porastał sponiewierany suszą busz. Zryta sochami pod nowe zasiewy ruda ziemia, uprzednio wypalona i oczyszczona z uschniętych badyli, wydzielała swoisty - pomieszany ze spalenizną - zapach.

Wieś była skupiskiem bezładnie rozrzuconych chat, których urok tkwił w okrągłych kształtach i stożkowych dachach. Sklecone z gałęzi nie miały okien, a koślawe deski zakrywały niskie wejścia. Zajęte gospodarstwem kobiety niespiesznie wykonywały codzienne czynności, dzieci gnały stadka bydła o długich rogach i zapadniętych bokach, a równie wychudzone psy snuły się wokół zabudowań w poszukiwaniu choćby skrawka cienia.

DEON.PL POLECA

Widok obcych zakłócił życie wioski, i w krótkiej chwili otoczyła nas spora gromada. Czarne oczy patrzyły z zaciekawieniem. Jedne należały do kobiet o ładnych, pociągłych twarzach, inne do dzieciaków, które, o dziwo, nie dopominały się podarków, choć niejednokrotnie sięgające im zaledwie pasa odzienie świadczyło o ubóstwie.

Cylindryczne tukule i stożkowe ich dachy dobrze opierają się wiatrom i ulewnym deszczom. Szkielet takiej chaty tworzą wbijane gęsto w ziemię żerdzie, które wieśniacy przeplatają trzciną lub wikliną. Gotową konstrukcję nakrywają zadaszeniem z dostępnego w okolicy materiału: trzciny, słomy lub trawy, przymocowując do zbiegających się u szczytu strzechy gałęzi. Dla zabezpieczenia przed chłodem i robactwem szpary w ścianach uszczelniają gliną, krowimi odchodami, błotem i słomą, niekiedy je bielą.

Chatę, której średnica zazwyczaj nie przekracza pięciu metrów, zamieszkuje liczna rodzina pospołu z domowymi zwierzętami. Wspólne bytowanie zazwyczaj wygląda tak, że prawą część izby zajmuje rodzina, lewą - żywy inwentarz. Odbywa się to z korzyścią dla jednych i drugich: zwierzęta są zabezpieczone przed drapieżnikami, mieszkańcom zaś nocą jest z nimi cieplej. Bydło na noc pozostawia się często pod gołym niebem, dla ochrony przed hienami grodząc je gałęziami kolczastych krzewów.

We wnętrzu jednego z tukuli, prócz legowisk na podwyższeniach z ubitej, nakrytej skórami kóz albo kocami ziemi, kilku prymitywnych stołków, dużego, służącego za stół kamienia i kilku podstawowych naczyń kuchennych, nie dojrzałam żadnych sprzętów. Na ścianach i hakach pod strzechą wisiały zwierzęce skóry, ubrania, plastikowe pojemniki na wodę oraz inne potrzebne przedmioty, umieszczone tam dla oszczędności skromnej powierzchni chaty. Nad paleniskiem zajmującym jej środek bulgotała w kociołku strawa; z braku okien dym ścielił się po izbie, co skutecznie odstraszało natrętne owady.

W wiosce było jeszcze coś, co przykuło naszą uwagę: rozległe klepisko służące za wspólną młockarnię. Nie byłoby w nim nic ciekawego, gdyby nie sposób, w jaki je wykorzystywano.

Etiopskie rolnictwo zatrzymało się na poziomie z zamierzchłej przeszłości, a mimo to ludzie doskonale radzą sobie bez maszyn, których nigdy nie widzieli. W przypadku młocki, przez rozrzucone na ziemi zboże tam i z powrotem przeganiają woły, które wydeptują z niego ziarno, to zaś dla oczyszczenia z plew kobiety - na wietrze - podrzucają szeroką szuflą. Po młocce ziarno trafia do stojących w pobliżu tukuli spichrzów - dziwnych konstrukcji wyglądających jak dwumetrowe jaja, ale z uciętym czubem, uplecionych jak wiklinowe kosze, lecz z grubszych gałęzi. Zadaniem tych magazynów, przykrytych dachem jakim zwieńczono chaty mieszkalne, oblepionych wewnątrz i zewnątrz mieszaniną gliny i bydlęcego łajna, stawianych na gładko toczonych kamieniach, jest ochrona zboża przed wszelkiego rodzaju robactwem, myszami, termitami. Do zabezpieczonych schowków dostają się wszak muchy i chrząszcze zbożowe, dlatego część zapasów rolnicy przechowują w skórzanych workach, wieszanych w tukulu na żerdziach.

Mielenie zboża przy pomocy zaimprowizowanych żaren też wydaje się czynnością na tyle nieskomplikowaną, że znaną naszym odległym przodkom: wysypane na gładki kamień ziarno należy rozcierać trzymanym w drugiej ręce mniejszym kamieniem. A chociaż praca to ciężka, należy do obowiązków kobiet...

Każdego dnia obserwowałam trudne życie niedożywionych wieśniaków, którym etiopski Kościół uświadamia, iż ubóstwo ich jest wolą Boga, i winni znosić je z pokorą. Chyba tylko dlatego, pomimo głębokiej częstokroć nędzy, bywają pogodni, tudzież zadowoleni z nader skromnych darów Opatrzności.

Źródło: Życie w tukulach, www.dziennikpolski24.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Życie w tukulach
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.