"Obiecałeś, księże Janie, błagam, uproś" [ŚWIADECTWO]
Pada hasło "czerniak oka". Modlę się cały czas, modlą się rodzina i znajomi. Nagle doznaję jakby olśnienia - ks. Jan Kaczkowski, przecież obiecał, że na tyle, na ile będzie to możliwe… będzie się za nami wstawiał u Ojca. Wiem, jeszcze nie święty, ale dla mnie święty już za życia.
13 VI 2016 roku miałam zabieg korekcji zeza. Była to już moja trzecia taka operacja w życiu. Ponieważ oko jest niewidzące i bez szans na zmianę tego stanu, była ona bardziej kosmetyczna niż lecznicza.
Gdy tylko wywieziono mnie z sali pooperacyjnej, lekarka, która wykonywała zabieg, poinformowała mnie, że wraz z drugą lekarką zaniepokoiły się zmianą, którą mam w tym oku. Nazwała to wypukłym, zaczernionym guzem. Poleciła szybką diagnostykę.
Podczas wizyty kontrolnej pooperacyjnej otrzymałam od tejże lekarki skierowanie do kolejnego szpitala celem diagnostyki tej zmiany z opisem: guz, nowotwory. Tu już byłam przerażona. Tym bardziej, że lekarka zasugerowała, aby nie czekać nawet na wygojenie oka, tylko niezwłocznie diagnozować, bo "nie wiadomo co to jest".
Niestety w kolejnym szpitalu okazało się, że na badania diagnostyczne można dostać się tylko przez poradnię przyszpitalną, a tam terminy… na rok 2018.
Udaję się więc na wizytę prywatną, do okulistki, która ma być w posiadaniu urządzenia, które wykonuje USG oka. Na miejscu okazuje się, że rejestratorka się pomyliła i takowego badania nie wykonują. Korzystam więc z tego, że mam umówioną wizytę. Lekarka wygląda na mocno wystraszoną tym, co widzi w moim oku, powtarza obawy poprzedniczki, kieruje do znajomego lekarza, który pracuje w klinice okulistycznej na oddziale nowotworów. Pada hasło: "czerniak oka". Nie myślę już logicznie, nerwy i stres robią swoje. Myślę o moich dzieciach: 3 i 11 lat i czuję, jak ogarnia mnie rozpacz.
Umawiam się z poleconym lekarzem za 5 dni. Koszmarnych pięć dni, które ukazują mi całą moją marność i słabość. Widzę aż za bardzo, jak małej wiary człowiekiem jestem i jak niewiele z tego, w co wierzę, potrafię przełożyć na rzeczywistość w chwili trudnej i niepewnej.
Modlę się cały czas, modlą się rodzina i znajomi. Wołam do wszystkich moich "sprawdzonych" świętych o wstawiennictwo, do Boga o nadzieję… W noc przed wizytą nie śpię, różaniec, koronka do Bożego Miłosierdzia.
Nagle doznaję jakby olśnienia - ks. Jan Kaczkowski, przecież obiecał, że na tyle, na ile będzie to możliwe… będzie się za nami wstawiał u Ojca. Wiem, jeszcze nie święty, ale dla mnie święty już za życia. Cudowny święty czasów moich, wierzę głęboko, że to tylko kwestia czasu, gdy zostanie wyniesiony na Ołtarze.
Przeczytałam wszystkie książki ks. Jana i o Nim, słuchałam kazań, rekolekcji, czerpałam z tego, co mówił i robił. Podziwiałam jego siły do zmagań z codziennością, siły do nieustawania w poszukiwaniu Boga w naszej rzeczywistości. Był to wzór do naśladowania, do fascynacji Eucharystią, Sakramentem Pokuty…
Pomyślałam z czułością - Janie, obiecałeś, księże Janie, także miałeś kłopoty ze wzrokiem. Janie, uproś Dobrego Boga, aby to nie był czerniak! Widziałeś umierające matki, widziałeś cierpienie dzieci, czułeś bezsilność… błagam, uproś. Janku, obiecałeś, obiecałeś.
Rano wraz z mężem wyruszamy na wizytę. Nie potrafię już zapanować na lękiem, już nawet nie chcę tam jechać, tak się boję. W samochodzie znów różaniec, Koronka do Bożego Miłosierdzia i słowa Janie, księże Janie, Janku - obiecałeś. Co spojrzę na męża, który prowadzi samochód - widzę szczerą, pełną spokoju, ale i roześmianą twarz… ks. Jana Kaczkowskiego. Myślę - zwariowałam. A On się do mnie uśmiecha cały czas. Czuję, że nie jesteśmy sami.
Lekarz robi badanie dna oka - tylko tyle z badań, ponieważ zmiana jest tak umiejscowiona, że inna aparatura jej nie "przeniknie". Słyszę, że co prawda bez badania, ale bazując na wywiadzie przeprowadzonym ze mną oraz swoim doświadczeniu lekarz stwierdza, że to nie nowotwór, że nie czerniak!
Nakazuje się uspokoić, zleca jeszcze dodatkowe specjalistyczne badanie w innym mieście, ale już spokojnie, dopiero wówczas gdy oko się wygoi i szwy pooperacyjne rozpuszczą. Sam jest ciekaw, co to jest, ale zapewnia, że gdyby był to czerniak, to dawałby dodatkowe objawy.
Wiem, ktoś powie, nadal nie wiadomo, co to jest, ale ja wciąż przywołuję uśmiechniętą twarz ks Jana i wierzę, że, w razie czego…
Dodam jeszcze, że serdeczna mi osoba woziła w samochodzie książkę "Życie na pełnej petardzie", aby mi ją podarować, bo wiedziała ile w niej cennych rzeczy, które mogłyby mi dodać otuchy (a o których zdawało się zapomniałam).
Z jakichś powodów nie przekazała mi książki przed wizytą, ale cały dzień woziła ją w samochodzie (taką ma pracę) i gdy zadzwoniłam, aby powiedzieć, że to nie czerniak, znajoma powiedziała, że była tego pewna, bo… cały dzień "uśmiechał się" do niej ks. Jan z okładki tej książki, którą trzymała na siedzeniu samochodu. Mówiąc mi to, nie wiedziała, że prosiłam ks. Jana o wstawiennictwo i że do mnie także się uśmiechał. Dodam tylko, że był to 24 czerwca - imieniny Jana.
Cóż bym dała, aby ks. Jan został ogłoszony świętym, patronem osób chorych na różnego rodzaju choroby oczu, towarzyszem w niepokoju i tym, który odprowadza w ostatnią podróż, abyśmy godnie pożegnali ten świat.
Nie wiem co jeszcze przede mną i nie wiem, czy w następnej trudnej chwili będę zachowywać się godnie i z wiarą. Wiem jednak, że nic się nie dzieje bez powodu. Lekcja pokory odebrana, a ile po drodze przejaśnień. A jaka radość z tego poczucia, że nie byłam tam sama. Czułość nie do opisania pod adresem ks. Jana. Czułość ogromna jak stąd do nieba… Księże Janie dziękuję! Chciałabym zarazić ten świat Twoim cudownym uśmiechem.
Skomentuj artykuł