Wstyd, smród i upokorzenie. Tak wyglądały moje pierwsze godziny bez picia [ŚWIADECTWO]
Pierwsze godziny bez alkoholu to czas pełen wstydu, bólu i trudnych refleksji. Jak zacząć od nowa, kiedy upadek wydaje się tak głęboki? Poznaj historię, która pokazuje, że nawet w najciemniejszych momentach można odnaleźć siłę, by wrócić na ścieżkę trzeźwości i wiary.
Mój ostatni powrót do picia rozpoczął się w momencie, gdy przestałem realizować 11. Krok: "Staramy się przez modlitwę i medytację poprawiać nasz świadomy kontakt z Bogiem, tak jak Go rozumieliśmy, prosząc jedynie o poznanie Jego woli wobec nas oraz o siłę do jej spełnienia".
Codziennie w moim trzeźwieniu obecne były modlitwa i medytacja. Każdego ranka słuchałem w radiu Mszy Świętej, a dzięki aplikacji "Modlitwa w drodze" starałem się przyjmować i żyć codziennym fragmentem Ewangelii. Sporo czasu poświęcałem również na "Codzienne refleksje AA". W pewnym momencie jednak odpuściłem sobie poranne Msze, modlitwę, medytację i refleksje. Pomyślałem, że kilka dni bez tych praktyk mi nie zaszkodzi.
Nawet nie zauważyłem, kiedy poszedłem do sklepu po alkohol. To było, jakby ktoś rzucił na mnie urok - szedłem tam niemal automatycznie, bezmyślnie.
W trakcie tego epizodu picia spędziłem kilka dni w krzakach, na deszczu i zimnie. Zostałem pobity i okradziony. W końcu przyszedł dzień, gdy przyszło opamiętanie. Wracałem do domu autobusem, zdeterminowany, by przerwać picie i zacząć trzeźwieć. Ludzie w autobusie uśmiechali się do mnie z pobłażaniem, kiwali głowami. Musiałem okropnie śmierdzieć, choć sam tego nie czułem. Ale czułem przejmujący, paraliżujący wstyd.
Zastanawiałem się, jaki to dzień. To były moje pierwsze godziny bez alkoholu. Usłyszałem rozmowę pasażerów, że tego dnia przypadało święto św. Krzysztofa. Uświadomiłem sobie wtedy, że wracam - nie tylko do domu, ale i do trzeźwości. Kto mnie niósł w tej drodze? Dopiero w domu zauważyłem, że przez cały ten czas w tylnej kieszeni spodni miałem mały, pognieciony obrazek Jezusa Miłosiernego.
Wieczorem chciałem się modlić, ale upodlenie, którego doświadczyłem, sprawiło, że nie potrafiłem wykrzesać z siebie ani jednej znanej mi modlitwy. Wyciągnąłem ręce przed siebie i zacząłem powtarzać jedno zdanie: "Jezu, ufam Tobie! Jezu, ufam Tobie! Jezu, ufam Tobie!". Nagle poczułem wszechogarniający spokój, jakby ktoś stanął nade mną.
W jednej chwili ujrzałem całe swoje życie - wszystkie egoistyczne, pełne pychy i grzechu momenty. Następnie poczułem się, jakby zaprowadzono mnie do innego świata, w którym ludzie żyją w harmonii, pomagają sobie nawzajem, są życzliwi i cieszą się obecnością Boga. Tam było miejsce dla każdego - bez względu na religię, narodowość czy poglądy. Zrozumiałem, że Bóg pragnie tylko jednego: byśmy wszyscy byli dla siebie braćmi.
Od tamtej chwili codziennie powracam do tamtego wieczoru z wyciągniętymi rękami i słowami: "Jezu, ufam Tobie!" Modlitwa ta przynosi mi ulgę, koi nerwy, zabiera złość i urazę, dając w zamian siłę. Dopiero wtedy zrozumiałem, że dla Boga nie liczę się tylko ja i moje sprawy. W Jego królestwie są nas miliardy, a On do każdego podchodzi z tą samą miłością, troską i przebaczeniem.
Być może chciał mi pokazać, jak żyć - by każdego człowieka traktować jak brata, bez względu na różnice, które nas dzielą.
Jeśli przeżyłeś/przeżyłaś/przeżyliście coś podobnego, poniższy formularz jest od tego, aby się tym podzielić. Niech również Twoje/Wasze świadectwo stanie się tym, co utwierdzi wiarę innych.
Skomentuj artykuł