Taka była czułość ks. Jana Kaczkowskiego
Korci mnie by opowiedzieć Wam te historie. O tym jak Barbarę skrzywdziła matka i pewien kapłan. Ale nie zrobię tego - warto byś poznał tę opowieści sam.
Jakiś czas temu otrzymałam książkę "Sztuka czułości" autorstwa Joanny Podsadeckiej. Przeczytałam ją migiem, ale ciągle mam przed oczyma pewną drastyczną scenę… Ks. Jan Kaczkowski spotkał w Australii dwoje poranionych ludzi.
Poznałam ks. Jana w puckim hospicjum. Nie była to dla mnie łatwa wizyta - nie tylko dlatego, że mój (wtedy) 1,5 roczny synek biegał po całym domu i w końcu wpadł też na księdza. Ten ledwo utrzymał się na nogach, a ja krzyknęłam "Jasiu, stój!". Na co ksiądz Jan odpowiedział z uśmiechem "stoję przecież". Choć nie o tego Jasia mi chodziło, w tym miejscu czułam jedno - nadzieję, miłość i troskę. Emanowała z tego miejsca i z osoby ks. Jana.
Szukałam w internecie zdjęcia księdza. Znalazłam to - autorstwa Damiana Kramskiego - autor za to zdjęcie otrzymał nagrodę Grand Press Photo 2013 w kategorii LUDZIE. Cóż dodać - sztuka czułości w praktyce…
(fot. Damian Kramski)
"Sztuka czułości" to nieco inna opowieść niż te dotąd wydane z osobą ks. Jana. Dlaczego? Mimo tego, iż przytaczanych jest tutaj wiele jego wypowiedzi (z poprzednich publikacji), są to przede wszystkim historie Marka i Barbary. Historie, które zmieniły swój bieg po tym jak na drodze tych ludzi stanął ks. Kaczkowski - dostrzegł ból i wiedział jak zamienić go w czułość - do Boga i samego siebie.
Korci mnie by opowiedzieć Wam te historie. O tym jak Barbarę skrzywdziła matka i pewien kapłan. Ale nie zrobię tego - warto byś poznał tę opowieści sam.
Barbara w bardzo szczery i bezpośredni sposób opowiada o swoich zranieniach, przeżyciach i o tym, co wydarzyło się między nią, a ks. Janem, gdy miała pomagać mu jako tłumacz. On zobaczył w niej ogrom cierpienia, mówił wprost, że poczeka aż ta zechce mu o tym opowiedzieć.
Czułam, że Jan zaakceptował mnie w pełni. Nawet moje osobiste wyrzuty. Mówiłam o tym, co mnie od lat tak uwiera, o barierze między mamą a mną, której nie mogę pokonać, o tym, że zaszłam w ciążę, bo chciałam wywrzeć presję na niej, a potem stało się coś, czego jej nie umiem darować. Wylewałam przed Janem wszystkie swoje wątpliwości, żale i złość, a on nie powiedział o mnie złego słowa. Nawet momentami przerzucał się z "pani Basi" na "Basieńkę". Str.116
Opowieść Marka zaczyna się od słów:
Nie radziłem sobie po śmierci Joli. Wszystko mi ją przypominało. Być może poznałem Jana po to, by móc wrócić do życia. str.157
Marek opowiada swoją historię i to jak zaprosił ks. Kaczkowskiego do Australii by organizować mu cykl kazań żebraczych (jak to mawiał ks. Jan, zbierając fundusze na puckie hospicjum). Mówił o tym jak spędzali razem czas rozmawiając. Opowiada wprost, że ks. Jan uratował go przed więzieniem - gdy chciał zabić człowieka, który obraził jego zmarłą żonę.
Obecność księdza zmieniła ich życie, bardzo mocno i nieodwracalnie. Warto poznać te historie, sama trochę się w nich odnajduję. Te dwie opowieści przeplatane są wspomnieniami ks. Jana co nadaje tej publikacji wyrazisty charakter - można potraktować go jak wsparcie w sytuacjach granicznych. Wiem, że ks. Jan żył tak jak mówił - miałam okazję poczuć to w jego hospicjum.
Moja wdzięczność za spokojną i bezbolesną śmierć dla mojego dziadka jest tak wielka, że nie wyobrażam sobie by puckie hospicjum miało przestać istnieć. Ks. Jana już tam nie ma, ale zostawił po sobie coś, czego nie zastąpi nic - miłość i sztukę czułości w praktyce.
Wpis ukazał się na blogu autorki
Skomentuj artykuł