Co przyniesie rok 2012?

Co przyniesie rok 2012?
(fot. NASA.gov)

Co przyniesie rok 2012? Figę z makiem i pasternakiem. Jeśli ktoś myśli, że mu tutaj przedłożę szczegółowy scenariusz wydarzeń dzień po dniu, to się rozczaruje.

Od tego są inni. Grono zawodów parających się przepowiadaniem przyszłości jest imponujące. Zebrałoby się na niemały cech, a nawet związki zawodowe. A jaką na tym można zbić fortunę (jedna sesja kosztuje od 100 do 300 zł), choć "eksperci" od przyszłości porywają się na rzecz niesamowitą. Próbują uścisnąć rękę temu, co nieznane i nieistniejące. To ci dopiero sztuka. Dlatego taka droga.

Domorosłych proroków i rodzimych zaklinaczy rzeczywistości mamy u nas na pęczki. Czarnowidzów i jasnowidzów spotkasz niemal w każdym domu, a czasem i w pociągu. Kolorowe czasopisma z horoskopami na rok 2012 rozchodzą się jak ciepłe bułeczki: "Niejedna osoba pomyśli o podniesieniu swoich kwalifikacji, inni odkryją nowe pasje. Uda się także dojść do porozumienia w ważnych sprawach zarówno z członkami rodziny, jak i partnerami biznesowymi". Jak pięknie i budująco! Zabawne, że przyszłość w żadnym momencie nie istnieje, a tyle ludzi udaje, że trzyma ją w garści.

DEON.PL POLECA

Róbta co chceta, ale jeśli Majowie nie pomylili się w swoich obliczeniach, to w tym roku czeka nas wielkie boom. W grudniu niechybnie nastąpi kres naszej cywilizacji. Ale to nie wszystko. Poguglujcie, a przekonacie się, że w międzyczasie ceny żywności pognają w górę, wzrośnie cyberprzestępczość, nasze skrzynki zaleją fale spamu, ogarnie nas globalna depresja, tu i ówdzie zatrzęsie się ziemia, zdrożeje benzyna, kapitalizm sam zacznie się zżerać, świat czeka eutanazja, Kubusiowi Puchatkowi zabraknie miodu, a Stanom papieru i farby do druku dolarów. I co tu dużo mówić, dawniej było lepiej. Uff. Nie będzie lekko. Prognozy na ten rok to iście kasandryczne wizje. Czyli klasyka na naszym gruncie. Lepiej spodziewać się najgorszego, by zmniejszyć siłę rażenia czasem. Niemalże jak w wierszu "Piosenka" Miłosza: " Jakakolwiek jest boleść, będzie więcej boleści. Noc jest czarna, ale będzie czarniejsza".

Cokolwiek by się jednak nie działo, biznes sportowy zawsze się dobrze kręci. Najpierw Euro 2012. I to nie gdzie indziej, tylko u nas. Ten balon propagandy pompujemy już od dobrych 4 lat. I nie wiem, czy w czerwcu dojdzie do nagłego wybuchu, albo powietrze po prostu ujdzie i zostanie sama guma.

W każdym razie, piłka nożna stała się kołem zamachowym naszej gospodarki, przynajmniej w ostatniej pięciolatce. Gdzieś trzeba przecież szukać impulsu. Drogi, autostrady, dworce i koleje. Niedługo będziemy stawać na głowie, wyginać się i napinać, byle tylko zdążyć z ułożeniem trawiastych dywanów, rozwinięciem asfaltu na wertepach, a także z okryciem złotkiem wstydliwych widoków. Jaki będzie finał tego wszystkiego? To akurat z grubsza można przewidzieć: Jakoś to będzie. Z wyraźnym akcentem na "jakoś".

Od lat słyszę, jakie to tabuny kibiców mają się przetoczyć przez nasz kraj. Na drogach i na torach zapanuje ścisk nieziemski. Będziemy jeździli gęsiego i posuwali się do przodu w żółwim tempie.

 

Spokojnie. Bez paniki. Po co się pieklić na zapas. Na jeden mecz wejdzie góra 45 tys ludzi, nie licząc oczywiście zasłużonych działaczy. A my często trąbimy o takich tłumach, jakby na Stadion Narodowy można było upchnąć pół Warszawy. Jednak w praktyce większość z nas zasiądzie przed szklanym ekranem. Kupi sobie piwo w puszkach, chipsy, orzeszki i popcorn. I będzie krzyczeć, obgryzać paznokcie z nerwów, chrupać i popijać. Pierwsza gra o zwycięstwo. Druga o przeżycie. Trzecia o honor. Potem nastąpi pomstowanie, a telewizja przy okazji zarobi grube miliony na oglądalności. I na tym się skończy.

No ale co z tą apokalipsą w grudniu? Trochę jednak mnie to niepokoi. Bo jeśli ci Majowie nie blefują, to w sumie nie można przejść wobec tego obojętnie. Ale i na to znajdzie się lekarstwo. Pierwsze, to wykorzystanie czasu na maksa. Żyj dzisiejszym dniem, bo jutra nie ma. W tym roku będziemy mieć w bród dni wolnych od pracy i naszych ukochanych długich weekendów. Święto Pracy wypadnie we wtorek, a Święto Konstytucji dwa dni później. Wszystkich Świętych w czwartek. A Boże Narodzenie (jeśli bieguny ziemi przedtem się nie odwrócą) przypadnie we wtorek i środę, nie mówiąc już o Nowym Roku we wtorek. Będzie więc sporo laby i chwil do przemyśleń, podsumowań i reformy życia. Nie zawadzi też zaduma nad osiągnięciami ludzkości i straconymi szansami.

Drugie antidotum na niepokojącą myśl o totalnej zagładzie to ćwiczenia z prokrastynacji. Ten językowy dziwoląg znalazłem w fachowych periodykach psychologicznych. Prokrastynator specjalizuje się w odwlekaniu nieprzyjemnych i trudnych rzeczy, by zaprzątnąć swój umysł czymś znośniejszym i poprawiającym nastrój. Większość z nas wysysa tę zdolność z mlekiem matki, choć jedni już się bardzo w niej wyćwiczyli, a w innych drzemie jak półwygasły wulkan. Najwyższy czas, by doprowadzić ją do perfekcji. W końcu grudzień daleko. A może Majom poprzestawiały się klepki w głowach i całe to zamieszanie to pykanie z nienabitej fajeczki?

Bociany jak zwykle rozgoszczą się na Mazurach. Bo przecież dzieci muszą skądś się brać. Produkt krajowy nieznacznie napęcznieje. Półki w supermarketach bez zmian będą się uginać od ciężaru produktów, a Polacy zapakują swoje bagażniki tonami towarów. Ludzie będą się kochać i rozchodzić. Wielu rodaków pomknie na Majorkę, do Chorwacji i na Wyspy Kanaryjskie. Będziemy odkładali na czarną godzinę do skarpet i na konta. Ktoś wygra szóstkę w totolotka, a pechowiec przerżnie majątek i własne spodnie w karty. Banki bezlitośnie ściągną należności i skuszą następnych naiwniaków "atrakcyjnymi" kredytami. Urząd Skarbowy naśle komornika. Naród będzie budować, remontować, orać, siać i zmieniać bryki. Fryzjerzy zetną tony włosów. Kobiety nałożą grube warstwy tapety. Policja przyłapie gagatków na przemycie. Bez obaw, kabareciarze nie stracą pracy, bo na śmiech, nawet jeśli głupawy, zawsze jest zapotrzebowanie. Ale za to będą inne zwolnienia i przyjęcia. Koło narodzin i zgonów będzie w ciągłym ruchu. Wesela i stypy nie znikną z polskiego krajobrazu. Przed świętami wierni ustawią się w kolejkach do konfesjonału. Pewniakiem będą premiery kinowe: "Hobbit", pierwsza część "Millenium" i nowy "Batman". A tak w ogóle, to dużo wody upłynie w Wiśle.

Więc nie martwmy się zbytnio. Pomimo wielkiego halo, wszystko będzie toczyć się po starych trajektoriach. No może z kilkoma drobnymi modyfikacjami.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Co przyniesie rok 2012?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.