Jan Hartman, czyli jak rozmienić się na drobne
Profesor Jan Hartman, idąc szlakiem przetartym choćby przez Magdalenę Środę, od kilku lat stanowi twarz nowego typu medialnych figur - postintelektualisty. Co robią takie gwiazdy z tytułem? Powoli, ale konsekwentnie rozmieniają się na drobne.
Współczesną szkołę trzeba zburzyć, ziemię, na której stała, zaorać i posypać solą. Podobnie rzeczy się mają z uniwersytetami, przypominającymi fabryki matołów, na których za marne pieniądze swoją wiedzę sprzedają "profestytutki". Jedyne, co nam pozostało, to przyglądać się inercji obecnego systemu edukacji, który zadowolony z siebie jak magnat przed rewolucją francuską, nie ma pojęcia, że za oknem czekają już, aby podpalić jego dom. Co nastąpi po upragnionym upadku? Świetlana epoka, w której wykształcenie będzie tylko dla tych, którzy mają ochotę i predyspozycję do tego, aby się uczyć. Reszty niekulturalnej i mało zdolnej młodzieży nie warto zmuszać "do siedzenia latami w szkole, bo to absurd i udręka dla wszystkich".
I teraz zagadka - czyje to słowa? Osiemnastoletniego anarchisty, a może licealistki znudzonej lekturą "Dziadów" i kolejnymi sprawdzianami? Otóż nie, takie poglądy od dłuższego czasu wygłasza profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, autorytet, antyklerykał, miłośnik świnek morskich i członek "think tanku" Ruchu Palikota - Jan Hartman. Idąc szlakiem przetartym choćby przez Magdalenę Środę, od kilku lat stanowi on twarz nowego typu medialnych figur - postintelektualisty.
Co robią takie gwiazdy z tytułem? Powoli, ale konsekwentnie rozmieniają się na drobne. Zrozumiawszy, że rację mają tylko ci, których słychać i których zaprasza się przed kamery, porzuciły one etos akademicki, stając się, przynajmniej w formie, neosofistami. Pogardzani przez Platona "sprzedawcy mądrości", którzy swoją wiedzę wykorzystywali instrumentalnie do celów politycznych i zarobkowych, są współcześnie ekspertami od moralności, szkolnictwa wyższego, Kościoła, Unii Europejskiej, polityki i mniejszości seksualnych. Każda z ich wypowiedzi ma dwie cechy charakterystyczne: jest karykaturalnie przerysowana i do bólu przewidywalna. Prof. Hartman idealnie wpisuje się w ten schemat, stając się przykładem intelektualisty, który pogardziwszy dyskursem akademickim, zszedł na poziom wypowiedzi mogących gościć na okładkach "Faktu". Droga, którą przeszedł, jest skądinąd ciekawa. Znany etyk, ulubieniec studentów, nieco kontrowersyjny, ale zawsze skory do debat, w którymś momencie uwiedziony popularnością swoich felietonów - poczuł misję i konieczność zwrócenia się "do ludu". Tak też coraz płynniej z pozycji akademika przeszedł najpierw do roli komentatora, później polityka, a następnie demagoga. Co najbardziej boli w tej intelektualnej transformacji to fakt, że narzekając na fatalny stan szkolnictwa wyższego, prof. Hartman sam przyczynia się do jego upadku, obniżając autorytet swojego tytułu.
Hartman potrafi świetnie grać na emocjach, a dzięki swojej ogładzie i wykształceniu - stwarzać pozory kogoś wyrafinowanego. W rzeczywistości, wraz z wieloma swoimi kolegami, którzy zagubili etos swojej profesji, chce pociągnąć na dno cały obecny system edukacji. Czasami, przysłuchując się jego wywodom na różnych konferencjach albo czytając felietony, nie mogę nie odnieść wrażenia, że wszystko, co robi, jest rodzajem przewrotnej, nihilistycznej gry z publicznością. Bo czy można zupełnie poważnie nawoływać do nieobowiązkowego szkolnictwa albo głosić poglądy o liberalnej sielance, w której uczą się tylko ci zdolni i fajni, a reszta… No właśnie, co robi reszta nie bardzo wiadomo. Jan Hartman również jako etyk wielokrotnie wygłasza poglądy co najmniej kuriozalne. Pamiętam, że kiedyś, gdy zaprosiłem profesora na konferencję o modyfikacjach genetycznych, na pytanie o to, czy warto zajmować się na nowo eugeniką, odpowiedział, że owszem, ponieważ inni już to robią, więc musimy robić to lepiej. Podobnych kwiatków można wyciągnąć z wypowiedzi Hartmana mnóstwo, ale coraz mniej można mu wierzyć. Człowiek ten niestety przestał być naukowcem, a stał się kolejnym, czarującym swoją retoryką politykiem. Niestety, dla wielu nadal pozostaje on obiektywnym ekspertem i sam ten fakt sprawia, że sieje sporo zamieszania swoimi wypowiedziami.
Być może nawet ludzi takich jak Jan Hartman obowiązują jednak jakieś granice. Wypowiedzią o "profestytutkach" poczuła się urażona nawet sama Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego prof.. Barbara Kudrycka, nawołując filozofa do opamiętania. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że Hartman jest szefem Zespołu ds. Dobrych Praktyk Akademickich Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Przykro patrzeć, jak na naszych oczach upada etos.
Skomentuj artykuł