Katolicyzm jest społeczny!
Może już pora, żeby katolicy w Polsce zrozumieli, że troska o życie poczęte nie powinna się koncentrować niemal jedynie na łonie matki? Warto zrozumieć, że Katolicka Nauka Społeczna ma naprawdę wiele ważnych rzeczy do powiedzenia także o narodzonym człowieku i jego życiu w świecie.
Niedawno w "Rzeczpospolitej" pojawiły się informacje, które wiele mówią o kondycji współczesnej Polski i naszego systemu społeczno-gospodarczego. Tekst nosi tytuł, według mnie dość głupkowaty, "Lemingi są zmęczone", ale dotyka ważnych problemów. Autorki piszą: "Przybywa tzw. młodych dorosłych mających problemy psychiczne, a do szpitali częściej niż do tej pory trafiają młodzi z problemami kardiologicznymi". Przywołują opinie lekarzy. I tak prof. Bartosz Łoza, dyrektor ds. lecznictwa Szpitala Neuropsychiatrycznego w Tworkach mówi, że w ciągu ostatnich 20 lat liczba zaburzeń emocji wzrosła 10-krotnie, odnotowano też 12-krotny wzrost przyjmowania substancji psychoaktywnych, np. środków uspokajających, nasennych czy przeciwbólowych. Z kolei dr Piotr Dąbrowski, specjalista chorób wewnętrznych Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie stwierdza, że jeszcze 10 lat temu osoba 30-, 40-letnia z zaburzeniami rytmu serca lub zawałem była w jego szpitalu rzadkim gościem. Obecnie: coraz częstszym.
W tekście mowa też o wydłużającym się czasie pracy Polaków, o konieczności podejmowania coraz liczniejszych obowiązków, poszukiwaniu dodatkowych źródeł utrzymania, o zaciągniętych kredytach, nieoskładkowanych, cywilnoprawnych umowach o pracę, które niekiedy określa się mianem "śmieciowych". Są to zresztą fakty znane i funkcjonujące w świadomości Polaków. W tekście jednak zaskoczyło mnie to, w jak dziwny sposób zwekslowano problem ogólnospołeczny - do kwestii "lemingów", co nadaje całości pejoratywny odcień i de facto zrzuca odpowiedzialność za sytuację na te "głupie lemingi", które same sobie są winne. A czytelników "Rzeczpospolitej" te problemy nie dotyczą? Albo czytelników portalu DEON.pl? Podkreślę raz jeszcze - to problem szerszy, jak papierek lakmusowy ukazujący kondycję polskiego systemu społeczne-gospodarczego, rzeczywistość tego, co powszechnie się dziś określa mianem "realnego liberalizmu".
Niemal kuriozalnie w tym kontekście brzmią kolejne nawoływania liberalnych ekonomistów, by "Polacy wzięli się do pracy". Przez całe lata to towarzystwo wmawia Polakom, jak bardzo są roszczeniowi, jak nie chcą pracować, że tylko by świętowali i szukali dni wolnych od pracy, oraz niemal non stop chorowali. Rozgrywano jedne grupy społeczne i pracownicze, pomstując a to na przywileje górników, a to na nauczycieli, a to na protesty pielęgniarek, a to na wystąpienia związków zawodowych. Bo wiadomo: wszystko to PRL. Stanem idealnym, jak się wydaje, byłaby dla tych liberalnych ekonomistów, publicystów i polityków sytuacja, w której nie występuje choćby takie zjawisko jak koszty pracy (w Polsce są one zresztą bardzo niskie w skali Europy), nie istnieje sfera zabezpieczeń społecznych i nikt poza pracodawcą nie dyktuje warunków pracy i płacy. I po części to właśnie udało im się osiągnąć. Skutki społeczne nie przedstawiają się najlepiej, ale przecież "rynek ma zawsze rację". A w realiach tego polskiego rynku ideałem dla liberalnych stosunków pracy jest zdaje się sytuacja, gdy na każdą skargę i niedyspozycję pracownika jego "pan i władca" może odpowiedzieć: "tam są drzwi!"... A to już u nas nie takie rzadkie.
Na marginesie: jeśli idzie o zachęcanie Polaków do tego, by wzięli się do pracy - to przecież mnóstwo z nas posłuchało tej sugestii. I wyjechało najprawdopodobniej na stałe "za chlebem". I tam, za granicą, Polki rodzą dzieci, tam Polacy płacą podatki, tam budują dobrostan nie tylko swój, ale społeczeństw, w których żyją. Liberalni ekonomiści jednak rzadko mówią, jak wygląda kwestia polityki społecznej, albo uzwiązkowienia w krajach, które przecież nigdy nie były demoludami. Paradoksalnie - znacznie lepiej niż u nas.
Problemem jest jednak jeszcze co innego. Otóż w Polsce nie istnieje żadna silna wspólnota: społeczna czy narodowa, nie istnieje też powszechnie obowiązujący system etyki. Staliśmy się społeczeństwem indywidualistów, realizującym strategie osobistego przetrwania/wzbogacenia. O ile PRL był czasem przymusowego skolektywizowania, skoszarowania społecznego, teraz wajcha przeszła zupełnie na drugą stronę: aspołeczne społeczeństwo to może i sprzeczność, ale siłą inercji póki co funkcjonująca. Rezultaty oczywiście już widać, o części była już wyżej mowa. Do tego dodajmy rosnące rozwarstwienie, coraz więcej kulturowo-ekonomicznych barier w obrębie społeczeństwa (już na poziomie edukacji powszechnej), brak polityki spójności między centrami a prowincją - to się składa na obraz współczesnej Polski, choć oczywiście, jeśli odpowiednio mocno zamknąć oczy, albo włączyć odpowiednie kanały w telewizji - nie będzie tego widać. Zawsze zresztą z rozczuleniem słucham nieco bogatszych ludzi, którzy mówią mi z przekonaniem, że biedy w Polsce nie ma, bo przecież oni bardzo rzadko widują w "Galerii Krakowskiej" albo "Złotych Tarasach" ludzi biednych. A jeśli są, to "pijani menele"... Poza tym, jeśli czasem mówi to osoba religijna, to dodaje, że przecież jest "Caritas" i darmowe obiady przy parafiach. W takich sytuacjach zawsze się czuję jak żywcem przeniesiony do nowel naszych XIX-wiecznych pisarzy.
Skomentuj artykuł