Mowa śmieci
Śmieciowe umowy, śmieciowe jedzenie i śmieciowa reforma. Nowe, ulubione słowo śmieciowych mediów nie jest przykładem kreatywności lecz intelektualnego ubóstwa zaśmiecającego nasz język.
Śmieciem nazywano kiedyś wyrzutka społecznego, kogoś lichego i bezwartościowego. Dzisiaj śmieciem jest wszystko, co w oczach przeciętnego obywatela ma małą wartość lub nie odpowiada po prostu na jego oczekiwania.
W ostatnim roku, w wielu dziennikach i tygodnikach, pojawiły się artykuły o śmieciowej edukacji, o śmieciowych dyplomach, a nawet o śmieciowych autorytetach i śmieciowej generacji. Wydawałoby się, że inni potrafią produkować tylko śmieci. Gdybym to ja był ministrem w rządzie lub pracodawcą, gdybym wziął się za edukację i prowadzenie porządnej restauracji, wszystko miałoby wartość - mówi ten, który nigdy się za nic nie weźmie.
Sfrustrowanemu obywatelowi, którego śmieciowa władza nie dopuszcza do głosu, brakuje już słów, bo na zakup słownika go nie stać. A rzeczowej oceny nikt go w śmieciowej szkole nie uczył.
Śmieciowe podwyżki nie zaspokajają oczekiwań pracowników skrzętnie ukrywających swoje śmieciowe wykształcenie. Co im pozostało? Organizują demonstracje przeciwko wysypiskom śmieci. Pokrzykują na śmieciarzy i dorzucają do kubła na śmieci kilka śmierdzących spraw.
Ta śmieciowa maskarada może się skończyć jedynie bitwą na śmieci rzucane z obu stron, bo do tej pory nikt nie rzucił nic wartościowego, nic, co by skłoniło skłóconych Polaków do współpracy. Każdy myśli tylko o sobie. Wszystko, co robi rząd, jest dla opozycji zepsute i śmierdzące. Wszystko, co proponuje opozycja, jest dla rządu wybrakowane i złe. Taka jest zasada śmieciowej polityki.
Jak przerwać to samonapędzające się, śmiecionośne koło? Przede wszystkim zmienić język. To przecież tak niewiele. Przejrzeć słownik języka polskiego i przy odrobinie dobrej woli zauważyć, że istnieją w nim inne słowa.
Mowa śmieci to nie mowa nienawiści, daleko jej do niej, lecz język zubożałych intelektualnie Polaków, którzy, myśląc tylko o sobie, nie dostrzegają wartości konfliktu i publicznej debaty, nie szukają tego, co lepsze, lecz tego, co swoje, są nastawieni na branie, a nie na budowanie. Wspólne budowanie rozpoczyna się od wspólnego języka, w którym słowo "śmieć’ nie może zastępować fachowej oceny. Język wartości to nie język bezdyskusyjnych haseł lecz dialogu.
Szczególnie dzisiaj powinien być nam bliski biblijny mit o wieży Babel. Gdy ją budowano, każdy miał inny pomysł i nikomu nie zależało na rozmowie. Bóg nie pomieszał wówczas języków. To ludzie zapomnieli, że słowa są po to, by wspólnie budować, a nie ośmieszać każdy pomysł, nazywając go śmieciowym projektem.
Skomentuj artykuł