Prezydent Widmo
Aleksander Kwaśniewski może być dumny. Mimo że konstytucja zamknęła przed nim w swoim czasie drzwi do Pałacu Prezydenckiego, a on sam wybił (nieżyczliwi mogą w tym słowie zamienić "b" na "p") sobie z głowy ponowny wstęp do polskiej polityki, kampania prezydencka 2010 zwiastuje spektakularny powrót Kwaśniewskiego z politycznych zaświatów.
I jeśli tylko Lech Kaczyński nie dokona niemożliwego, i jeśli wierzyć deklaracjom większości prezydenckich pretendentów, Aleksander Kwaśniewski znów zamieszka na Krakowskim Przedmieściu pod numerem 48/50. By wyrazić się bardziej precyzyjnie: zamieszka tam jego duch.
Nie może stać się inaczej, skoro wszyscy poważni kandydaci do Pałacu robią wszystko, żeby ducha Aleksandra Kwaśniewskiego oraz jego prezydentury przywołać. I nie wahają się tego solennie przy każdej okazji obiecywać. Bez wymieniania nazwiska ducha. Zapewne, żeby licha nie kusić.
Dla Aleksandra Kwaśniewskiego to nawet lepiej. Duch będzie odwalał czarną robotę, a Kwaśniewski będzie mógł nadal doglądać budowy domu na Mazurach i rzucać swoim owczarkom gumowe kaczki do aportowania. Kto by tak nie chciał? Ale nie zawsze było tak cudownie.
Widmo krąży nad Polską
W odległych czasach już raz objawiła się zjawa Aleksandra Kwaśniewskiego. Tylko że wtedy mowa była raczej o widmie. W 2005 roku podczas kampanii prezydenckiej Lech Kaczyński i Donald Tusk tak mocno, jak ze sobą, walczyli również z ówczesnym prezydentem. Kwaśniewski udziału w kampanii oczywiście nie brał, ale prawicowe sztaby powołały do życia jego widmo, które miało w wyborczej propagandzie dawać twarz za lewicową głowę państwa.
Widmo, jak to widmo, miało straszyć. I straszyło: wizją prezydenta miałkiego, unikającego działania, uciekającego od jakichkolwiek deklaracji, które mogłyby zostać uznane ze bardziej precyzyjne niż "wybierzmy przyszłość".
Stąd i Tusk, i Kaczyński sprzedawali wyborcom wizje siebie jako polityków nieustannej akcji. Kwaśniewski idzie spać? My nie będziemy spać, będziemy wtedy rozmawiać z prezydentem USA, przecież u nich jest wtedy południe. Kwaśniewski je? My jeść nie będziemy, a zyskany czas poświęcimy na czytanie Dziennika Ustaw. Kwaśniewski jedzie na Ukrainę? My zamierzamy wspierać rodzime polmosy.
W walce ze straszydłem bardziej przekonujący był Lech Kaczyński. Zadanie zostało wykonane, lud odetchnął, a TVP znów trafiła we właściwe ręce. Szczęście nie trwało jednak długo, bo widmo wcale nie zginęło.
"Prezydentura akcji" Lecha Kaczyńskiego dała do myślenia nie tylko obywatelom, ale również konkurencyjnym politykom. W ich obecnym mniemaniu widmo Aleksandra Kwaśniewskiego z 2005 roku wcale takie złe nie było (choć wtedy myśleli inaczej). Ba, w porównaniu z nowszym "widmem kaczyzmu", stare widmo okazało się naraz przyjaznym duszkiem z dziecięcej kreskówki. Duszkiem zgody, przyjaźni i tak cenionej na świecie polskiej przewidywalności.
Polityka, której najdoskonalszym przedstawicielem był Aleksander Kwaśniewski, wróciła więc w roku wyborczym na partyjne sztandary. Z tą tylko różnicą, że tym razem został złamany monopol SLD na "kwaśniewszczyznę". Nowym Aleksandrem Kwaśniewskim zapragnęli zostać wszyscy.
Aleksander zwany Andrzejem
Pierwszy naruszył monopol Andrzej Olechowski i był to - jak na razie - jedyny tchnący energią oraz wolą walki wyczyn tego kandydata.
Olechowski jako pierwszy bez żenady zaczął się prezentować jako polityk wyznający zasady, jakimi stała prezydentura polityka lewicy. Tak więc duchowym (sic!) filarem urzędu, jeśli Olechowskiego wybierzemy, będzie przywracanie zaufania. Jak wiemy, przywracanie zaufania to bardzo ważna rzecz. Już w 2007 roku praktycznie w pojedynkę owo przywracanie wygrało wybory Platformie Obywatelskiej. Gdy wgryziemy się jednak w dość mętną egzegezę deklaracji Olechowskiego, odkryjemy znów znajomego ducha ogólnonarodowej przyjaźni i pojednania, tak gorąco wspieranych przez poprzednika Lecha Kaczyńskiego w Pałacu Prezydenckim. Prezydent ma pomagać, a nie jątrzyć. Ma wspierać dobre rozwiązania dla Polski (Jakie? No, dobre!) i ogólnie się nie wtrącać.
Dalej też jest znajomo. Polityka zagraniczna? Olechowski chce "znacząco" poprawić bezpieczeństwo Polski. Jak? W wywiadzie dla telewizji internetowej (po Obamie nikt się z tego w polityce nie śmieje) kandydat nie pozostawił naszym wrogom żadnych wątpliwości: "Bezpieczny jest tylko taki kraj - wyjaśnił z marsowym czołem Olechowski - którego sąsiedzi uważają za przyjaciela". Sam Aleksander Kwaśniewski nie mógłby tego lepiej wymyślić.
Niestety dla Olechowskiego, zdaje się on podszeptów ducha byłego prezydenta słuchać dość bezkrytycznie. W kampanii współzałożyciela PO wyczuwa się też te same oznaki bajdurzenia, które Kwaśniewskiemu pozwoliły obiecać tanie mieszkania młodym małżeństwom i remonty miejscowych pływalni. Olechowski z kolei wyraził niedawno nadzieję, że za jego kadencji Polacy zaczną zarabiać po dwa tysiące euro. Już prędzej ludzie by uwierzyli w te mieszkania.
Przyczajony Szmajdziński, ukryty...
Problem z wiarą ma za to na pewno Jerzy Szmajdziński, jedyny kandydat z którym Aleksander Kwaśniewski byłby gotów zrobić sobie zdjęcie do plakatów. Złośliwi mogliby pomyśleć, że Szmajdziński nie chce stać się drugim Kwaśniewskim. On już wierzy, że nim jest. Unosi się gdzieś poza codzienną awanturą, czasami rzuci jakieś wyważone zdanie, ale za dużo to go w codziennej polityce nie ma. Najprawdopodobniej Sojusz nie zamierza na razie Szmajdzińskiego w kampanię rzucać. Nie w sytuacji, gdy uwaga mediów jest skupiona na prawyborach w Platformie. Ale...
...jest i drugie wytłumaczenie. Być może Szmajdziński, tak jak robił przez całą karierę jedyny prezydent z SLD, zamierza wkroczyć na scenę dopiero, gdy kurz bitwy opadnie, ciała ofiar zostaną już uprzątnięte, a ranni nie będą już w stanie oddać ciosów. Czy nie był to jeden z filarów politycznej strategii Aleksandra Kwaśniewskiego? Bingo!
Inna sprawa, że na to samo zdaje się czekać Lech Kaczyński. A według niektórych codziennie stosuje to samo Donald Tusk.
Być może jednak i Lech Kaczyński, i Jerzy Szmajdziński czekają ze swoją kampanią z obawy, że mogą coś uronić z efektownego rytuału przywoływania zjawy Aleksandra Kwaśniewskiego w Platformie Obywatelskiej. Można ich zrozumieć, bo jest co oglądać.
Partia, która pięć lat temu chciała ramię w ramię z PiS budować IV Rzeczpospolitą, do soboty zastanawiali się, którą polityczną wersję Kwaśniewskiego wybrać.
Był więc prezydent Radek Sikorski, wersja Kwaśniewskiego światowa. Ale tak samo umiejąca lawirować przy deklaracjach światopoglądowych. Oto odpowiedź Sikorskiego na pytanie Igora Janke w "Rzeczpospolitej" z 6-7 marca, czy nadal jest Sikorski konserwatystą: "Przez małe »k«". (...) Konserwatyzm nie jest zasklepieniem się w przebrzmiałych ideologiach, tylko budowaniem światopoglądu na podstawie lekcji pobranych w przeszłości i zmieniającej się rzeczywistości".
Jeszcze kilka lat temu takie wyznanie byłoby zgrabnym wyznaniem postkomunizmu. Historia i Leszek Miller zapewne dobrotliwie w tej chwili chichoczą. Aleksander Kwaśniewski jest uprzejmie zaskoczony, że jego wpływ na polską politykę okazał się tak fundamentalny.
Nie dziwi więc, że Sikorski deklarował daleko posuniętą współpracę z rządem i parlamentem, skoro to te instytucje polska konstytucja wyznaczyła do rządzenia. On, prezydent, będzie podpisywał wszystko jak leci, tylko zastrzega sobie prawo do robienia dobrego wrażenia w Waszyngtonie, gdzie znają go tak dobrze, jak innych w Moskwie.
Podobne, by nie powiedzieć bliźniacze, podejście prezentuje Bronisław Komorowski, deklarując prezydenturę pokoju i modernizacji. Oczywiście modernizacji przeprowadzanej przez rząd i sejmową większość. Prezydent Komorowski może, co najwyżej, doradzać i promieniować swoim majestatem, ale nie będzie robić scen, gdy się go nie posłucha. Bo taki powinien być prezydent. I taki już kiedyś był.
Kaczyński kontra emanacje
W tej sytuacji wybory prezydenckie 2010 roku zaczynają się jawić jako pojedynek Lecha Kaczyńskiego z różnymi emanacjami tej samej istoty. Kandydaci mogą się różnić liczbą dziurek na pasku czy kolorem wąsów, ale i tak będzie tu chodzić o nowe wcielenie Aleksandra Kwaśniewskiego. Wcielenie, które ma dziś więcej wyznawców niż miał ich kiedykolwiek sam Kwaśniewski. To oprócz kandydatów wszyscy ludzie, którzy nie chcą głosować na Lecha Kaczyńskiego. A to spory tłumek.
Ironią losu jest, że to Lech Kaczyński (przy pomocy większości wyborców) uwolnił i wypędził z Pałacu Prezydenckiego ducha, który teraz szykuje się do triumfalnego powrotu.
W filmach zwykle ten, co ducha wypuścił (i nie zginął w trakcie rytuału), wie jak go znowu do butelki zagonić. Problem w tym, że nawet w filmach nie jest to łatwe. Jeśli więc Lech Kaczyński marzy jeszcze o ocaleniu skóry w swoim ziemskim życiu, będzie potrzebował naprawdę dobrego zaklęcia. Znacznie mocniejszego niż to, które wywołało ducha pewnego dziadka z Wehrmachtu.
Źródło: Trzecia kadencja Kwaśniewskiego, dziennikpolski24.pl
Skomentuj artykuł