Sprawiedliwość społeczna według JKM
Szerokim echem odbiło się po (medialnej) Polsce uderzenie w twarz Michała Boniego przez Janusza Korwin-Mikke. Dlaczego ten naganny moralnie czyn znalazł aprobatę także wśród osób deklarujących się jako katolicy?
Nie zamierzam tu uprawiać politycznej jeremiedy. Wyczyn JKM mało mnie zaskoczył, świetnie mieści się w gruncie rzeczy w sposobie publicznego zachowania tego skandalisty. I choć dla wielu osób zabrzmi to dziwnie, szczególnie dla "wyznawców Krula", Korwin-Mikke w polskiej polityce jest następcą Andrzeja Leppera. Nie, nie będę tu uprawiał politycznie poprawnej paplaniny na temat oszołomów. Chcę natomiast zwrócić uwagę na kilka faktów związanych z kondycją rodzimej, mainstreamowej polityki.
Otóż dla większości Polaków polityka jawi się jako dziedzina kompletnie już oderwana od ich życia, a politycy - jako kasta absolutnie wyobcowana ze społeczeństwa. Tak się potoczyły losy III RP, że politycy uformowali dość wąską grupę w pełni korzystającą z rozlicznych przywilejów, niedostępnych dla przeciętnych obywateli. A równocześnie, co jest szczególnie irytujące dla młodszych pokoleń, urodzonych i wychowanych już po 1989 roku, to właśnie starsze roczniki wciąż zawiadują rodzimym życiem publicznym.
A choć stary spór na postkomunistów i byłą opozycję rozmył się nieco pod wpływem konfliktu: Platforma Obywatelska kontra Prawo i Sprawiedliwość, to jednak wciąż powszechna i trafna jest opinia, że w polityce oglądamy "wciąż te same twarze". I to zarówno na szeroko rozumianej parlamentarnej prawicy, jak i po-PRL-owskiej lewicy. Przez ponad dwie dekady III RP słyszymy często o nowych partyjnych szyldach (warto czasem poskrobać, gdzie i kiedy byli obecni politycy PO i PiS w "zamierzchłych czasach"), ale nazwiska - nie zmieniają się aż tak bardzo. Dodajmy do tego Polskie Stronnictwo Ludowe i wspomniany już Sojusz Lewicy Demokratycznej.
Paradoksem może się wydawać, że rzecznikiem także części najmłodszego elektoratu stał się raptem człowiek, który również nie jest młodzikiem. Owszem, Korwin nie jest młody (w czasach PRL przez lata był członkiem satelickiego względem PZPR Stronnictwa Demokratycznego) ale obecnie jest politycznym outsiderem, który dawno temu wypadł z parlamentarnej gry. Jednak nigdy nie przestał być recenzentem rodzimej rzeczywistości z pozycji bajkowo-liberalnych. W dodatku, nasze mainstremowe media "wreszcie dojrzały do Korwina-Mikke": stały się na tyle płytkie, żądne sensacji, przemocy, pikantnych skandalików, że szef Nowej Prawicy, liberalny populista (nie używam tego słowa pejoratywnie), wreszcie okazał się "w sam raz". Gdy rzetelną informację (której do uprawiania swoich gier nie potrzebują już politycy) zastąpiły emocje i coraz dalej posunięty radykalizm zachowań, wzrosło także zapotrzebowanie na odpowiednie charakterystyczne postaci.
Tu wrócę do porównania Korwina-Mikke do Leppera. Bo o podobieństwie tych postaci decydują jednak nie powyższe kwestie: rubaszny Lepper to inna sprawa niż wyrachowany Mikke który każdy swój wyczyn próbuje "po dżentelmeńsku" wyjaśnić odwołaniami do traktowanego wedle własnego widzimisię kodeksu Boziewicza. To, co ich naprawdę czyni podobnym to nadzieja, jaką jeden i drugi przedstawił swoim wyborcom jako ofertę polityczną. Piszę o nadziei na "politykę z ludzką twarzą", czyli zakopanie głębokiego podziału między wyborcą a wybieranym przez niego politykiem. To nadzieja na to, że polityka przestanie być formą marketingu na usługach (politycznej) oligarchii, a stanie się znów formą współpracy polityka z jego elektoratem. To nadzieja na spełnianie składanych swoim wyborcom obietnic.
Ponadto dla wielu właśnie policzek w twarz dany drugiemu człowiekowi jest właśnie takim elementarnym gestem przywrócenia sprawiedliwości przez szeryfa. Dodam nieco złośliwie: sprawiedliwości społecznej, bo "Korwin Krul" jawi się tutaj jako samozwańczy egzekutor, który jednym gestem (który sam przedstawia jako symboliczny) bilansuje wszystkie krzywdy i kłamstwa, jakie klasa polityczna III RP wyrządziła swoim rodakom. A w ciągu kilkunastu ostatnich dni wielokrotnie słyszałem słowa: "ten chociaż spełnia to, co obiecuje".
Niezależnie od oceny etycznej zachowania Korwina (dla mnie jednoznacznie negatywnej, choć Boni "to nie moja bajka") pozostaje kwestia, czy jedynym sposobem korekty dla współczesnej Polski są większe i mniejsze samosądy. I prawo zemsty. A może niejednego Korwin-Mikke zachęcił: zawsze można "dać w pysk" sąsiadowi uważanemu za łajdaka, nielubianemu koledze w pracy, znajomemu, który wyrządził nam przykrość, itd., itp. Nazywano to kiedyś zdziczeniem obyczajów. Ale pokolenie "darwinizmu społecznego" dopiero puka do bram i niejedno nam może jeszcze pokazać. A że część z tych ludzi lubi katolickie/chrześcijańskie uzasadnienia swojego postępowania, zrobi się z tego coś, co już teraz pozwolę sobie nazwać kato-pogaństwem. I spodziewam się, że w następnych dekadach będzie to coraz popularniejsza forma "walki o chrześcijańskie wartości" wśród części (post)chrześcijan. Wszak korwinizm jest właśnie miszmaszem katolickich i libertyńskich opinii.
Ale w tym wszystkim JKM jest tylko i aż aktorem, bo naprawdę o wiele istotniejsze są procesy społeczne i polityczne, które dotykają Polski. "Krul" to papierek lakmusowy. Bo poczucie nieefektywności państwa, wyobcowania klasy politycznej, które odczuwa wielu z nas, patrząc na rodzimą rzeczywistość, jest dojmująco prawdziwe. Korwin zwyciężył z polskim ruchem narodowym w "trudach zmagań" z "republiką Okrągłego Stołu". Stał się nowym trybunem niezadowolonych z bolączek III RP. Ale trudno termometr traktować jako lekarstwo...
Skomentuj artykuł