Marek Pasionek: Nie jestem szpiegiem
Prok. Marek Pasionek przyznaje, że podczas spotkania z przedstawicielem FBI w ambasadzie USA prosił o przekazanie informacji ws. katastrofy smoleńskiej. Nie czuję się i nie byłem amerykańskim szpiegiem - mówi "Gazecie Polskiej codziennie".
"Nie kryłem, że odbyło się spotkanie w ambasadzie, a moim rozmówcą był przedstawiciel FBI, który kończył swoją misję w Polsce" - mówi prokurator odsunięty od śledztwa smoleńskiego. Jak dodaje, chodziło o przekazanie informacji nt. katastrofy. "Ale to nie ja przekazywałem Amerykanom informacje ze śledztwa, tylko swoich rozmówców prosiłem o przekazanie stronie polskiej ewentualnie posiadanych informacji" - podkreśla.
Pasionek mówi, że Amerykanie proponowali, by wymiana informacji nastąpiła między służbami specjalnymi obu państw. "Naczelny prokurator wojskowy zdecydował się jednak na oficjalny wniosek o pomoc prawną do Departamentu Sprawiedliwości USA. Ta oficjalna ścieżka nie przyniosła spodziewanych efektów w postaci oczekiwanych materiałów" - zaznacza.
"Wydaje mi się, że sama materia, o której mówimy, spowodowała, że Amerykanie odmówili przekazania posiadanych materiałów na drodze oficjalnej" - ocenia Pasionek.
Jak dodaje, chodzi o zdjęcia satelitarne, ewentualny nasłuch elektroniczny rozmów prowadzonych zarówno w samolocie, jak i na wieży kontroli lotów oraz ewentualnie inne materiały będące w dyspozycji amerykańskich specsłużb, które mogły okazać się przydatne.
"Do katastrofy doszło za granicą i w dużej mierze byliśmy zdani na pomoc prawną oraz materiały wytworzone przez Rosjan. Stąd wydaje mi się, że wszelka inicjatywa, jak ta z ambasadą, zmierzająca do pozyskania materiału dowodowego z różnych źródeł, była ze wszech miar wskazana. Dzisiaj zachowałbym się podobnie" - deklaruje śledczy.
Skomentuj artykuł