69 polskich strażaków wróciło z Nepalu
69 polskich strażaków, którzy brali udział w akcji ratowniczej w dotkniętym trzęsieniem ziemi Nepalu, przyleciało w środę wieczorem do Warszawy. 13 pozostałych ma wrócić do Polski w piątek. Razem ze strażakami wróciło też 12 psów ratowniczych.
Do Nepalu poleciało w sumie 81 polskich strażaków (dwóch z nich jest lekarzami, dziewięciu - ratownikami medycznymi - PAP) z ciężkiej grupy poszukiwawczo-ratowniczej HUSAR; w ostatnim czasie dołączył do nich jeszcze jeden strażak, który poleciał do Nepalu z pomocą humanitarną i koordynował powrót grupy.
W środę wróciło 69 ratowników, wraz z 12 psami. 13 kolejnych - jak zapowiadała m.in. straż pożarna - miało wrócić dwoma Herkulesami w czwartek. Na lotnisku poinformowano jednak, że ich przylot do Polski nastąpi w piątek. Polscy strażacy wracają do kraju pięcioma wojskowymi samolotami, które przewiozły do Nepalu polską pomoc humanitarną.
Na lotnisku strażaków przywitał komendant główny PSP nadbryg. Wiesław Leśniakiewicz. Dziękując ratownikom mówił, że podczas akcji w Nepalu wykazali się dużym doświadczeniem i "hartem".
- Wykonali kawał dobrej roboty. 69 ratowników już wróciło, są cali i zdrowi, to dla mnie najważniejsze. 5 lat temu byliśmy na Haiti, teraz w Nepalu. Przez te pięć lat, ci ratownicy, nie próżnowali, ta akcja pokazała, że są dobrze przygotowani, mają dobry sprzęt i skutecznie działają - powiedział.
Podziękował też wojsku i liniom lotniczym LOT za pomoc w przetransportowaniu strażaków do Nepalu i w ich powrocie.
Sami strażacy podkreślali, że zniszczenia po trzęsieniu ziemi, które dotknęło Nepal są olbrzymie, a pomocy potrzebują setki tysiące osób.
- Tam gdzie udało nam się dotrzeć często byliśmy pierwsi lub jako jedni z pierwszych i udzielaliśmy najpotrzebniejszej pomocy, także medycznej - mówił wiceszef grupy ratowników Marcin Kędra.
Polskim ratownikom nie udało się odnaleźć żywych osób, Kędra przyznał jednak, że były przypadki kiedy psy sygnalizowały taką możliwość. Niestety po dotarciu do poszukiwanych okazywało się, że nie żyją. Kolejną trudnością w akcji - według ratowników - był fakt, że dotarcie do wielu miejscowości, z powodu zniszczeń, było bardzo utrudnione lub praktycznie niemożliwe.
Z kolei inny ratownik Wiesław Drosio podkreślał, że najtrudniejsze w takich akcjach jest patrzenie na cierpienie osób, "którym świat zawalił się na głowę".
- Stracili wszystko. Dom, swoich bliskich. Pamiętam dziewczynkę, która mówiła nam, że mama została w jednym z pokojów, niestety, gdy do niej próbowaliśmy dotrzeć już nie żyła. Był też ojciec, który widział jak jego synek przebiegał wzdłuż ściany, miał nadzieję, że może udało mu się przeżyć. Jego również nie zdołaliśmy uratować - wspominał.
Ratownicy podkreślali, że podczas akcji dużą role odgrywały psy. Jak zaznaczali, warunki - zarówno klimat, jak i m.in. duża liczba osób, duże zniszczenia, były dla czworonożnych ratowników dodatkowym utrudnieniem. Psy pracowały w dwóch grupach.
- Najpierw polegaliśmy na psach. Szukaliśmy w miejscach, które oznaczały. Ich pomoc była ogromna. Przykładowo, im przeszukanie budynku zajmowało godzinę, my musielibyśmy to robić przez cały dzień. Rozmawialiśmy też z mieszkańcami. Pokazywali nam gdzie mogą być ich bliscy. Staraliśmy się dotrzeć w te miejsca, bo budynki były tak zniszczone, że psy mogły czegoś nie wyczuć - mówił Drosio.
Strażacy podkreślali też, że mieszkańcy terenów dotkniętych kataklizmem są bardzo otwarci i serdeczni. - Każdą pomoc przyjmują z dużą wdzięcznością. Potrzeby są ogromne. W tym momencie przede wszystkim potrzebne są schronienia, prąd, woda pitna, żywność - dodał Kędra.
Polscy ratownicy wspierali też Polaków mieszkających w Nepalu. - Prosili nas oni m.in. o to by sprawdzić czy mogą wrócić do swoich domów, czy te budynki są bezpieczne. Nasi specjaliści to oceniali - zaznaczył Drosio.
Strażacy prowadzili w Nepalu akcję ratowniczo-poszukiwawczą od poniedziałku 27 kwietnia. Przeszukiwali m.in. zniszczone budynki w dzielnicach w dzielnicach Katmandu, a także w kilku górskich miejscowościach w rejonie Gorkha. Udzielali też pomocy medycznej, a od ubiegłego czwartku - jak inne grupy ratownicze - pomagali armii nepalskiej w dotarciu do znajdujących się pod gruzami ofiar kataklizmu.
Koordynowali także działania związane z rozładowywaniem i przekazaniem pomocy polskiej pomocy humanitarnej - w sumie ok. 19 ton namiotów, koców, śpiworów, żywności, leków i środków czystości, zebranych przez organizacje pozarządowe, takie jak Caritas, PAH, Polska Misja Medyczna, PCK - oraz przekazanych z Agencji Rezerw Materiałowych.
Strażacy wracając zabrali ze sobą specjalistyczny sprzęt, m.in. geofony i kamery wziernikowe; zostawili natomiast Polakom mieszkającym w Nepalu - namioty, żywność i stację uzdatniania wody. Namioty przekazali też jednostce wojskowej, na terenie której mieli obóz. Polska grupa ratowniczo-poszukiwawcza jadąc do Nepalu zabrała ze sobą całą bazę logistyczną, tak, by w czasie akcji być samowystarczalną.
Polską pomoc humanitarną dostarczono do Nepalu pięcioma samolotami wojskowymi: C-130 Hercules i C-295M CASA z 33. i 8. bazy lotnictwa transportowego. Trasa z Warszawy do Katmandu została podzielona na dwa etapy: Warszawa - New Delhi - Katmandu. Międzylądowania w celu zatankowania paliwa i wymiany załóg odbyły się w stolicy Gruzji, Tbilisi oraz w Termez w Uzbekistanie.
Wojskowe CASY z 8. Bazy Lotnictwa Transportowego w Balicach dostarczyły pomoc do stolicy Indii - New Delhi; do Katmandu przewoziły ją Herculesy - w dwóch rzutach.
Trzęsienie ziemi, które w sobotę 25 kwietnia przed południem nawiedziło okolice Katmandu, miało siłę 7,9 w skali Richtera. Było to najsilniejsze trzęsienie ziemi w Nepalu od 81 lat. Następnego dnia miał miejsce wstrząs wtórny o sile 6,7 w skali Richtera.
Według dotychczasowych szacunków zginęło ponad 7,2 tys. osób, zdaniem władz Nepalu liczba ofiar może jednak przekroczyć 10 tys. osób. Jeżeli tak się stanie, będzie to najtragiczniejsze trzęsienie ziemi w historii kraju; w 1934 roku zginęło ponad 8,5 tys. ludzi.
ONZ szacuje, że na skutek kataklizmu ucierpiało 8,1 mln ludzi, czyli ponad jedna czwarta mieszkańców 28-milionowego Nepalu.
Skomentuj artykuł