"Intrygi" wokół wyboru prezydenta UE
"Małe intrygi" polityków, niejasna procedura i nadmierne ambicje rządów państw spowodowały, że z grona kandydatów na stanowiska tzw. prezydenta UE wyeliminowano najsilniejsze osobowości – pisze francuski lewicowy dziennik "Liberation".
Gazeta publikuje wywiad z eurodeputowanym Zielonych Danielem Cohn-Benditem, który nazywa te wybory "karykaturą demokracji".
Zdaniem dziennika, "Unia potrzebuje prawdziwego przywódcy, zdolnego do znalezienia kompromisu między państwami "27" i dania koniecznego impulsu politycznego". Jednak, według gazety, wszystko wskazuje na to, że wbrew nadziejom na silne przywództwo Europy, na czele Unii nie stanie ktoś na miarę europejskiego "Jerzego Waszyngtona", ale politycy małego formatu.
"Europa ścigana przez stare demony – weto i kompromis" – tak kwituje "Liberation" tę sytuację. – Groźba weta wykluczyła spośród kandydatów na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej najsilniejsze osobowości – pisze dziennik. – Pertraktacje toczące się w największym sekrecie przynoszą jak najgorsze wrażenie i przypominają małe kumpelskie ugody, kończące się zgniłym kompromisem. A przecież z tym właśnie obrazem chce zerwać Traktat Lizboński – dodaje dziennik.
Gazeta zwraca uwagę na niejasny sposób wyłaniania kluczowych stanowisk przewidzianych w Traktacie. – Zamiast przejrzystej procedury – deklaracji kandydatów, po których nastąpiłoby "przesłuchanie" pozwalające każdemu z nich na przedstawienie swojego programu – "przywódcy" postanowili działać z dala od kontroli obywatelskiej – podkreśla dziennik. Przypomina też, że Polska, domagająca się właśnie bardziej klarownej procedury wyboru, nie została wysłuchana przez inne państwa UE.
"Liberation" zamieszcza też na pierwszej stronie tego samego wydania wywiad z wiceprzewodniczącym frakcji Zielonych w PE, Danielem Cohn-Benditem. Piętnuje on w dosadnych słowach nieprzejrzystość wyboru dwóch kluczowych stanowisk w UE: tzw. prezydenta UE i szefa dyplomacji europejskiej. – To karykatura demokracji – twierdzi lider Zielonych.
– Mamy wrażenie, że państwa "27", a zwłaszcza kanclerz Niemiec Angela Merkel i prezydent Francji Nicolas Sarkozy szukają osobowości, które nie zepchną ich w cień. Udało już im się to z reelekcją Jose Manuela Barroso na przewodniczącego Komisji Europejskiej i próbują teraz powtórzyć podobny chwyt z przewodniczącym Rady Europejskiej: powinien on według nich organizować tylko śniadania i obiady, tak aby cała władza została w rękach państw członkowskich" – uważa Cohn-Bendit.
W czwartek na szczycie szefów państw i rządów UE w Brukseli mają zostać wybrani po raz pierwszy – przewidziani w Traktacie Lizbońskim – tzw. prezydent UE i szef dyplomacji unijnej.
Skomentuj artykuł