Konwencja Demokratów otwarta w atmosferze buntu
W hali Wells Fargo w Filadelfii otwarto w poniedziałek po południu czasu lokalnego krajową przedwyborczą konwencję Partii Demokratycznej. W jej ostatnim dniu Hillary Clinton zostanie formalnie nominowana kandydatką partii na prezydenta w listopadowych wyborach.
Zgodnie z tradycją, zjazd Demokratów rozpoczął się od patriotycznych akcentów - odśpiewania hymnu narodowego USA, recytacji przysięgi na wierność fladze amerykańskiej i wniesienia sztandatów na scenę przez weteranów. Konwencję otworzyła czarnoskóra burmistrz Baltimore, Stephanie Rawlings-Blake.
W pierwszym dniu konwencji wieczorem czasu lokalnego przemówienie wygłosi m.in. żona prezydenta USA, Michelle Obama.
Zjazd Demokratów, który ma być uroczystą manifestacją ich jedności w poparciu Clinton, rozpoczął się w atmosferze rewolty wśród wyborców partii po ujawnieniu przez Wikileaks, że Krajowy Komitet Partii Demokratycznej (DNC) od początku sprzyjał Hillary kosztem jej głównego rywala w prawyborach, senatora Berniego Sandersa.
Z mejli w DNC (ujawnionych dzięki włamaniu się do jego komputerów) wynikało, że kierownictwo partii naciskało na wyborców i działaczy, zwłaszcza tzw. superdelegatów, żeby głosowali w prawyborach na Clinton.
Sanders powiedział, że "nie był zaskoczony" sprawą mejli, ale na spotkaniu z wyborcami w Filadelfii przed konwencją wezwał swoich zwolenników, aby w wyborach poparli Clinton. Senator wystąpił z takim apelem już ponad tydzień wcześniej, występując razem z Hillary na wiecu.
Mimo to, na wiecu w Filadelfii tysiące jego fanów zareagowało na apel głośnym buczeniem. Rozległy się okrzyki "hańba" i skandowanie: "Lock her up!" (Zamknąć ją - co odnosiło się do Clinton). To ostatnie było powtórzeniem hasła z wcześniejszej konwencji Republikanów (GOP) w Cleveland, gdzie delegaci chórem potępiali Clinton, oskarżając ją o kryminalne wykroczenia.
Sanders ma przemówić na konwencji w poniedziałek wieczorem czasu lokalnego. Przemówienie programowe wygłosi tego dnia senator Elizabeth Warren ze stanu Massachusetts.
Ponowny wybuch rewolty wyborców Sandersa, lewicowego senatora, który proponuje m.in. bezpłatną naukę na wyższych uczelniach, podwojenie płacy minimalnej i ograniczenie wpływów wielkich banków, jest poważnym ciosem dla Partii Demokratycznej i Hillary Clinton.
Po konwencji GOP, która potwierdziła rozłam w tej partii między zwolennikami jej prezydenckiego kandydata Donalda Trumpa a jego przeciwnikami i ujawniła bałagan organizacyjny w GOP, Demokraci mieli nadzieję przedstawić opinii swoją partię jako przykład harmonii i profesjonalizmu. Skandal z mejlami i bunt fanów Sandersa zniweczył te plany.
Z powodu skandalu do dymisji podała się przewodnicząca DNC, kongresmanka z Florydy, Debbie Wasserman-Schultz. W poniedziałek miała uroczyście otworzyć konwencję, ale zastąpiła ją burmistrz Rawlings-Blake.
Lewicowi wyborcy Sandersa są również niezadowoleni, że jako swego kandydata na wiceprezydenta Clinton wybrała senatora Tima Kaine z Virginii, centrowego Demokratę, uchodzącego za klasycznego polityka demokratycznego establishmentu.
Na briefingu w poniedziałek w czasie konwencji działacz ze sztabu Sandersa, Charles Chamberlain, zapewnił, że jego wyborcy "w listopadzie na pewno nie zagłosują na Trumpa".
Przyznał jednak, że nie wiadomo ilu z nich będzie głosować na Clinton, a ilu zostanie w domu.
Zdaniem niektórych ekspertów, fani Sandersa - który określa się jako "demokratyczny socjalista" - mogą w wyborach poprzeć kandydatkę Partii Zielonych, Jill Stein.
Według sondaży, notowania Trumpa wzrosły po konwencji w Cleveland - gdyby wybory odbyły się dziś, pokonałby on Clinton różnicą 7-8 procent głosów (jeśli wyborcy mieliby wybierać między nią, Trumpem, Stein i kandydatem Libertarianów, Garym Johnsonem).
Wzrost poparcia bezpośrednio po konwencji jest jednak normalnym zjawiskiem w wyborach w USA. Oczekuje się, że także notowania Clinton wzrosną po konwencji w Filadelfii.
Skomentuj artykuł