Raport MAK o katastrofie i polskie reakcje
Brak decyzji o odejściu na lotnisko zapasowe, zejście poniżej minimalnej wysokości odejścia na drugi krąg, brak reakcji na ostrzeżenia TAWS oraz presja psychiczna - to główne przyczyny katastrofy Tu-154M, wskazane w raporcie MAK. - Rosjanie ukryli fakty dotyczące kontrolerów - komentuje Edmund Klich.
Premier Donald Tusk przerywa urlop, wraca do kraju i będzie się konsultował z szefem MSWiA Jerzym Millerem. Prezydent Bronisław Komorowski rozmawiał już z ministrem i poprosił go o ocenę sytuacji zaistniałej po opublikowaniu raportu MAK w sprawie katastrofy smoleńskiej. W najbliższy wtorek odbędzie się specjalne posiedzenie sejmowych komisji obrony narodowej oraz sprawiedliwości i praw człowieka w sprawie raportu.
Na stronie internetowej MAK opublikowano zarówno raport, jak i polskie uwagi do projektu raportu zgłoszone 19 grudnia.
Przewodniczący polskiej komisji badającej okoliczności katastrofy, szef MSWiA Jerzy Miller mówi o niedosycie strony polskiej, wynikającym z zaklasyfikowania części polskich uwag do raportu MAK jako tych dopuszczalnych, o charakterze technicznym, a innych - jako pozostających poza treścią raportu.
Zarazem Miller zaznaczył, że żadna z polskich uwag nie została odrzucona, co jego zdaniem oznacza, że wszystkie "uznano za zasadne". Miller przypomniał słowa szefa komisji technicznej MAK Aleksija Morozowa, że te nie-techniczne uwagi będą przekazane do zbadania innym organom.
Morozow poinformował, że uwzględniono ok. 20-25 polskich uwag. Wyjaśnił, że chodzi o uwagi odnoszące się do aspektów technicznych. Wcześniej tłumaczył, że polskie uwagi dotyczyły zarówno technicznych aspektów śledztwa, jak i kwestii odpowiedzialności za katastrofę, czym MAK się nie zajmuje.
Proszony o komentarz do raportu MAK Miller odparł: "Nie polemizujemy z zarzutami postawionymi przez MAK stronie polskiej. Sami postawilibyśmy te zarzuty, to dla nas jest oczywiste". Minister zwrócił uwagę, że obie strony były równie nieprzygotowane do lotu. "Uwagi to uzupełnienie raportu MAK o wątki, których brak w raporcie zauważyliśmy" - oświadczył Miller.
Szef MSWiA powiedział, że nie jest w stanie na razie określić konkretnej daty zakończenia prac polskiej komisji wyjaśniającej okoliczności katastrofy smoleńskiej. Dodał, że kilka tygodni potrwają jeszcze badania laboratoryjne zapisów czarnych skrzynek.
Miller poprosił po raz kolejny stronę rosyjską o dotychczas nam nie przekazane dokumenty sprawy katastrofy smoleńskiej. Uznał, że skoro MAK zakończył już swe prace, to dokumenty, w tym niejawne, mogą być Polsce przekazane. Rosja nie przekazała m.in. danych o pracy kontrolerów na lotnisku w Smoleńsku oraz szczegółów technicznych dotyczących samego lotniska, w tym schematu rozmieszczenia środków elektro-świetlnych oraz radiolokacyjnych i radionawigacyjnych.
W ocenie przedstawiciela Polski przy MAK Edmunda Klicha Rosjanie ukryli fakty związane właśnie z działaniem kontrolerów lotów. Jego zdaniem odtworzenie podczas konferencji prezentującej raport nagrań rozmów pomiędzy załogą Tu-154M a wieżą było przesadą. Klich dodał, że z konferencji MAK wynika, że główne jego uwagi dotyczące oceny działania kontrolerów i ewentualnych nacisków na nich nie zostały uwzględnione przez rosyjski Komitet.
Andrzej Halicki (PO), szef sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, jest zdania, że raport MAK "to ważne źródło wiedzy dla polskich prokuratorów". W jego ocenie, raport jest wiarygodny od strony faktograficznej. W jego opinii informacja o uwzględnieniu polskich uwag o technicznych aspektach przebiegu lotu świadczy o tym, że współpraca między stroną polską i rosyjską "była dobra i pełna". W ocenie Halickiego polskie ustalenia w sprawie katastrofy nie będą rozbieżne z rosyjskimi "co do faktów". "Ustalenia inne należą do polskiej prokuratury i pewnie będziemy jeszcze oczekiwać na nie" - dodał.
PiS zapowiedziało, że złoży projekt uchwały Sejmu odrzucającej raport MAK. Ponadto klub PiS będzie wnioskował o informację premiera na temat wyjaśniania przyczyn katastrofy smoleńskiej.
Prezes PiS Jarosław Kaczyński ocenił, że raport jest "zakpieniem sobie z Polski, ale oczywiście jest też wykorzystaniem postawy Donalda Tuska i tego rządu, postawy, której w żadnym wypadku nie da się obronić".
W ocenie wiceszefowej klubu PJN Elżbiety Jakubiak raport MAK jest "niewiarygodny, nierzetelny, (...) szkodzący Polsce i dobremu imieniu państwa". Jej zdaniem raport jest "ewidentnie polityczny" i nie ma żadnego związku z odpowiedzią na pytania o techniczne przyczyny katastrofy z 10 kwietnia.
Za bezpośrednią przyczynę katastrofy MAK uznał: "Niepodjęcie w porę przez załogę decyzji o odejściu na lotnisko zapasowe mimo przekazania jej niejednokrotnie i we właściwym czasie informacji o faktycznych warunkach meteorologicznych na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj, które były znacznie gorsze od minimów określonych dla tego portu lotniczego; zejście bez dostrzeżenia naziemnych punktów orientacyjnych do wysokości znacznie niższej od określonej przez kierownika lotów minimalnej wysokości odejścia na drugi krąg (100 metrów) w celu przejścia na lot wizualny, a także brak należytej reakcji i wymaganych działań przy niejednokrotnym włączaniu się systemu ostrzegania przed przeszkodami TAWS, co doprowadziło do zderzenia samolotu z przeszkodami i ziemią".
MAK dodał, że "według ekspertów z dziedziny lotnictwa i psychologów lotniczych obecność dowódcy Sił Powietrznych RP w kabinie pilotów aż do momentu zderzenia z ziemią wywarła psychologiczną presję przy podejmowaniu przez kapitana statku powietrznego decyzji o kontynuowaniu zniżania w warunkach nieuzasadnionego ryzyka z dominującym celem wykonania lądowania +za wszelką cenę+".
Zdaniem MAK "w ostatniej fazie podejścia do lądowania kapitan był w stanie psychologicznego konfliktu motywów: z jednej strony - rozumiał, że lądowanie w zaistniałych warunkach nie jest bezpieczne; z drugiej - występowała silna motywacja, by wykonać lądowanie właśnie na lotnisku docelowym".
Z dokumentu zawierającego polskie uwagi do projektu raportu MAK wynika, że Rosjanie nie przekazali wielu danych o pracy kontrolerów na lotnisku w Smoleńsku, nie podali szczegółów technicznych dotyczących samego lotniska.
Wśród dokumentów, których Polska nie dostała, mimo że o nie wystąpiła, są m.in. dane dotyczące lotniska Smoleńsk "Północny"; Polsce przekazano jedynie karty podejścia. Nie przekazano dokumentów określających zasady pracy i sposób użytkowania środków ubezpieczenia lotów na lotnisku, w tym schematu rozmieszczenia środków elektro-świetlnych oraz radiolokacyjnych i radionawigacyjnych.
Polacy nie doczekali się też odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób należy interpretować zwrot "posadka dopołnitielno" (skierowany przez kontrolerów w Smoleńsku do załogi polskiego samolotu) oraz czy zabezpieczenie lotniska w środki radiolokacyjne różniło się 7 kwietnia (wówczas lądowali na nim premierzy Polski i Rosji) i 10 kwietnia (kiedy miała miejsce katastrofa samolotu z polskim prezydentem na pokładzie).
Polacy nie poznali też wyników wykonanego po wypadku oblotu środków radiolokacyjnych i systemów na lotnisku.
Wiele pytań pozostawionych bez odpowiedzi dotyczy szczegółów technicznych pracy urządzeń na lotnisku oraz roli konkretnych osób na stanowisku kontroli lotów. Rosjanie nie odpowiedzieli na prośbę o przekazanie dokumentu określającego minimalne warunki do lądowania na lotnisku. Nie poinformowano nas też o zakresie obowiązków osób odpowiedzialnych za kierowanie i zabezpieczenie lotów.
Mimo próśb, nie przekazano zapisów wideo ze stanowiska kierowania lotami, ani danych z radarów. Nie poznaliśmy też dokumentów dotyczących uprawnień kontrolerów. Polakom nie pozwolono na wysłuchanie wszystkich osób, które 10 kwietnia były na stanowisku dowodzenia na lotnisku, w tym szczególnie pomocnika kierownika lotów, kontrolera lotniska i osoby określanej jako "głównodowodzący". Nie wyjaśniono, kto znajdował się na stanowisku dowodzenia przed katastrofą, nie ustalono, w jakim celu tak wiele osób przebywało na stanowisku dowodzenia. Nie ustalono też kompetencji kierownika lotów w obecności jego przełożonych na stanowisku dowodzenia.
Nie przedstawiono analizy, jaki wpływ miały decyzje osób przebywających na stanowisku dowodzenia i osób odpowiedzialnych w Moskwie na decyzję kierownika lotów dot. skierowania Tu-154M na lotnisko zapasowe i udzielenia zgody na próbne podejście do lądowania w "warunkach meteorologicznych, w których lądowanie samolotu było praktycznie niemożliwe do wykonania".
Strona polska prosiła też o przekazanie oświadczeń załogi oraz zapisów rejestratora rosyjskiego Iła-76, który o mało nie rozbił się na lotnisku niedługo przed katastrofą polskiego samolotu. Przeprowadzono jedną rozmowę z dowódcą tego samolotu. Natomiast MAK odmówił wydania zapisu rejestratora Iła-76. Uznał, że analiza tego lotu nie ma żadnego wpływu na badania katastrofy Tu-154M.
Strona polska nie otrzymała odpisów wyników wszystkich przeprowadzonych ekspertyz technicznych, ani dokumentacji fotograficznej miejsca zdarzenia, w tym zdjęć wykonanych bezpośrednio po katastrofie.
Rosjanie nie odpowiedzieli też na pytanie, czy na lotnisku w Smoleńsku 10 kwietnia próbował lądować jakikolwiek samolot, zanim wylądował tam polski Jak-40.
Bez odpowiedzi pozostały też pytania o to, kto, kiedy i jak uruchomił system ratownictwa lotniczego i naziemną akcję ratowniczą; o czas i sposób działania ratowników (m.in. kiedy odnaleziono ofiary katastrofy); a także o zasady organizacji i działania systemu ratownictwa lotniczego i wyposażenie ratownicze na lotnisku.
Mimo polskich próśb i odpowiednich zapisów załącznika 13 do Konwencji Chicagowskiej, nie umożliwiono też polskiemu akredytowanemu przedstawicielowi płk. Edmundowi Klichowi udziału we wszystkich naradach informujących o postępie badania przyczyn katastrofy.
Sekretarz Krajowej Rady Lotnictwa Tomasz Hypki powiedział, że dla specjalistów raport MAK nie jest zaskoczeniem, ponieważ większość cząstkowych informacji już mieliśmy, szczególnie po opublikowaniu stenogramu z tego, co się działo w kabinie załogi. Natomiast nastąpiło uściślenie elementów w całym ciągu nieprawidłowości, które występowały w tym locie.
Hypki wskazał, że dowiedzieliśmy się z całą pewnością, iż w ostatniej fazie lotu był używany radiowysokościomierz, "co jest zachowaniem niezgodnym z procedurą, przepisami, zasadami eksploatacji TU-154".
"Podkreślę to, co wcześniej wiedzieliśmy, że załoga o tym, iż tam nie da się lądować, wiedziała z bardzo wielu źródeł. Bo już od kontrolerów w Mińsku się tego dowiedzieli, od kontrolerów na lotnisku, od swoich kolegów z Jaka 40. Nieprawdopodobne jest to, że oni w ogóle na to nie reagowali, a całe to lądowanie realizowali zupełnie beznamiętnie" - powiedział Hypki.
Skomentuj artykuł