Abp Ryś: niezrozumienie tej prawdy rodzi myślenie inkwizycyjne
„Ewangelia jest jedna, to prawda. Ale jej odczytanie różne w różnych epokach, warunkowane przede wszystkim, ale z pewnością nie tylko, miarą rozwoju poszczególnego człowieka i całego Kościoła w każdej z nich” - pisze abp Grzegorz Ryś.
Czyż najlepszą obroną nie jest atak? Pytani o „Inkwizycję!” katoliccy (?) obrońcy odpowiadają oskarżeniem na oskarżenie, demaskując kryjący się za pytaniem „spisek żydowsko-masoński”. Po co sięgać po fakty; czy nie lepiej jednemu mitowi przeciwstawić drugi – równie przemawiający do popularnej wyobraźni? Należy też możliwie szybko odbić piłeczkę, wyliczając w dziesiątkach tysięcy męczenników katolickich, pozbawionych życia najpierw przez protestantów, a następnie przez „liberalne” i „ateistyczne” formacje państwowe w Anglii, rewolucyjnej Francji, Meksyku, Rosji itp. Można wreszcie porównywać liczbę wyroków śmierci wydanych po dochodzeniach inkwizycyjnych z tą, która obciąża świeckie trybunały (np. w sprawach dotyczących oskarżeń o czary), by cieszyć się „łagodnością” i obiektywizmem tych pierwszych. Trudno oprzeć się wrażeniu, że tego typu tłumaczenia w rzeczywistości bardziej obrażają uczucia ludzi Kościoła, niż ich bronią.
W roku 1414 na soborze w Konstancji przed komisją złożoną z najwybitniejszych umysłów ówczesnego Kościoła (Gerson, kardynałowie d’Ailly i Zabarella) bronił swoich poglądów Jan Hus. Oskarżyciele nie mogli się pogodzić między innymi z następującym fragmentem jego dzieła De Ecclesia (O Kościele):
„Teologowie, twierdzący, że człowiek, który – obłożony karą kościelną – odmawia nawrócenia, winien być przekazany władzy świeckiej, naśladują w ten sposób najwyraźniej kapłanów, uczonych w Piśmie i faryzeuszy, którzy również przekazali Chrystusa sądowi świeckiemu, ponieważ odmówił im pełnego posłuszeństwa. I jako tacy stają się oni w większym stopniu winni zabójstwa niż Piłat”.
Czeski teolog, odpowiadając na zarzut, stwierdził, że taka jest po prostu wymowa relacji ewangelicznej i słów samego Jezusa zwrócone do rzymskiego prokuratora: „Większy grzech ma ten, który Mnie Tobie wydał...”. Poza tym – pisał dalej Hus na marginesie przesłanej mu kopii kierowanych przeciw niemu zarzutów – jego wypowiedź została ewidentnie wyrwana z kontekstu; tym zaś było orzeczenie ośmiu praskich teologów stwierdzające, że ramieniu świeckiemu winien być wydany każdy, kto nie zgadza się z ich wykładnią doktryny katolickiej. W ten sposób mistrz Jan z niezwykłą prostotą konfrontował procedurę inkwizycyjną i kryjące się za nią myślenie – z myśleniem ewangelicznym. Nie tylko wystawiał jej zdecydowaną ocenę, ale także z wielką przenikliwością pokazywał, jak szybko może być ona nadużyta: do obrony zgoła nie obiektywnej prawdy, lecz jedynie pewnego dalece subiektywnego i ograniczonego sposobu jej rozumienia. Tłumaczeń Husa nie chciano na soborze ani słuchać, ani rozważać. Tym bardziej że w dalszym ciągu procesu „życzliwi” czeskiemu reformatorowi świadkowie zeznali, że słyszeli, jak głosił, iż „żadnej herezji nie należy wykorzeniać przy pomocy siły, a jedynie na drodze teologicznej dyskusji”. Na to z kolei, jakby cofając się nieco, Hus stwierdzał, że niczego takiego nie nauczał. Głosił jedynie, powołując się zresztą na powagę świętych Augustyna i Bernarda, iż przed argumentem siły należy – w dyskusji z heretykiem – najpierw sięgnąć po argument Biblii i rozumu.
Wiek później (1516) wielki chrześcijanin i humanista, św. Tomasz More, tworząc model „utopijnego” społeczeństwa, zaprowadził w nim niemal powszechną tolerancję religijną (wyłączając z niej jedynie tych, którzy propagują swoją wiarę zbyt nachalnie i burząc pokój społeczny), uważając, że tego domaga się dobro zarówno ludzi, jak i prawdziwej religii. Gdyby bowiem o zwycięstwie wiary miały rozstrzygać „siła i przymus, to najlepsza i najwznioślejsza religia zostanie zagłuszona przez najgłupsze formy przesądów, tak jak pszenica bywa zagłuszona przez ciernie – ponieważ najgorsi ludzie są również najbardziej zacięci”. Ten sam Tomasz jednak, zostawszy najpierw członkiem Rady Królewskiej (1517), a potem kanclerzem Anglii (1529–32), a więc osobą publiczną w realnym społeczeństwie, nie ganił zasadniczo użycia siły przeciw heretykom, przyjmując zapisane literą rzymskiego prawa zrównanie herezji ze zdradą.
Przykład i Husa, i Tomasza pokazuje wyraźnie z jednej strony, jak krytyczna i inspirowana Ewangelią refleksja mogła prowadzić do kwestionowania inkwizycji; z drugiej zaś, jak dalece tego rodzaju myślenie było nieoczywiste, wręcz wyjątkowe i pozbawione jakichkolwiek punktów stycznych z pragmatyką zarówno Kościoła, jak i państwa (pomiędzy którymi zbyt długo nie wytyczono czytelnych granic). Do tego stopnia, że odbierało to poczucie pewności siebie i konsekwencję samym protagonistom. Rzymskie prawo, podniesione do godności normy i przekopiowane w kanonach kościelnych, wsparte powagą Augustyna, a potem Akwinaty, przełożone decyzjami soborów na język pragmatyki, która z upływem wieków sama w sobie stawała się normą – temu wszystkiemu wybitni Czech i Anglik mogli przeciwstawić jedynie osąd własnego sumienia.
Nic więc dziwnego, że nietolerancja religijna miała jeszcze na długo pozostać trwałym elementem życia i myślenia nowożytnej Europy. W wojnach toczonych pod sztandarami religii w XVI i XVII wieku okrucieństwo i bezmyślność cechowały w równym stopniu katolików i protestantów. W 1561 roku paryski piekarz, broniąc w jednym z kościołów Eucharystii przed profanacją, został zabity przez tłum drwiących hugenotów: „czy twój bóg z ciasta uczyniony ochroni cię teraz przed męką śmierci?”. Katolicy odpowiadali pięknym za nadobne, kiedy pomordowanym przez siebie w Normandii i Prowansji protestantom wkładali w usta strony ich Biblii: „oni głosili prawdę swego boga; pozwólmy im prosić go o pomoc”. A finałem tych wojen ostatecznie nie była wszak tolerancja, tylko przyjęta w Europie złożonej z monarchii absolutnych zasada: „jeden król, jedno prawo, jedna wiara!”, czyniąca z jednolitości religijnej fundament trwałości państwa.
To nie obrona inkwizycji. To próba zrozumienia jednego z najboleśniejszych fragmentów historii Kościoła i doszukania się przyczyn tego zjawiska – jego powstania i trwałości. Zrozumienie nie przynosi usprawiedliwienia, ale raczej przestrogę. Na przyszłość. Nie jest to też ucieczka od ocen, czy też próba ich relatywizowania. Przy ich wystawianiu jednak, zwłaszcza gdyby miały dotyczyć konkretnych osób, trzeba się wystrzegać zarówno opierania się bardziej na micie niż na danych historycznych jak i błędu myślenia ahistorycznego, rzutującego wstecz XX-wieczne kategorie moralne i religijne. Ewangelia jest jedna, to prawda. Ale jej odczytanie różne w różnych epokach, warunkowane przede wszystkim, ale z pewnością nie tylko, miarą rozwoju poszczególnego człowieka i całego Kościoła w każdej z nich. Niezrozumienie tej podstawowej prawdy wyradza się ostatecznie nie w co innego, jak właśnie w myślenie inkwizycyjne. By go uniknąć w budowaniu Kościoła przyszłości, przytoczmy na koniec słowa następcy Piotra:
„Wobec wspaniałości tego darmo otrzymanego daru, jakim jest objawienie Boże w Chrystusie, jakże pokornie i uważnie należy wsłuchiwać się w głos sumienia! Jak bardzo należy nie dowierzać ograniczonemu światłu własnego poznania, z jaką gotowością należy się uczyć, a jak nieskoro potępiać! Jedną z pokus powracających we wszystkich czasach również wśród chrześcijan, jest uważanie siebie za depozytariuszy prawdy (...). Cechą jednakże człowieka żyjącego prawdą jest miłować pokornie. Tak poucza nas słowo Boże: prawdę czyni się w miłości (...) wszyscy powinni szanować sumienie każdego człowieka i nie usiłować narzucać nikomu swojej własnej «prawdy», co nie narusza prawa do wyznawania jej bez pogardzania z tego powodu nikim, kto myśli odmiennie. Odmawianie osobie pełnej wolności sumienia, a zwłaszcza wolności szukania prawdy lub podejmowanie prób narzucenia pewnego szczególnego sposobu rozumienia prawdy, sprzeciwia się jej najbardziej podstawowemu prawu...”.
(Jan Paweł II, Orędzie na Światowy Dzień Pokoju, 1991)
Fragment książki abpa Grzegorza Rysia "Inkwizycja"
Skomentuj artykuł