Anselm Grün: wtedy wierzący jest jak narkoman

Anselm Grün: wtedy wierzący jest jak narkoman
(fot. Volodymyr Hryshchenko / Unsplash)

Niektórzy traktują Boga podobnie jak narkotyk. Wydaje im się, że trzeba tylko się modlić i spełniać określone praktyki religijne, a wtedy zapanują nad wszystkim i nie będą musieli mierzyć się z własną prawdą.

Możemy doświadczyć Boga tylko w naszym świecie. Teologia mówi, że doświadczymy Boga tylko od strony Jego immanencji, a nigdy w Jego absolutnej transcendencji. W tym doświadczeniu dochodzi do pomieszania naszych projekcji, tęsknot, oczekiwań, obrazów Boga z Jego rzeczywistością. Mimo wszelkich wątpliwości, czy nie spotkamy się tylko z naszymi własnymi projekcjami Boga, jest przecież rzeczywiste doświadczenie Boga. Jest takie doświadczenie, w którym Bóg mówi do nas, a my uświadamiamy sobie Jego obecność i w głębi naszego wnętrza wiemy, że to Bóg nas dotknął. Ale musimy przy tym zawsze pamiętać, że nasze doświadczenia mieszają się ze złudzeniami, z błędnymi interpretacjami. Bardzo łatwo popadamy w niebezpieczeństwo utożsamienia Boga z naszymi sukcesami lub wykorzystania Go do ucieczki przed rzeczywistością.

Wiara mocuje się z wątpliwościami

Wielu ludzi wątpi, czy rzeczywiście doświadczyli Boga. Boją się, że tylko sobie Go wyobrażają, aby im się lepiej wiodło albo żeby uśmierzyć własny strach. Ja również znam ten niepokój. Jeżeli jednak poddam się wątpliwościom i podejrzewam, że wszystko może być tylko wyobrażeniem, czuję, jakim absurdem byłoby tego rodzaju przekonanie; znaczyłoby ono, że w ogóle niczego nie da się poznać, że wszystkie nasze przedstawienia, pojęcia są tylko dowolnymi interpretacjami i nie pokrywają się z żadną rzeczywistością. Jeżeli przemyślę te wątpliwości do końca, dojdzie we mnie do głosu głębokie przeczucie, że świat nie może być aż tak absurdalny. I wtedy uwierzę Biblii, Jezusowi Chrystusowi i świętym. Wtedy postawię na tę kartę, na którą postawili Augustyn, Teresa z Ávili czy Edyta Stein. I wtedy odczuję, że nie jest to bynajmniej wyobrażenie, ale że wszystko odpowiada rzeczywistości. Oczywiście, wiara stale mocuje się z wątpliwością. Wątpliwość należy w sposób konieczny do wiary. Zmusza nas do uwolnienia się z własnych projekcji i do wypatrywania prawdziwego Boga.

Wielu mówi o Bogu tak, jakby wszystko o Nim wiedzieli. Ale to tylko pojęcia, o których rozprawiają, to nie jest Bóg, który ich bezwarunkowo dotyczy, Bóg, którego by doświadczyli. Takie „obiektywne” mówienie o Bogu staje się często obroną przed rzeczywistym doświadczeniem Boga. Wielu ludziom wydaje się, że mówią o Bogu, gdy w rzeczywistości mówią o swoim strachu przed autorytatywnym ojcem lub o odrzuceniu zawłaszczającej matki. Trzeba dokładnie się wsłuchać, co ktoś ma na myśli, gdy wypowiada słowo „Bóg”. Kiedy mówimy o Bogu, zawsze odgrywa w tym rolę nasze życiowe doświadczenie. I często wkładamy w pojęcie „Bóg” nasze pragnienie uleczenia ran zadanych nam przez ojca i matkę. Niekiedy nasze postrzeganie Boga jest tak bardzo zmącone przez tego rodzaju zranienie, że musimy cofnąć się do doświadczeń, które to zranienie spowodowały, aby potem móc spotkać się z Bogiem. Wtedy zmieni się również nasze mówienie o Bogu. Nie będziemy już mówić o Nim „obiektywnie”, aby trzymać się z dala od Niego, ale wyrazimy nasze doświadczenie. W tym doświadczeniu zaś Bóg rozbłyśnie jako tajemnica, której możemy tylko dotknąć naszymi słowami, ale której nie możemy ogarnąć.

Nadużywać Boga jak narkotyku

Inni mają Boga na własny użytek. Traktują Go podobnie jak narkotyk. Tak jak niektórzy chcą rozwiązać wszystkie swoje problemy za pomocą alkoholu, tak inni chcą załatwić wszystkie swoje trudności, posługując się Bogiem. Wydaje im się, że trzeba tylko się modlić i spełniać określone praktyki religijne, a wtedy zapanują nad wszystkim i nie będą musieli mierzyć się z własną prawdą. Można bowiem uzależnić się nie tylko od narkotyków, seksu, gier czy towarzystwa, lecz również od religii. I często nie da się tego łatwo przejrzeć, bo słowa, które wypowiadają uzależnieni religijnie, są właściwe: że jest Bóg, który leczy nasze rany i działa cuda w naszym życiu. Ale nam nie wolno używać Boga dla siebie. Jeżeli ktoś mówi o Bogu ze zbytnią pewnością siebie, nie zauważa, że posługuje się Nim do wywyższenia się nad innych. Bóg ma rozwiązać za niego wszystkie problemy. I tym prostym patentem taki człowiek budzi u innych podziw. Oczywiście, może tak się zdarzyć, że taka osoba miała bardzo głębokie doświadczenie religijne – głębsze niż moje. Jednak kiedy odbieram te słowa z należytym dystansem, zauważam, że manifestowana pewność jest okupiona wewnętrznym skrępowaniem: taki człowiek próbuje przechytrzyć swą wewnętrzną niepewność przejawianiem sugestywnej religijnej władzy nad innymi. Wykorzystuje więc Boga do tego, aby sam mógł czuć się kimś wyjątkowym. Niestety, tacy ludzie nie dostrzegają, że ich duchowe wywyższanie się jest przeciwieństwem doświadczenia Boga. Bóg służy zaspokojeniu ich potrzeby bycia ważnym. Często też taką „duchową” potrzebę bycia ważnym wzbudza wyparta seksualność.

Doświadczenie Eliasza na górze Horeb jest dla mnie dobrym przykładem tego, w jaki sposób doświadczenie Boga miesza się z naszymi strukturami duchowymi. Kiedy zszedł na ziemię ogień od Pana i strawił ofiarę całopalną, było to dla Eliasza bardzo intensywne doświadczenie Boga. W reakcji na to prorok kazał pochwycić i zabić wszystkich czterystu pięćdziesięciu kapłanów Baala. Czy Bóg naprawdę tego chciał, czy też Eliasz przeniósł na Boga własną agresję i wyładował ją na innowiercach? Można by przypuszczać, że prorok po swoim zwycięstwie nad kapłanami Baala miał poczucie wspaniałego sukcesu, że był przepełniony entuzjazmem. Ale było dokładnie na odwrót. Eliasz popadł w głęboką depresję. Gdy nie można już skierować swojej agresji na wrogów, zwraca się ona przeciw człowiekowi, który ją odczuwał. Kto myli wolę Bożą z entuzjazmem, ze wzniosłym nastrojem, ten w niedługim czasie dozna czegoś przeciwnego. Poczuje się opuszczony przez Boga i skapituluje, podda się. Nie będzie mógł już odtworzyć pozytywnego odczucia Boga. Eliaszowi wydaje się, że jest zdany wyłącznie na siebie, i ogarnia go rozpacz: „Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków” (1 Krl 19,4).

Bóg zostawia jednakże Eliasza w swojej szkole prawdziwego doświadczenia. Kiedy prorok przychodzi na Bożą górę Horeb, wzmocniony przez anioła Pańskiego, Bóg objawia mu, gdzie może się z Nim spotkać. Na początku przechodzi gwałtowna wichura. „Ale Pan nie był w wichurze” (1 Krl 19,11). Wichura, burza jest symbolem zachwytu. Bóg może wprawdzie dotknąć człowieka w jego głębi, może go przewiać i porwać do burzy entuzjazmu. Ale gdy człowiek myli Boga ze swoimi emocjami, wkrótce odczuje, że znajduje się Go zupełnie gdzie indziej. Kto utożsamia Boga ze swoimi emocjami, używa Boga jak narkotyku: Bóg ma w nim wzbudzić wzniosłe odczucie, podobnie jak alkohol czy dawka narkotyku. Ale przecież to nie spotkanie z Bogiem, tylko z moimi własnymi emocjami. Tkwię stale w sobie. Wprawdzie emocje mogą mnie poprowadzić ku Bogu, ale nie wolno mi się z nimi utożsamić. Potrzebuję zdrowego dystansu do nich. Tylko wtedy może mi się odsłonić Bóg. Eliaszowe obrazy Boga nie są fałszywe. Wszystkie one mają w sobie coś prawdziwego. Ale są jednostronne. I zawsze, kiedy wtłaczam Boga w jakiś obraz, pojawia się niebezpieczeństwo, że stanie się on demonicznym obrazem Boga.

Wystarczy wierzyć?

Później przychodzi gwałtowne trzęsienie ziemi, ale „Pan nie był w trzęsieniu ziemi” (1 Krl 19,11). Wielu pojmuje Boga przede wszystkim jako sprawcę cudów: trzeba tylko wierzyć w Boga, a On przełamie wszystkie prawa natury, wyleczy wszelkie nieuleczalne choroby, Jego Duch przejdzie jak trzęsienie przez ludzką psychikę. Często ludzie intensywnie służący Bogu doświadczają nagłego uzdrowienia z nałogu. Nie piją już alkoholu i są w stanie w jednej chwili zrezygnować z narkotyków. I postrzegają to jako boski cud. Bóg, oczywiście, może dokonać takich cudów. Ale człowiek czasami jeden nałóg zastępuje drugim. Wyzwala się wprawdzie z uzależnienia od alkoholu, ale całą energię wkłada w wiarę. Chodzi z jednej mszy na drugą i ma ambicję nawrócić wszystkich wokół siebie, aby zobaczyli, jakie trzęsienie ziemi Bóg w nim sprawił. Takim ludziom grozi niebezpieczeństwo, że w swoim religijnym uzależnieniu staną się ślepi na tkwiącą w nich strukturę uzależnienia i na dolegliwości, których chcą uniknąć, poddając się nałogowi. Nie zauważają oni, że rozprawianie o Bogu bierze się u nich z uzależnienia od władzy i znaczenia, a nie z prawdziwego doświadczenia Boga. Bóg nie jest w trzęsieniu ziemi. Choć tak dużo opowiadam o Bogu, On nie daje się odnaleźć w tym potoku słów.

„Po trzęsieniu ziemi powstał ogień”. Ogień jest wielorakim symbolem. Nie chcę wymieniać teraz wszystkich jego znaczeń. Może być znakiem namiętności, seksualności czy popędu. Podczas gdy woda tryska z ziemi, ogień spada z nieba. Ogień zstępujący z nieba spala wszystko, co ziemskie. Może to być ogień boskiego gniewu, który spalił grzeszne miasta Sodomę i Gomorę. Może to być również boska miłość, która wypala w nas wszystkie nasze winy i słabości, wszystko, co nieczyste i nieszlachetne. Ogień spadający z nieba i niszczący wszystko, co jest wrogie Bogu, staje się obrazem Boga, który wypala we mnie wszystko, co bezbożne, czyni mnie wolnym od grzechu i doskonałym. Wielu ludzi uważa, że w chwili, gdy doświadczą Boga, pozbędą się swoich ciemnych stron. Ale przecież zawsze pozostaniemy ludźmi popełniającymi błędy i mającymi słabości. Jest to unaocznione w obrazie płonącego krzewu, który pali się, ale nie spala. Pozostaje bezwartościowym, uschniętym krzakiem, symbolem tego, co nieprzydatne, nieudane i wysuszone w nas. Bóg może ukazać się w ogniu. Ale Eliaszowi w ogniu się nie objawił, ponieważ Eliasz wyładował w ogniu swoją własną agresję. Miał nadzieję, że w ten sposób zniszczy wszystkich nieprzyjaciół. Jednak wtedy pojawia się nowa przeciwniczka, Izebel, która chce go zabić. Kto w swej gorliwości o sprawy Boże postępuje agresywnie z sobą samym, ze swoimi ciemnymi stronami i z innymi ludźmi, ten wzbudzi jeszcze większą agresję w sobie i w innych. Eliaszowi nie wolno wykorzystywać Boga do własnej walki z kapłanami Baala. Dopiero w ciszy może stanąć przed Bogiem prawdziwym. Dopiero wtedy wolno mu, odmienionemu i oczyszczonemu przez poznanie samego siebie oraz przez spotkanie z prawdziwym Bogiem, udać się przez pustynię z powrotem do Damaszku, aby tam spełnić swoje posłannictwo.

 

Fragment pochodzi z książki "Doświadczenie Boga. Sposoby przeżywania wiary" wydanej przez wydawnictwo WAM. Więcej znajdziesz tutaj.

urodzony 1945 r., benedyktyn z Opactwa Münsterschwarzach w Niemczech. Ukończył Instytut Monastyczny w S. Anselmo w Rzymie ze stopniem doktora. Znany rekolekcjonista, autor wielu publikacji z dziedziny życia wewnętrznego

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Anselm Grün OSB

W każdym głębokim doświadczeniu radości i piękna, strachu i winy, tęsknoty i nadziei, pokoju i spokoju człowiek ostatecznie natrafi na Boga jako na ostateczną przyczynę tych doświadczeń. Karl Rahner

Wielu współczesnych chrześcijan usilnie poszukuje osobistego...

Skomentuj artykuł

Anselm Grün: wtedy wierzący jest jak narkoman
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.