Budzenie się jest procesem, który wymaga zewnętrznego impulsu
Czy jest ktoś, kto inspiruje mnie do czynienia dobra? Przykład drugiego człowieka - jego życia z Bogiem, świadectwa, efektów nawrócenia - może zadziałać jak budzik. Być może będzie początkowo nieznośnym, wiercącym dźwiękiem, który powoduje dyskomfort, ale ostatecznie doprowadzi do przejścia z bierności w aktywność.
Budzenie jest procesem, który zazwyczaj potrzebuje jakiegoś impulsu zewnętrznego. Mało kto jest w stanie obudzić się wcześnie rano bez budzika. A niektórzy nawet z budzikiem mają z tym bardzo poważne problemy. Podobnie jest z naszym adwentowym przebudzeniem. Zobaczenie własnego stanu (życia, śmierci), a nawet podjęcie przemodlonych działań często okazuje się niemożliwe. Dlaczego?
Ponieważ człowiek zbyt często chce się obudzić (albo innymi słowami - zbawić) sam! Nie chcemy być zależni ani od Boga ani od innych ludzi. Wolimy sami sobie poradzić, w myśl absurdalnej zasady "niech każdy zadba o siebie, to wtedy wszyscy będą zadbani". Jednak wielu z nas doświadcza niemożliwości poradzenia sobie samemu. Wtedy pojawia się przestrzeń na relacje. Bezsilność jest kluczem, którego Wcielony Bóg i drugi człowiek mogą użyć, aby otworzyć mnie na Miłość.
"Nie przeznaczył nas bowiem Bóg na gniew, lecz na to abyśmy osiągnęli zbawienie przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, który za nas umarł po to, abyśmy czy czuwamy, czy śpimy, razem z Nim żyli" (1 Tes 5, 9-10). To pierwsza wskazówka drugiego tygodnia adwentu. Niezależnie od diagnozy (czy śpimy, czy czuwamy) naszym powołaniem jest życie z Jezusem. To jest punkt wyjścia, a nie dojścia. On przychodzi, żeby nas wyciągać ze snu grzechu, żebyśmy mogli spokojnie odpoczywać we śnie fizjologicznym. On wchodzi z nami w relację zbawienia, ponieważ kocha i z Miłości stał się człowiekiem. Jako człowiek wie, co to znaczy być w relacji. Poniekąd wyrażają to słowa Pawła kilka wersetów wcześniej: "Wy wszyscy bowiem jesteście synami światłości i synami dnia, a nie nocy ani ciemności" (1 Tes 5, 5). Naprawdę nie ma powodów, żeby podejrzewać Boga o złe zamiary!
Proponuję, żeby sobie zaleźć moment modlitwy w ciemności przy zapalonej świecy. Poczytać słowa Pawła o byciu synem/córką dnia, który "wypływa z Ojca świateł" (Jk 1, 17). Popatrzeć na ogień i pozwolić się obudzić, rozświetlić. Może ten ogień warto postawić przy ikonie, krzyżu, obrazie?
Drugi krok to zobaczenie swoich relacji z ludźmi. Czy jest ktoś, kogo zachowanie mnie inspiruje do dobra? Przykład drugiego człowieka, jego życia z Bogiem, świadectwa, efektów nawrócenia może zadziałać właśnie jak budzik. Być może będzie początkowo nieznośnym, wiercącym dźwiękiem, który powoduje dyskomfort, ale ostatecznie doprowadzi do przejścia z bierności w aktywność. Od bezruchu do działania. Impuls życia drugiego człowieka może skłonić do większego zaufania Bogu, do szukania w Nim pomocy. Może też podprowadzić do otwarcia samego siebie przed drugim człowiekiem…
Dróg jest kilka, nie ma jednej uniwersalnej. Ważne jest właściwie tylko to, żeby słysząc dźwięk duchowego budzika - czy to z czasu modlitwy, czy z sumienia, czy od innych ludzi - nie wciskać zbyt uparcie przycisku "drzemki", ale pozwolić się obudzić.
Przeczytaj również: Adwent to czas przebudzenia ze snu, którym jest śmierć
Skomentuj artykuł