Co robić, gdy małżeństwu grozi koniec?

Co robić, gdy małżeństwu grozi koniec?
(fot. shutterstock.com)
Logo źródła: WAM Józef Puciłowski OP

Napięcia spowodowane innością dotyczą także samych małżonków. Znam to w pewnym sensie ze swojego doświadczenia, ponieważ my, zakonnicy, zawieramy jakby związek małżeński z zakonem, z jego tradycją, ale i z tym, co wnoszą nowe pokolenia.

Przychodzą młodzi ludzie z różnymi tradycjami, wykształceniem, pomysłami. W tej sytuacji bezmyślne powielanie struktur z przeszłości tylko dlatego, że tak było zawsze, jest błędem. Ważne, by ocalić to, co cenne, i uszanować tradycję, ale też stwarzać nową jakość. Podobnie w małżeństwie, małżonkowie tworzą razem coś nowego, jedno ciało, jak mówi Chrystus.

DEON.PL POLECA

Jeśli nie zdecydują się na taki nowy początek, który oznacza rezygnację z wielu dotychczasowych przyzwyczajeń, w skrajnych przypadkach dojść może nawet do rozstania i rozwodu. Na marginesie dodam, że małżeństwa nigdy nie psuje jedna strona. Nie tylko ten, kto inicjuje koniec, jest winien. To wspólne dzieło, choć oczywiście w różnym stopniu zawinione.

Czego zabrakło? Bez akceptacji odmiennych tradycji, przyzwyczajeń, oczekiwań nie da się ze sobą wytrzymać. Małżonkowie rzadko kłócą się na przykład o poglądy polityczne. Raczej o to, co kupić na obiad, jak wychować dzieci, jak wyremontować mieszkanie. Dzieli codzienność, codzienne frasunki. To w ich wyniku dochodzi do awantur. Jeśli są dzieci, rozejść się trudniej, a może właśnie ze względu na nie trzeba zrobić nawet tak radykalny krok. Dzięki temu oszczędzi się im awantur, a nieraz nawet i bicia.

To karkołomna decyzja. Łatwo, zwłaszcza księdzu, wydać proste osądy w takich sprawach. On nie może zrozumieć rozmiaru tragedii źle funkcjonującej od lat rodziny. Dlatego nie odważę się na gotowe odpowiedzi na pytanie, co zrobić, gdy małżeństwu grozi koniec. Podam za to dwa możliwe rozwiązania - o obu słyszałem, oba widziałem na własne oczy. Na szczęście każde z nich się powiodło, chociaż osobiście pierwsze z nich uważam za ryzykowne. Polegało na tym, że małżonkowie rozeszli się na pół roku.

Jedna ze stron wyjechała, by dać sobie i współmałżonkowi czas na przemyślenie wszystkiego na spokojnie. Ale gdy ludzie są jeszcze chętni, by łaskawym okiem spojrzeć na płeć przeciwną, to mogą sobie w tym czasie znaleźć alternatywę.

1. Wspólny wyjazd

Ona może wydać się atrakcyjniejsza niż małżeństwo wymagające ratowania. Łatwiej zacząć od początku, niż naprawić coś, co się popsuło. Zwłaszcza gdy już nie pamiętam, jak cenne jest moje małżeństwo. Nie mówiąc o tym, że w nowym związku prędzej czy później też pojawią się trudności, jeśli nie pójdę na kompromis. Dlatego inne rozwiązanie - a mianowicie wspólny wyjazd - uważam za bezpieczniejsze.

Chodzi o to, by zmienić otoczenie, zdystansować się wobec codzienności, która tak bardzo nas dzieli. Niech to będzie jakiś dom wczasowy, sanatorium, cokolwiek, byle nie trzeba było troszczyć się o męczące nas codzienne drobiazgi: kto idzie po gazetę albo kiedy wróci z mlekiem. Gazety są, mleko jest, nie ma za to stresu i sprzeczek i można sobie wreszcie przypomnieć przyjaźń, która nas kiedyś łączyła. Oczywiście, żeby to się udało, po obu stronach musi być chęć do ratowania małżeństwa. Razem pojadą, razem wrócą.

Takie możliwości wspólnego wyjazdu małżonków pojawiają się ostatnimi czasy także w Kościele, chociaż, nawiasem mówiąc, ciągle jest ich za mało. W małych ośrodkach organizuje się rekolekcje wyjazdowe dla małżeństw, często w formie warsztatów. Dzięki temu stwarza się małżonkom przestrzeń do rozmowy. Natomiast kontakt z innymi małżeństwami pozwala przekonać się o tym, że inni mają podobne doświadczenia, borykają się z identycznymi problemami. Takie wyjazdy mogą inspirować do zmian, do generalnego remontu w związku.

Najważniejsze, by takie warsztaty współprowadziły osoby do tego przygotowane, na przykład psychologowie, terapeuci. Sama pobożność nie wystarczy! Jeżeli towarzyszy jej ignorancja, to wciągają w nią Pana Boga, a przez to dla innych Bóg staje się synonimem ignorancji. Dobrze także, by księża zrewidowali swoje podejście do małżeństw. Przyznaję, że nieraz słyszałem straszne kazania dotyczące tej tematyki.

Traktowały o górnolotnych kwestiach, zamiast odnieść się do konkretnych problemów ludzi. Czasem księża malują przed oczyma słuchaczy tak sielankowy obraz relacji małżeńskich, że nijak nie przystaje on do rzeczywistości. Wychodzę z kościoła i dalej nie wiem, co zrobić, by ratować swój związek.

2. Wspólna modlitwa

Zawsze pytam małżonków, czy się razem modlą. Jeśli tak, jestem o nich spokojny. Jeśli nie, to najpierw zachęcam, by modlili się za siebie nawzajem. Czasem trudno się modlić razem, jeżeli każdy w domu modlił się inaczej, ale przy kierownictwie duchowym księdza można powoli przejść do wspólnej modlitwy małżonków. Taka modlitwa ma wymiar nie tylko duchowy.

Małżonkowie słyszą swoje intencje, dowiadują się o tym, co dla nich trudne, jakie mają problemy. Nieraz, gdy pochłaniają nas codzienne sprawy, nie ma czasu szczerze porozmawiać, a tu podczas krótkiej modlitwy mogę się dowiedzieć, czy mój współmałżonek potrzebuje wsparcia. Oczywiście trzeba uważać, by takie modlitwy nie stały się zarzewiem sporu, by niczego sobie wtedy nie wyrzucać wzajemnie.

Powinno się też unikać nadmiernego ekshibicjonizmu. Jeśli on zacznie głośno modlić się o to, żeby Pan Bóg pomógł mu nie patrzeć pożądliwie na koleżankę w pracy, to żona będzie się dąsać. Trzeba być ostrożnym, ale modlić się warto. To takie ważne i proste!

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Co robić, gdy małżeństwu grozi koniec?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.