Co tak naprawdę przeżywamy w czasie Mszy Świętej?
Bo jak to możliwe, że Nieskończony i Wszechmogący Bóg kryje się pod tak mało wyszukanymi postaciami chleba i wina? To zderzenie z paradoksem towarzyszące wierzącym w Chrystusa od momentu zetknięcia się z tajemnicą Wcielenia.
Logika Eucharystii jest przedziwna: z jednej strony poprzez proste gesty i znaki pozwala nam uczestniczyć w namiastce Królestwa Niebieskiego; z drugiej strony to właśnie te gesty i znaki zdają się być dla wielu największą przeszkodą w zrozumieniu jej wartości. Bo jak to możliwe, że Nieskończony i Wszechmogący Bóg kryje się pod tak mało wyszukanymi postaciami chleba i wina? To zderzenie z paradoksem towarzyszące wierzącym w Chrystusa od momentu zetknięcia się z tajemnicą Wcielenia.
Dlatego tak bardzo potrzebne jest ciągłe uświadamianie sobie tego, co przeżywamy podczas Mszy Świętej, w jakim misterium bierzemy udział jako aktywni uczestnicy. Eucharystia pozwala nam w sposób bezkrwawy dotknąć tajemnicy Męki i Śmierci Chrystusa. Dzięki niej możemy także w sposób zakryty stanąć przy pustym grobie Jezusa i spotkać się ze Zmartwychwstałym. To jednak, co na ziemi jest dla nas zakryte, w Królestwie Niebieskim będzie dostępne bezpośrednio: „Zedrze On na tej górze zasłonę, zapuszczoną na twarz wszystkich ludów, i całun, który okrywał wszystkie narody” (Iz 25,7).
Przypowieść, którą przywołuje dzisiaj św. Mateusz, wiele mówi o podejściu niektórych chrześcijan do Eucharystii: bądź w niej w ogóle nie uczestniczą (Mt 22,3: „Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść”), bądź też ich uczestnictwo jest niegodne (Mt 22,11: „Wszedł król, żeby się przypatrzyć biesiadnikom, i zauważył tam człowieka, nie ubranego w strój weselny”). Obie te postawy wynikają z niezrozumienia, czym jest uczta, na którą zaprasza nas Bóg.
Dlaczego czasami jesteśmy tymi, którzy nie chcą przyjść i ucztować z Panem? Mamy lepsze rzeczy do roboty? Msza nie wydaje się nam aż tak „atrakcyjna” i aż tak „ważna”? Przecież z Bogiem mogę rozmawiać wszędzie! I nie przekonuje nas nawet zapewnienie proroka Izajasza: „Pan Zastępów przygotuje dla wszystkich ludów na tej górze ucztę z tłustego mięsa, ucztę z wybornych win, z najpożywniejszego mięsa, z najwyborniejszych win” (Iz 25,6). Czyżby niektórym z nas nadmierny dobrobyt przeszkadzał w wierze? Czymże mnie Bóg zaskoczy, skoro mam wszystko?! Eucharystia jest ucztą, która może zaspokoić nasze największe duchowe pragnienia i wlać w nasze serca radość, ponieważ jest to spotkanie z Bogiem dającym siebie samego za Najpożywniejszy Pokarm.
Tyle teoria. W praktyce wymiar ucztowania w kontekście Mszy Świętej albo pomijamy, albo traktujemy jako drugorzędny. Eucharystia to jednak nie tylko ofiara, ale także uczta. Oba te wymiary są równoważne. Oba są potrzebne do właściwego zrozumienia, czym jest Eucharystia. To nie tylko moja osobista relacja z Panem. To nie tylko ofiara, w której Chrystus oddaje za mnie swoje życie. To także uczta, którą spożywam razem z braćmi i siostrami. I to także – podkreślam to bardzo mocno – należy do istoty tego sakramentu. Do istoty – to znaczy, że wymiar uczty jest konieczny dla właściwego zrozumienia znaczenia Eucharystii w życiu chrześcijanina. Jezus mówi „bierzcie i jedzcie” oraz „bierzcie i pijcie”. Wy – w liczbie mnogiej. Nigdy ja sam. Wiara nie jest prywatną sprawą każdego z ochrzczonych, choć posiada także wymiar osobisty. Jednak swoją pełnię może osiągnąć jedynie we wspólnocie z innymi wyznawcami Zmartwychwstałego. Niegodność uczestnictwa w Eucharystii polega nie tylko na niedostrzeganiu jej społecznego wymiaru. Można „przegiąć” w drugą stronę, zapominając o tym, że jest to także ofiara. Gdyby tak się stało, to spłycilibyśmy jej istotę. Musimy uważać, żeby nie sprowadzić Eucharystii do zwykłego spotkania towarzyskiego.
Coś jednak sprawia, że nie czujemy się na Mszy jak na prawdziwej uczcie… Może po prostu nie widzimy w innych współbiesiadników, lecz obcych, więc skupiamy się na indywidualnym wymiarze spotkania z Panem. Wówczas Eucharystia nie będzie ucztą, ale przypominać będzie raczej miłą kolację we dwoje. W dzisiejszej przypowieści padają jednak słowa: „Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie” (Mt 22,9). W imię Pana stają do wspólnej modlitwy ludzie różnych ras i języków, różnej zamożności, o różnym statusie społecznym. Jednak podczas Eucharystii różnice te zamiast dzielić stają się bogactwem całego Mistycznego Ciała Chrystusa, czyli Kościoła. Wszystkich łączy jeden chleb i jeden kielich. To piękna teologiczna wizja Kościoła zjednoczonego pomimo różnic. Utopijna? Nie, wzywająca do ciągłego wgłębiania się w tajemnicę Boga przychodzącego w sakramentalnych znakach, obecnego w nich i działającego swoją przemieniającą łaską.
Gdy jednak brak jest w nas wiary w działanie Pana w sakramentach, to trudno jest mówić o radości z eucharystycznego spotkania. Dużo łatwiej jest uczestniczyć w ofierze niż w uczcie. „Łatwiej” jest cierpieć niż radować się. Jednak św. Paweł, wskazując na swój własny przykład, zachęca nas do następującej postawy: „Umiem cierpieć biedę, umiem też korzystać z obfitości. Do wszystkich w ogóle warunków jestem zaprawiony: i być sytym, i głód cierpieć, korzystać z obfitości i doznawać niedostatku” (Flp 4,12). Do tych różnych warunków „zaprawia” Apostoła Narodów sam Bóg, któremu on swoje życie powierzył: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4,13). On umacnia nas wszystkich swoim Ciałem i Krwią, które są dowodem na to, że Bóg po stworzeniu nie zostawił świata samemu sobie. Eucharystia to dowód na to, że On naprawdę chce nas wszystkich mieć u siebie. Eucharystia to ciągła obecność Boga w historii świata. „Każdy człowiek w domu Pańskim swoje miejsce ma. Niech nikogo w nim nie braknie uczta Pańska trwa”, a my jesteśmy na nią zaproszeni. Odpowiesz na to zaproszenie? Tylko włóż na siebie coś ładnego.
Skomentuj artykuł